Krystyna Romanowska: Zaczęliście swoje, razem z Michałem Kotańskim, dyrektorowanie w Teatrze Telewizji z przytupem: od „Ferdydurke” Witolda Gombrowicza, w znakomitej obsadzie m.in. z Janem Peszkiem, Jerzym Radziwiłowiczem i Janem Fryczem. Co będzie dalej?
Wojciech Majcherek: Część widowni, dzisiejszych 50-60-latków pamięta doskonale to przedstawienie, chociaż od premiery minęło już prawie 40 lat. Rok Gombrowiczowski zobowiązuje, poza tym ten spektakl – zachowując swój walor historyczny (niektórzy występujący w nim aktorzy już nie żyją), brzmi bardzo współcześnie. Choćby scena w salonie Młodziaków wybrzmiewa szalenie aktualnie, na tyle, że niektórzy rodzice mogliby się poczuć dotknięci. Na ten czas Gombrowicz jest wyśmienity, warto do niego wracać.
Szkoda, że co jakiś czas wylatuje, a potem wraca do kanonu lektur szkolnych.
Mam nadzieję, że przypominając ten spektakl, przyciągnęliśmy do ekranów także młodszą widownię, bo to naprawdę świetna adaptacja tej książki. Bo o ile z listy lektur można ją wyrzucić, o tyle z kanonu polskiej kultury – na pewno się nie da.
Jak dać szansę Teatrowi Telewizji w epoce streamingowej, youtubowej i popularności walk MMA? Myśli pan, że teatr w telewizji jeszcze kogoś interesuje?
Jestem o tym przekonany. Wydawałoby się, że powinniśmy skazać teatr w takiej formie, w jakiej on był 30-40 lat temu w telewizji, na naturalną śmierć, ale na to się nie zanosi. I mam nadzieję, że to nie tylko kwestia tradycji obecności teatru w telewizji, ale autentyczna potrzeba odbiorców.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.