Zamaskowani funkcjonariusze FSB obalają na ziemię mężczyznę, wyjmują z jego kurtki plik gotówki, przeszukują samochód. Zatrzymany przedstawia się jako Polak, Marian Radzajewski. Do tych scen doszło w kwietniu 2018 roku. Nieco ponad rok później, w czerwcu 2019 roku, rosyjskie media obiega informacja, że „polski szpieg” usłyszał wyrok. 14 lat kolonii karnej o zaostrzonym rygorze. Według FSB „szpieg” został złapany na gorącym uczynku, gdy próbował przejąć elementy systemu rakietowego S-300. Śledztwo miało udowodnić, że działał „w interesie polskiej organizacji, która jest kluczowym dostawcą narodowych sił zbrojnych i służb specjalnych”. O jaką organizacje chodzi? Nie wiadomo.
Wiadomo za to, że Radzajewski nie był od początku podejrzewany o szpiegostwo. Do aresztu trafił zaraz po zatrzymaniu w 2018 roku. Został wówczas oskarżony o próbę przemytu broni, co potwierdzają sądowe dokumenty, które opisywał niezależny rosyjski portal Meduza. Za przemyt grozi niższa kara niż za szpiegostwo, jednak zarzut zmieniono. Proces został utajniony, co Rosjanie tłumaczyli faktem, że dotyczył kwestii objętych tajemnicą wojskową. Bez odpowiedzi pozostało pytanie, po co „polski szpieg” miałby przejmować elementy systemu S-300, skoro jest on wciąż w posiadaniu niektórych krajów NATO.
– To była prowokacja zorganizowana przez rosyjskie służby specjalne – nie ma wątpliwości Marian Radzajewski, z którym udało nam się porozmawiać. I szósty rok zdaje to samo pytanie: dlaczego polskie władze nie pomogły mu wrócić do kraju?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.