Rząd Millera proponuje restrukturyzację zamiast likwidacji zbędnych agencji i funduszy
Zarażony personel powinien otrzymać dobre świadectwa pracy i trafić do tych wrogich instytucji, na które patrzymy ze szczególną niechęcią. Pozostałe po nim całe wyposażenie i kartoteki zniszczyć. Budynki podpalić" - radził C. Northcote Parkinson, jak się pozbyć wirusa rozrastającej się biurokracji. Gabinet Leszka Millera zapowiedział rewolucję w urzędach i agencjach rządowych. Czy pod względem skuteczności dorówna Parkinsonowi?
- Zmian jest wiele, ale nie dotkną one molochów pożerających najwięcej pieniędzy - ocenia Jarosław Bauc, były minister finansów. - Rządowy projekt nie zakłada pozbawienia urzędników kompetencji i likwidacji etatów, lecz jedynie zmienia ich umiejscowienie w strukturach - zwraca uwagę Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat w Polsce powstało grubo ponad 100 agencji, funduszy, urzędów centralnych, które prof. Wacław Wilczyński nazywa przybudówkami aparatu państwa. Tak mocno wrosły one w naszą rzeczywistość, że są bardziej trwałe niż samo państwo. Bo oto państwo chwieje się i pogrąża w deficycie budżetowym, a one mają się świetnie. Największe z nich obracają kwotami zbliżonymi do miliarda złotych rocznie. Obracają nieefektywnie, a często w sposób wręcz przestępczy, czego przykładem jest choćby osławiony Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Jesteśmy "potrzebni", "niezbędni", "niezastąpieni", "pożyteczni", "użyteczni" - takie przymiotniki najczęściej pojawiały się w rozmowach telefonicznych i kilkudziesięciu listach, które otrzymaliśmy po publikacji "Planu Wilczyńskiego" (nr 36). Trudno się dziwić takim reakcjom, skoro powołanie każdego nowego urzędu, agencji, funduszu miało swoje głębokie uzasadnienie. W czerw-cu 1997 r. Jerzy Hausner, ówczesny pełnomocnik rządu ds. reformy systemu eme-rytalnego, przekonywał, że nie jest możliwe, aby nadzór nad działalnością funduszy emerytalnych sprawowały już istniejące instytucje - Państwowy Urząd Nadzoru Ubezpieczeń, Komisja Papierów Wartościowych lub Urząd Ochrony Konsumentów. Dlaczego? Bo to sprawa "o kluczowym znaczeniu dla całego społeczeństwa". I powołano oddzielny Urząd Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi. Teraz gabinet, w którym Hausner jest ministrem pracy i polityki socjalnej, chce połączyć tę instytucję z PUNU, a także z Urzędem Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych. Tymczasem to właśnie rząd koalicji SLD-PSL utworzył w drugiej połowie lat 90. Agencję Prywatyzacji oraz Urząd Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast, które teraz zamierza likwidować.
Premier Leszek Miller powinien się dobrać także do tzw. funduszy celowych, przez których kasy przechodzi rocznie niemal 130 mld zł. Państwu są one naprawdę niepotrzebne. Te, które przez jakiś czas będą musiały istnieć, aby wywiązać się z ogromnych zaległości, można po prostu sprywatyzować. Przecież funkcje publicznego ZUS (zarządza on środkami Funduszu Ubezpieczeń Społecznych) może spełniać wyłoniona w przetargu prywatna firma. Zrobi to taniej i sprawniej niż ZUS. W podobny sposób można rozwiązać problem równie niesprawnej i nieefektywnej Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego.
- Co z Państwowym Funduszem Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych i Funduszem Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej? - pyta retorycznie prof. Zyta Gilowska, poseł Platformy Obywatelskiej. Już samo wprowadzenie przejrzystości w finansach tych instytucji przyniosłoby duże, liczone w dziesiątkach milionów złotych oszczędności. - Co z Agencją Rynku Rolnego oraz Agencją Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa? - pyta Jarosław Bauc. Jego sceptycyzm jest uzasadniony, bo instytucje te to bastiony chłopskich partii. Przy nich Ministerstwo Rolnictwa jest przybudówką: przeciętne wynagrodzenie jest tam dwa razy wyższe niż w resorcie i sięga 5500 zł.
"Dopiero kiedy wszystko zmieni się w ruinę, możemy mieć pewność, że pozbyliśmy się choroby" - konstatował Parkinson. Czy Leszek Miller i Krzysztof Janik (który przygotował plan restrukturyzacji aparatu urzędniczego państwa) mogą się zdecydować na podobne rozwiązanie? Pewnie nie. Można być niemal pewnym, że nie pozostaną głusi na argumentację obrońców urzędniczych bytów. - Sukcesem jest redukcja choćby jednego niepotrzebnego etatu - tak enigmatycznie rzecznik rządu Michał Tober odpowiada na pytanie o zakres reformy. Pewnie więc skończy się na kosmetycznych zabiegach, na których uda się zaoszczędzić tylko trochę więcej niż na zamrożeniu płac wysokich urzędników i zmianie sali posiedzeń rządu.
Jedynym wyjściem z biurokratycznego pata, który spowodowały wszystkie dotychczasowe rządy, jest bardzo szybka likwidacja lub prywatyzacja kosztownych przybudówek ("zanim napłyną do nich nasi" - jak radzi "Gazeta Wyborcza"), do czego namawialiśmy (we wspomnianym artykule "Plan Wilczyńskiego") na początku września rządzących i tych, którzy szykowali się do przejęcia władzy.
Zarażony personel powinien otrzymać dobre świadectwa pracy i trafić do tych wrogich instytucji, na które patrzymy ze szczególną niechęcią. Pozostałe po nim całe wyposażenie i kartoteki zniszczyć. Budynki podpalić" - radził C. Northcote Parkinson, jak się pozbyć wirusa rozrastającej się biurokracji. Gabinet Leszka Millera zapowiedział rewolucję w urzędach i agencjach rządowych. Czy pod względem skuteczności dorówna Parkinsonowi?
- Zmian jest wiele, ale nie dotkną one molochów pożerających najwięcej pieniędzy - ocenia Jarosław Bauc, były minister finansów. - Rządowy projekt nie zakłada pozbawienia urzędników kompetencji i likwidacji etatów, lecz jedynie zmienia ich umiejscowienie w strukturach - zwraca uwagę Andrzej Sadowski, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha.
W ciągu ostatnich dziesięciu lat w Polsce powstało grubo ponad 100 agencji, funduszy, urzędów centralnych, które prof. Wacław Wilczyński nazywa przybudówkami aparatu państwa. Tak mocno wrosły one w naszą rzeczywistość, że są bardziej trwałe niż samo państwo. Bo oto państwo chwieje się i pogrąża w deficycie budżetowym, a one mają się świetnie. Największe z nich obracają kwotami zbliżonymi do miliarda złotych rocznie. Obracają nieefektywnie, a często w sposób wręcz przestępczy, czego przykładem jest choćby osławiony Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych.
Jesteśmy "potrzebni", "niezbędni", "niezastąpieni", "pożyteczni", "użyteczni" - takie przymiotniki najczęściej pojawiały się w rozmowach telefonicznych i kilkudziesięciu listach, które otrzymaliśmy po publikacji "Planu Wilczyńskiego" (nr 36). Trudno się dziwić takim reakcjom, skoro powołanie każdego nowego urzędu, agencji, funduszu miało swoje głębokie uzasadnienie. W czerw-cu 1997 r. Jerzy Hausner, ówczesny pełnomocnik rządu ds. reformy systemu eme-rytalnego, przekonywał, że nie jest możliwe, aby nadzór nad działalnością funduszy emerytalnych sprawowały już istniejące instytucje - Państwowy Urząd Nadzoru Ubezpieczeń, Komisja Papierów Wartościowych lub Urząd Ochrony Konsumentów. Dlaczego? Bo to sprawa "o kluczowym znaczeniu dla całego społeczeństwa". I powołano oddzielny Urząd Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi. Teraz gabinet, w którym Hausner jest ministrem pracy i polityki socjalnej, chce połączyć tę instytucję z PUNU, a także z Urzędem Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych. Tymczasem to właśnie rząd koalicji SLD-PSL utworzył w drugiej połowie lat 90. Agencję Prywatyzacji oraz Urząd Mieszkalnictwa i Rozwoju Miast, które teraz zamierza likwidować.
Premier Leszek Miller powinien się dobrać także do tzw. funduszy celowych, przez których kasy przechodzi rocznie niemal 130 mld zł. Państwu są one naprawdę niepotrzebne. Te, które przez jakiś czas będą musiały istnieć, aby wywiązać się z ogromnych zaległości, można po prostu sprywatyzować. Przecież funkcje publicznego ZUS (zarządza on środkami Funduszu Ubezpieczeń Społecznych) może spełniać wyłoniona w przetargu prywatna firma. Zrobi to taniej i sprawniej niż ZUS. W podobny sposób można rozwiązać problem równie niesprawnej i nieefektywnej Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego.
- Co z Państwowym Funduszem Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych i Funduszem Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej? - pyta retorycznie prof. Zyta Gilowska, poseł Platformy Obywatelskiej. Już samo wprowadzenie przejrzystości w finansach tych instytucji przyniosłoby duże, liczone w dziesiątkach milionów złotych oszczędności. - Co z Agencją Rynku Rolnego oraz Agencją Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa? - pyta Jarosław Bauc. Jego sceptycyzm jest uzasadniony, bo instytucje te to bastiony chłopskich partii. Przy nich Ministerstwo Rolnictwa jest przybudówką: przeciętne wynagrodzenie jest tam dwa razy wyższe niż w resorcie i sięga 5500 zł.
"Dopiero kiedy wszystko zmieni się w ruinę, możemy mieć pewność, że pozbyliśmy się choroby" - konstatował Parkinson. Czy Leszek Miller i Krzysztof Janik (który przygotował plan restrukturyzacji aparatu urzędniczego państwa) mogą się zdecydować na podobne rozwiązanie? Pewnie nie. Można być niemal pewnym, że nie pozostaną głusi na argumentację obrońców urzędniczych bytów. - Sukcesem jest redukcja choćby jednego niepotrzebnego etatu - tak enigmatycznie rzecznik rządu Michał Tober odpowiada na pytanie o zakres reformy. Pewnie więc skończy się na kosmetycznych zabiegach, na których uda się zaoszczędzić tylko trochę więcej niż na zamrożeniu płac wysokich urzędników i zmianie sali posiedzeń rządu.
Jedynym wyjściem z biurokratycznego pata, który spowodowały wszystkie dotychczasowe rządy, jest bardzo szybka likwidacja lub prywatyzacja kosztownych przybudówek ("zanim napłyną do nich nasi" - jak radzi "Gazeta Wyborcza"), do czego namawialiśmy (we wspomnianym artykule "Plan Wilczyńskiego") na początku września rządzących i tych, którzy szykowali się do przejęcia władzy.
Więcej możesz przeczytać w 47/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.