Polska ma prosty wybór: Unia Europejska albo WNP
Jest początek roku 2005. Jan Kowalski, lekarz z Kołobrzegu, otrzymał właśnie europejski paszport. Gdy podczas podróży po Europie go straci, będzie potraktowany jak obywatel kraju, na którego terenie to się stało. Poza Europą o pomoc konsularną, prawną czy materialną może się zwrócić w placówce dyplomatycznej dowolnego członka Unii Europejskiej. Jeśli zechce, osiedli się w dowolnym kraju UE. Dzieci będzie mógł kształcić poza granicami, konta bankowe zakładać, gdzie zechce, na zakupy - nie obłożone cłami - wybierze się do Paryża, Rzymu czy Londynu. Będzie mógł korzystać z tańszych kredytów, a jego życie stanie się prostsze dzięki większej liczbie oczyszczalni ścieków, czystszemu powietrzu i lepszym drogom.
Przesiadka ze starego poloneza do nowej toyoty
- Wstąpienie do Unii Europejskiej można porównać do zamiany używanego poloneza na nowe volvo lub toyotę. Polonezem też można z Warszawy dojechać do Barcelony czy Lizbony, ale droga będzie męcząca, możliwość bezpiecznego przyspieszania ograniczona, podobnie jak poczucie bezpieczeństwa. Wniosek jest prosty: jeżeli chcemy podróżować na dłuższych trasach, wybierzmy samochód szybki, bezpieczny i wygodny. Takim autem jest właśnie Unia Europejska, a celem podróży - nowoczesne państwo i społeczeństwo - tłumaczy prof. Norman Davies, brytyjski historyk.
- Wedle mojej oceny, Polska jest od dawna gotowa do członkostwa w unii.
A jest poza nią tylko dlatego, że unia uczyniła akces zbyt skomplikowanym. Ale wierzę, że w końcu 2003 r. lub na początku 2004 r. w końcu zostaniecie przyjęci - snuje optymistyczne wizje prof. Jeffrey Sachs, ekonomista z Harvard University.
Oczywiście nie musimy przystępować do Unii Europejskiej. Przecież poza biurokratyczną i nie zważającą na prawdziwe wartości Brukselą też istnieje życie. - Alternatywna droga wobec Unii Europejskiej? Owszem, istnieje. Nazywa się WNP - mówi Bogdan Góralczyk, szef gabinetu politycznego ministra spraw zagranicznych Włodzimierza Cimoszewicza.
Mit pierwszy: samemu lepiej
Unia Europejska nie jest nam do niczego potrzebna: pozbawia nas suwerenności, wykorzystuje gospodarczo - twierdzą jej przeciwnicy. To bzdura. Jak wynika z prognoz, w 2014 r. PKB Polski jako członka unii byłby o 33 proc. wyższy, niż gdyby rozszerzenie zakończyło się niepowodzeniem. Z kolei stopa bezrobocia byłaby o jedną trzecią niższa.
To nie unia potrzebuje Polski, lecz my potrzebujemy unii. - Nie robimy unii żadnej łaski. Jest wręcz odwrotnie. Unia daje nam szansę i chce ponieść sporą część kosztów rozszerzenia. Nie stroszmy więc piór, tylko okażmy elementarną wdzięczność i realizm - przekonuje Andrzej Olechowski, lider Platformy Obywatelskiej.
Mit drugi: nie należy się spieszyć z negocjowaniem
Najważniejsze, byśmy wytargowali jak najkorzystniejsze warunki - to koronny argument eurosceptyków. W czerwcu aż 72 proc. Polaków uważało, że powinniśmy się upierać przy osiemnastoletnim okresie przejściowym na zakup ziemi rolnej.
- Twierdzenie, że im dłużej będziemy negocjować, tym lepsze warunki uzyskamy, jest gołosłowne. Tego po prostu nie da się udowodnić - odpowiada Jan Truszczyński, główny negocjator Polski. -
W zreformowanej unii liczyć się będą tylko te kraje, które zakończą rokowania w roku 2002. Stawką w tej grze jest stabilność polityczna i bezpieczeństwo naszego kraju, wyższy poziom cywilizacyjny i kulturowy - tłumaczy Danuta Hübner, wiceminister w MSZ, sekretarz Komitetu Integracji Europejskiej.
Musimy też pamiętać, że Europa nie czeka na nas z otwartymi rękami. Zaledwie 43 proc. obywateli unii życzy sobie rozszerzenia jej na wschód. - Nie wiadomo, czy za pięć, dziesięć lat unia nadal będzie skłonna do rozszerzenia - ostrzega rektor Kolegium Europejskiego Piotr Nowina-Konopka.
Mit trzeci: dobroczynne skutki okresów ochronnych
- Poza kilkoma kwestiami, na przykład ochroną środowiska czy przepisami sanitarnymi, zabieganie o okresy ochronne to próba zachowania status quo, świadectwo niechęci do przystąpienia do gry rynkowej - twierdzi prof. Jan Winiecki z Uniwersytetu Europejskiego Viadrina we Frankfurcie. Okresy przejściowe szkodzą Polsce, bo opóźniają poddanie całych sektorów gospodarki rynkowej konkurencji. W żadnej dziedzinie objętej ochroną koniecznych reform nie przeprowadzono na czas. Nadal mamy ponad 30 hut, czyli o dwadzieścia za dużo.
Mit czwarty: przyjdą Niemcy i wykupią polską ziemię
Na Majorce i w Prowansji tysiące działek rekreacyjnych kupują Niemcy i Anglicy. Zainteresujmy ich terenami nad Bałtykiem, na Podhalu czy w Beskidach, bo za nimi przyjdą setki tysięcy turystów. Powstaną więc tysiące miejsc pracy, zwiększą się wpływy z podatków. Oby taka "inwazja na Polskę" nigdy się nie skończyła.
Żadne badania nie potwierdzają, że po wejściu naszego kraju do unii zachodni sąsiedzi zaczną masowo kupować naszą ziemię. W ostatnich latach cudzoziemcy nabywali w Polsce średnio 5-6 tys. hektarów gruntów rocznie, a w latach 1990--2000 kupili łącznie 30 tys. hektarów.
Mit piąty: Polacy zaleją europejskie rynki pracy
Nic nie wskazuje na to, że na Zachód w poszukiwaniu pracy wyruszy więcej niż 100 tys. Polaków. A jeśli nawet wyruszą, to zajmą głównie stanowiska, które obywateli tamtych krajów nie interesują. Tym bardziej że nie wykorzystujemy nawet limitu ponad 22 tys. miejsc pracy w ramach umów o dzieło (głównie w budownictwie).
W ciągu 50 lat liczba ludności w krajach zachodnich zmniejszy się o 23 mln. Kto zarobi na świadczenia dla niemieckich emerytów? Niektórzy eksperci oceniają deficyt wykwalifikowanej siły roboczej w Niemczech nawet na 200 tys. osób rocznie. Komisja Europejska szacuje, że w roku 2025 w państwach unii będzie brakowało ponad 20 mln pracowników.
Mit szósty: na unię nas nie stać
- Nie da się precyzyjnie oddzielić kosztów dostosowywania się do Unii Europejskiej od tych, które pochłonie konieczna modernizacja polskiej gospodarki - tłumaczy Józef Oleksy, były premier, przewodniczący sejmowej Komisji Europejskiej.
W rządowym raporcie z lipca ubiegłego roku, dotyczącym bilansu korzyści i kosztów integracji z UE, zapisano, że nasze członkostwo może przyspieszyć tempo wzrostu gospodarczego o 0,2 proc. (do 1,7 proc. rocznie), a w pierwszych pięciu latach po akcesji wypłaty dla Polski będą o 50-300 proc. wyższe niż nasza składka do wspólnego budżetu. Nie tyle więc nie stać nas na unię, ile nie stać nas na to, by się w unii nie znaleźć.
Jest początek roku 2005. Jan Kowalski, lekarz z Kołobrzegu, otrzymał właśnie europejski paszport. Gdy podczas podróży po Europie go straci, będzie potraktowany jak obywatel kraju, na którego terenie to się stało. Poza Europą o pomoc konsularną, prawną czy materialną może się zwrócić w placówce dyplomatycznej dowolnego członka Unii Europejskiej. Jeśli zechce, osiedli się w dowolnym kraju UE. Dzieci będzie mógł kształcić poza granicami, konta bankowe zakładać, gdzie zechce, na zakupy - nie obłożone cłami - wybierze się do Paryża, Rzymu czy Londynu. Będzie mógł korzystać z tańszych kredytów, a jego życie stanie się prostsze dzięki większej liczbie oczyszczalni ścieków, czystszemu powietrzu i lepszym drogom.
Przesiadka ze starego poloneza do nowej toyoty
- Wstąpienie do Unii Europejskiej można porównać do zamiany używanego poloneza na nowe volvo lub toyotę. Polonezem też można z Warszawy dojechać do Barcelony czy Lizbony, ale droga będzie męcząca, możliwość bezpiecznego przyspieszania ograniczona, podobnie jak poczucie bezpieczeństwa. Wniosek jest prosty: jeżeli chcemy podróżować na dłuższych trasach, wybierzmy samochód szybki, bezpieczny i wygodny. Takim autem jest właśnie Unia Europejska, a celem podróży - nowoczesne państwo i społeczeństwo - tłumaczy prof. Norman Davies, brytyjski historyk.
- Wedle mojej oceny, Polska jest od dawna gotowa do członkostwa w unii.
A jest poza nią tylko dlatego, że unia uczyniła akces zbyt skomplikowanym. Ale wierzę, że w końcu 2003 r. lub na początku 2004 r. w końcu zostaniecie przyjęci - snuje optymistyczne wizje prof. Jeffrey Sachs, ekonomista z Harvard University.
Oczywiście nie musimy przystępować do Unii Europejskiej. Przecież poza biurokratyczną i nie zważającą na prawdziwe wartości Brukselą też istnieje życie. - Alternatywna droga wobec Unii Europejskiej? Owszem, istnieje. Nazywa się WNP - mówi Bogdan Góralczyk, szef gabinetu politycznego ministra spraw zagranicznych Włodzimierza Cimoszewicza.
Mit pierwszy: samemu lepiej
Unia Europejska nie jest nam do niczego potrzebna: pozbawia nas suwerenności, wykorzystuje gospodarczo - twierdzą jej przeciwnicy. To bzdura. Jak wynika z prognoz, w 2014 r. PKB Polski jako członka unii byłby o 33 proc. wyższy, niż gdyby rozszerzenie zakończyło się niepowodzeniem. Z kolei stopa bezrobocia byłaby o jedną trzecią niższa.
To nie unia potrzebuje Polski, lecz my potrzebujemy unii. - Nie robimy unii żadnej łaski. Jest wręcz odwrotnie. Unia daje nam szansę i chce ponieść sporą część kosztów rozszerzenia. Nie stroszmy więc piór, tylko okażmy elementarną wdzięczność i realizm - przekonuje Andrzej Olechowski, lider Platformy Obywatelskiej.
Mit drugi: nie należy się spieszyć z negocjowaniem
Najważniejsze, byśmy wytargowali jak najkorzystniejsze warunki - to koronny argument eurosceptyków. W czerwcu aż 72 proc. Polaków uważało, że powinniśmy się upierać przy osiemnastoletnim okresie przejściowym na zakup ziemi rolnej.
- Twierdzenie, że im dłużej będziemy negocjować, tym lepsze warunki uzyskamy, jest gołosłowne. Tego po prostu nie da się udowodnić - odpowiada Jan Truszczyński, główny negocjator Polski. -
W zreformowanej unii liczyć się będą tylko te kraje, które zakończą rokowania w roku 2002. Stawką w tej grze jest stabilność polityczna i bezpieczeństwo naszego kraju, wyższy poziom cywilizacyjny i kulturowy - tłumaczy Danuta Hübner, wiceminister w MSZ, sekretarz Komitetu Integracji Europejskiej.
Musimy też pamiętać, że Europa nie czeka na nas z otwartymi rękami. Zaledwie 43 proc. obywateli unii życzy sobie rozszerzenia jej na wschód. - Nie wiadomo, czy za pięć, dziesięć lat unia nadal będzie skłonna do rozszerzenia - ostrzega rektor Kolegium Europejskiego Piotr Nowina-Konopka.
Mit trzeci: dobroczynne skutki okresów ochronnych
- Poza kilkoma kwestiami, na przykład ochroną środowiska czy przepisami sanitarnymi, zabieganie o okresy ochronne to próba zachowania status quo, świadectwo niechęci do przystąpienia do gry rynkowej - twierdzi prof. Jan Winiecki z Uniwersytetu Europejskiego Viadrina we Frankfurcie. Okresy przejściowe szkodzą Polsce, bo opóźniają poddanie całych sektorów gospodarki rynkowej konkurencji. W żadnej dziedzinie objętej ochroną koniecznych reform nie przeprowadzono na czas. Nadal mamy ponad 30 hut, czyli o dwadzieścia za dużo.
Mit czwarty: przyjdą Niemcy i wykupią polską ziemię
Na Majorce i w Prowansji tysiące działek rekreacyjnych kupują Niemcy i Anglicy. Zainteresujmy ich terenami nad Bałtykiem, na Podhalu czy w Beskidach, bo za nimi przyjdą setki tysięcy turystów. Powstaną więc tysiące miejsc pracy, zwiększą się wpływy z podatków. Oby taka "inwazja na Polskę" nigdy się nie skończyła.
Żadne badania nie potwierdzają, że po wejściu naszego kraju do unii zachodni sąsiedzi zaczną masowo kupować naszą ziemię. W ostatnich latach cudzoziemcy nabywali w Polsce średnio 5-6 tys. hektarów gruntów rocznie, a w latach 1990--2000 kupili łącznie 30 tys. hektarów.
Mit piąty: Polacy zaleją europejskie rynki pracy
Nic nie wskazuje na to, że na Zachód w poszukiwaniu pracy wyruszy więcej niż 100 tys. Polaków. A jeśli nawet wyruszą, to zajmą głównie stanowiska, które obywateli tamtych krajów nie interesują. Tym bardziej że nie wykorzystujemy nawet limitu ponad 22 tys. miejsc pracy w ramach umów o dzieło (głównie w budownictwie).
W ciągu 50 lat liczba ludności w krajach zachodnich zmniejszy się o 23 mln. Kto zarobi na świadczenia dla niemieckich emerytów? Niektórzy eksperci oceniają deficyt wykwalifikowanej siły roboczej w Niemczech nawet na 200 tys. osób rocznie. Komisja Europejska szacuje, że w roku 2025 w państwach unii będzie brakowało ponad 20 mln pracowników.
Mit szósty: na unię nas nie stać
- Nie da się precyzyjnie oddzielić kosztów dostosowywania się do Unii Europejskiej od tych, które pochłonie konieczna modernizacja polskiej gospodarki - tłumaczy Józef Oleksy, były premier, przewodniczący sejmowej Komisji Europejskiej.
W rządowym raporcie z lipca ubiegłego roku, dotyczącym bilansu korzyści i kosztów integracji z UE, zapisano, że nasze członkostwo może przyspieszyć tempo wzrostu gospodarczego o 0,2 proc. (do 1,7 proc. rocznie), a w pierwszych pięciu latach po akcesji wypłaty dla Polski będą o 50-300 proc. wyższe niż nasza składka do wspólnego budżetu. Nie tyle więc nie stać nas na unię, ile nie stać nas na to, by się w unii nie znaleźć.
Więcej możesz przeczytać w 47/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.