Premier opisuje ostatnie wybory jako "trzecią wielką manipulację w ciągu ostatniego półwiecza". Pierwszą - jego zdaniem - był 1956 rok. "Wtedy - mówi - stalinowcy, i to tej najgorszej odmiany, przedstawili się jako liberalni komuniści, którzy wprowadzają zmiany, i udało im się utrzymać dużą część władzy".
Drugą wielką manipulacją był Okrągły Stół, "który pozwolił ludziom wprowadzającym stan wojenny wyjść ze wszystkiego suchą nogą". 21 października: "Ludzie odpowiedzialni za lata 90., za to, że cena za przemiany była dużo wyższa niż musiała być, odepchnęli od władzy tych, którzy jako pierwsi dla zwykłych ludzi naprawdę coś zrobili [czyli PiS]" - twierdzi Kaczyński. I porównuje obecną rolę Tuska do roli Kwaśniewskiego w latach 90. Obaj - według niego - byli ładnym parawanem dla brudnej gry.
Teza o "trzeciej wielkiej manipulacji" pojawiła się już pod koniec kampanii - premier przedstawił ją na spotkaniu z sympatykami PiS w warszawskim klubie Hybrydy w przedwyborczy piątek, kiedy sondaże PO poszybowały w górę. "Wielka manipulacja" musi zostać obnażona. Kaczyński bierze to na siebie. Uważa, że media są PiS-owi wrogie, chce więc mieć dużo czasu na kontakty z wyborcami. Rezygnuje z zarządzania klubem i partią. Klub powierzy Ludwikowi Dornowi lub Przemysławowi Gosiewskiemu, partią pokieruje inny zaufany - Joachim Brudziński.
Kaczyński będzie "takim prezydentem PiS"- jego strategiem, trybunem ludowym i nauczycielem politycznego myślenia. Dzięki wojażom po Polsce będzie miał partię na oku. "Nie mamy swoich mediów. Większość ma do nas skrajnie niechętny stosunek. Musimy więc tę nienormalną sytuację wyrównywać poprzez sprawną partię - tłumaczy "Rzeczpospolitej".
Cel numer dwa to polerowanie mitu IV RP. - "Były to najlepsze lata Polski od wielu dziesięcioleci" - przekonuje w "Naszym Dzienniku". Łącznie przeszło 13 proc. wzrostu PKB, 1 mln 250 tys. nowych miejsc pracy, bardzo wysoki wzrost płacy, najlepsze lata, jeśli chodzi o inwestycje, przestępczość o kilkanaście procent w dół...
Z tym mitem Kaczyński konfrontować zamierza rządy koalicji PO-PSL. "Platforma złożyła niebywałą ilość obietnic. Będziemy twardo je rozliczać" - zapowiada w "Naszym Dzienniku". "W służbie zdrowia ma być przełom. Z Irlandii i Anglii tłum ludzi będzie wracał do Polski. Będziemy wyglądali ich na lotniskach. Będziemy pytali, gdzie są dla nich miejsca pracy i pensje. Przecież pensje mają błyskawicznie pójść w górę. Będziemy też patrzeć na ręce [działaczy PO i PSL], czy nie są przypadkiem lepkie".
Premier jest przekonany, że po wielkim entuzjazmie przyjdzie wielkie rozczarowanie. To ono wyniesie PiS ponownie do władzy. "Za cztery lata ludzie zorientują się, iż cudów nie ma. Że nie można szybko podwyższać płac budżetówce i jednocześnie obniżać podatków, że ludzie w Anglii jednak zarabiają parę razy więcej niż w Polsce, dlatego, że Anglia jest krajem dużo bogatszym niż Polska. I ta różnica jest do nadrobienia w ciągu dziesięcioleci, a nie w ciągu kilku lat. I z tym cudem będzie słabo. Ludzie - szczególnie ci młodzi - w dużej części jeszcze bardzo naiwni, którzy in gremio przeciw nam głosowali, zobaczą, że to nie jest tak jak oni sądzili. A będą też o cztery lata dojrzalsi. W tak młodym wieku to dużo.
Po ponownym zwycięstwie premier nie chce zaczynać wszystkiego od nowa. Zapowiada, że w opozycji bronić będzie "instytucji IV RP". Jak? Tego nie wyjaśnia. Możemy się tylko domyślać, że z pomocą prezydenckiego weta - stwierdza "Gazeta Wyborcza".
ab, pap