Targalski uważa, że Olejnik naruszyła jego dobra osobiste przypisując mu wypowiedzi, których - jak twierdził w rozmowie z dziennikarzami przed rozprawą - nie było, a przypisywanie mu ich jest dla niego obraźliwe. Prawnicy Olejnik i pozwanego wraz z nią Radia Zet mówią zaś, że dziennikarka w swych programach miała wręcz obowiązek pytać o tę wówczas głośną sprawę.
W jednej z audycji - wywiadzie z posłem Tadeuszem Cymańskim (PiS) - Olejnik powoływała się na "Gazetę Wyborczą", która przytaczała rzekome słowa Targalskiego (wiceprezes PR w osobnym procesie pozwał także gazetę), zaś w niedzielnym porannym programie z politykami nie powoływała się na gazetę. Jej adwokaci twierdzą, że nie miała takiego obowiązku, co Targalski skomentował stwierdzeniem, że gdyby się powołała, nie byłaby pozwana.
W czwartek przed sądem zeznawały dwie wezwane przez stronę pozwaną byłe dziennikarki Polskiego Radia - Maria Szabłowska (33 lata w Polskim Radiu) i Małgorzata Słomkowska (26-letni staż). Obie stwierdziły, że nie odeszły, lecz zostały wyrzucone przez Targalskiego.
"Ja nie jestem z pokolenia nagrywających, więc mam świadomość, że w tej sprawie jest moje słowo przeciw słowu pana Targalskiego" - mówiła Szabłowska. Relacjonowała sądowi, że pod koniec 2006 r. w PR "korytarze" mówiły tylko o zwolnieniach grupowych i wiadomo było, że prezes Targalski wzywa na niemiłe rozmowy.
"Nie byłam pytana, czy chcę iść na emeryturę, lecz pan prezes powiedział mi, że muszę pójść na emeryturę" - oświadczyła Szabłowska. Najbardziej dotknęły ją słowa - jakie miał wypowiedzieć do niej Targalski - że w ramach restrukturyzacji w Polskim Radiu chce "oczyścić je z gomułkowsko-gierkowskich złogów" i że na radiowych korytarzach wkoło siebie "widzi same stare kobiety".
Zapytana, czy słyszała, iż Targalski miał powiedzieć zwalnianej dziennikarce, która zaadoptowała dziecko, że "jak wzięła dzieci po pijaku, to jej problem" - Szabłowska potwierdziła.
"Myślałam, że coś znaczę dla Polskiego Radia po przepracowaniu w nim 33 lat. Chciałam popracować do 35 lat i odejść. Gdyby wtedy pan prezes powiedział mi po prostu, że muszę odejść na emeryturę i że mi dziękuje za to co zrobiłam dla radia, to bym odeszła. A tak - złożyłam sprawę w sądzie pracy" - mówiła przed sądem Szabłowska.
Z Polskim Radiem sądzi się też drugi świadek, Małgorzata Słomkowska. Według niej, Targalski wręczając jej wypowiedzenie motywowane zwolnieniami grupowymi, nie chciał podać powodu, czemu właśnie ona jest zwalniana. Dokument podpisała dopiero po wezwaniu przez wiceprezesa dwojga świadków. Jak twierdzi Słomkowska, Targalski powiedział jej, że "z tym nazwiskiem już dawno nie powinno jej być w Polskim Radiu".
Spytana przez sąd o szczegóły Słomkowska wskazała na kwestie osobiste. Powiedziała, że jej nieżyjąca już matka (b. prodziekan wydziału dziennikarstwa UW) przyjaźniła się z matką Targalskiego, miała też pomagać w jego leczeniu, gdy w dzieciństwie ciężko chorował - ale pod koniec życia kobiety miały się pokłócić. 97- letni ojciec Słomkowskiej był zaś dziennikarzem "Trybuny Ludu" (m.in. korespondentem w Chinach) i do dziś pracuje w Trybunie. "I stąd ta nienawiść do mnie pana Targalskiego" - dodała.
Sąd odroczył proces do grudnia.
Przed sądami toczy się około 10 spraw wytoczonych Polskiemu Radiu lub Targalskiemu osobiście, w których byli dziennikarze radia powołują się właśnie na jego wypowiedzi, które - jak mówią - naruszają ich godność. Po ukazaniu się w mediach jego wypowiedzi (wygłaszanych przy okazji przeprowadzanych przez radio zwolnień grupowych) 21 kwietnia Targalski został zawieszony w pełnieniu obowiązków wiceprezesa zarządu PR.
Ostatecznie 9 czerwca Rada Nadzorcza radia przywróciła Targalskiego w prawach członka zarządu "uwzględniając dotychczasowy wkład jego pracy i mając na uwadze sprawność działań zarządu spółki".
ab, pap