Porażka jest gorsza od śmierci, bo trzeba z nią żyć - mówi Jerzy Engel, nazywany z patosem zbawcą polskiej piłki. Czy jednak pragnienie sukcesu wystarcza do jego osiągnięcia? Engel, do niedawna znany tylko w środowisku piłkarskim, w kilkanaście miesięcy stał się idolem i gwiazdą mediów. Na czym polega jego fenomen?
Reżyser
Gdyby nie był trenerem, zostałby perkusistą, ratownikiem wodnym, siatkarzem, tłumaczem, kucharzem, łowiłby ryby na Morzu Śródziemnym albo byłby wziętym psychologiem. Amerykańskie firmy, nie mające nic wspólnego ze sportem, traktują Engela jak noblistę i proszą, by prowadził dla nich wykłady o mentalności zwycięzców i sztuce motywacji. Mógłby być też reżyserem. Przed ważnymi pojedynkami przygotowuje filmy motywacyjne. Niekiedy wybiera kilka tytułów i przez dwa tygodnie montuje z nich obraz, który ma przygotować piłkarzy nie do meczu, lecz wojny. 1 września w Chorzowie przed pojedynkiem z Norwegami zawodnicy zobaczyli atak Niemców na Polskę w 1939 r.: ryczące samoloty Luftwaffe ostrzeliwały polskie miasta. Po chwili pojawiły się obrazy przypominające tragedię katyńską. Potem pomniki stolicy. Były też zwycięstwa drużyny i radość kibiców.
- Komentarz do tych prezentacji to moja tajemnica. Jaka była reakcja piłkarzy w czasie projekcji? Ja nie obserwuję reakcji zawodników, ja ją wywołuję - mówi Engel. Kadrowicze zobaczyli też dwie produkcje amerykańskie: "Męską grę" Olivera Stone’a, a także "Tytanów" - film o czarnych i białych uczniach, którzy z trudem budują zgrany zespół na obozie szkolnej drużyny futbolowej.
Mistrz pracy zespołowej
Siłą Engela są jego ludzie. Asystent Władysław Żmuda, nieco flegmatyczny milczek, zaskakuje trafnymi podpowiedziami. Już po kilku minutach meczu wie, co szwankuje. Zawodnicy mówią o nim, że ma oko (to on wypatrzył dobrze grającego w klubie Marka Koźmińskiego). Pobudliwy i "energetyczny" Józef Młynarczyk trenuje bramkarzy. Zmusza ich, by obserwowali boisko tak, jak kierowcy Formuły 1 obserwują tor wyścigowy - chwila nieuwagi grozi katastrofą. Człowiekiem od rozpracowywania rywali jest Edward Klejndinst - spolegliwy, cichy, nie rzucający się w oczy fachowiec od czarnej roboty: potrafi analizować grę przeciwników nawet przez piętnaście godzin na dobę. Przerywa, gdy przestaje rozróżniać kolory koszulek. Przed meczem z Ukrainą z kilkunastu taśm wideo zmontował sześćdziesięciominutowy materiał pokazujący sposób gry rywala.
Stanisław Machowski, absolwent Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi, odpowiada za zdrowie piłkarzy. - Badamy poziom pierwiastków śladowych, glukozy, elektrolitów, markery zmęczenia organizmu, enzymy wątrobowe. Tworzymy profile lipidowe, proteinogramy - zdradza Machowski, który wyniki badań analizuje wspólnie z trenerem Engelem. Dziś nie ma czasu na trenowanie z kadrowiczami, nikt nie poprawi w trzy dni ich kondycji lub techniki, nie ma już dwutygodniowych zgrupowań. Zawodnik przyjeżdża, odkrywa karty i czeka na werdykt. Albo się nadaje, albo wraca do domu.
- Tajemnicą Engela jest to, że znalazł wykonawców swoich pomysłów i wariantów taktycznych. To nowa jakość. Ameryki nie odkrywa, ale przeszczepia na nasz grunt wzorce znane w najlepszych zespołach świata. Po raz pierwszy mamy drużynę, która często korzysta z dalekich prostopadłych podań. Zaczyna bronić własnej bramki tuż po stracie piłki. Engel mawia: pierwszym obrońcą jest napastnik - ocenia Jan Krzysztof Bielecki, były premier, ekspert piłkarski, członek Rady Patronackiej PZPN. - Ważne jest też to, że selekcjoner nie brata się z piłkarzami. Nie musi podnosić głosu, by w szatni było cicho jak w konfesjonale. Nie musi przeklinać, by dotrzeć do zawodników. Ci czują przed nim respekt. Po meczach Engel pozwala na małe piwo lub drinka.
Trener rezerw
Engel ukończył warszawską AWF. Był królem strzelców trzecioligowego AZS Warszawa. Pracę magisterską napisał o przygotowaniach polskiej reprezentacji narodowej do mistrzostw świata w 1974 r. Po ukończeniu studiów Engel przeniósł się do drugoligowej Polonii Warszawa. Doznał jednak kontuzji kolana i musiał zakończyć karierę. Wkrótce został trenerem rezerw Polonii (liga okręgowa).
Do dziś Engel nosi złoty sygnet z herbem Polonii, gdyż pierwszy sukces trenerski osiągnął właśnie w tym klubie - utrzymał Polonię w drugiej lidze. Później był szefem banku informacji w kadrze Antoniego Piechniczka, ale na mundial nie pojechał: zabrakło dla niego miejsca. - Proponowano, bym wykupił sobie wycieczkę do Hiszpanii, ale podziękowałem - wspomina. Wolał być dyrygentem na przedmieściach stolicy niż piątym kołem u wozu w kadrze. Zabłysnął, awansując do drugiej ligi z Hutnikiem Warszawa - po raz pierwszy w historii tego klubu. Zapamiętali to działacze Legii i zrobili z niego asystenta Jerzego Kopy, ówczesnego pierwszego trenera. - Engel miał przeprowadzić pierwszą rozgrzewkę. Piłkarze zaczęli biegać, a on w pomnikowej pozie obserwował sytuację z bocznej linii. Nienaganny strój, lekka nadwaga, ciemne okulary, ręce założone z tyłu. Spytałem, czemu nie biega z piłkarzami, dlaczego nie reguluje tempa. Engel ze spokojem rzucił: ja tu nie przyszedłem biegać, tylko trenować - wspomina Jerzy Kopa. Gdy po kilku dniach szef zapytał, jak sprawuje się nowy asystent, Kopa odpowiedział, że się nie nadaje.
Cypryjczyk
Engel pojechał z Legią na Maltę. Każdy jego trening filmowali miejscowi działacze, a gdy pakował walizki, zaproponowali mu objęcie posady selekcjonera kadry. Myślał, że żartują. Aleksander Kwaśniewski, ówczesny minister sportu, wyraził zgodę na wyjazd Engela, ale ten przegrał później konkurs, jaki zorganizowali Maltańczycy. Gdy wrócił do Polski, wezwał go Kazimierz Górski. "Przyjechali panowie z Cypru. Chcieli Strejlaua, ale on jest zajęty w Legii. Może z nimi pogadasz?" - spytał Górski. - Dogadaliśmy się. Ponieważ jednak na drugą prośbę o wyjazd Kwaśniewski nie odpowiadał, zwróciłem się do firmy Polservice, która gwarantowała kontrakty dla marynarzy i górników. Zgodziłem się płacić haracz, ale za to mogłem wyjechać oficjalnie i zabrać z sobą rodzinę - opowiada Engel.
Wyjazd na Cypr był awansem. Zarobione w pierwszych latach dolary dały Engelowi finansową niezależność. Po przeliczeniu cypryjskiej pensji na złotówki można było rozpocząć poważniejsze inwestycje w kraju i starannie przygotować się do powrotu. Engel spędził jednak na wyspie dziewięć lat, choć wyjechał tylko na rok.
Ojciec chrzestny
Wracał na raty. Za każdym razem (w Legii i Polonii) zatrudniał go ten sam człowiek - Janusz Romanowski. Zanim trafił do kadry, zdążył jeszcze kupić Emmanuela Olisadebe. - Oli był zrezygnowany i chciał wracać do domu. Odpadł w dwóch klubach, na ulicy opluto go i oblano piwem. Źle go przyjęto na Śląsku i w Krakowie. Powiedziałem wówczas: "Poćwicz z nami choć tydzień" - wspomina Engel. Na meczu towarzyskim w Łodzi, mimo kontuzji nogi, Olisadebe pokazał kilka akcji, po których widownia zamarła. Ale gola strzelił inny Afrykańczyk, Laval. "To co, bierzemy tego czarnoskórego, co strzelił?" - zapytał Romanowski. "Bierzemy, ale nie tego, co strzelił, tylko tego, co podawał" - odparł Engel. Miał nosa.
Początki w kadrze miał Engel trudniejsze niż poborowy w jednostce pancernej. Krytycy mówili, że nie wiadomo, co robił na Cyprze, że w Polonii był tylko menedżerem... Fachowcy twierdzili, że "zbyt długo nie był przy warsztacie", a wyniki miał niezbyt przekonujące (tytuły wicemistrza i to w dwóch słabych ligach: polskiej i cypryjskiej). Zarzucano mu, że niektórych graczy powołuje w porozumieniu z ich menedżerem, by wzmocnić ich pozycję na rynku. Skrupulatnie liczono też minuty bez strzelonego przez reprezentację gola. - Wówczas przyszedł do mnie Tomek Wałdoch - wspomina Michał Listkiewicz. - Chyba bał się, że PZPN zacznie reagować nerwowo, ugnie się pod naciskiem prasy i wybierze kolejnego trenera w audiotele. "Panie prezesie, będzie dobrze" - oświadczył kapitan drużyny.
Fachowiec
Engel zastosował grubą kreskę Mazowieckiego. Pokazał, jak z tych samych klocków buduje się nowy mechanizm. Drużynę tworzyli prawie ci sami piłkarze, którzy grali za czasów poprzedniego selekcjonera. Wziął nawet kucharza, lecz zakazał wspominać o tym, co się działo w zespole dawniej. W Poznaniu podczas meczu z Finlandią ktoś krzyczał z trybun: "Engel na Służewiec!", ale zawodnicy stali już murem za nowym szkoleniowcem. Ponoć jeden z nich zatrzasnął byłemu selekcjonerowi drzwi przed nosem, gdy ten chciał wejść do szatni.
Zaczęła powstawać drużyna. Adam Matysek uczył Olisadebe polskiego hymnu. Piłkarski savoir-vivre Oli przyswajał już sobie sam. Gdy rywal sfaulował Arkadiusza Bąka, Oli podbiegł do sędziego, rozłożył ręce i krzyknął: "Panie siędzio, kulwa, cio jeśt?!".
Chłopak z Włocławka
- W moim domu nie było biedy. Rodziców zawsze było stać na skórzaną piłkę, a w tamtych czasach ten, kto miał piłkę, miał władzę na podwórku - wspomina trener. Engel rozpoczynał karierę w szkolnym Junaku, gdzie w bramkach nigdy nie było siatek. Zawodnicy biegali w butach kolarskich, do których znajomy szewc przybijał kołki. Później Engel przeszedł do Kujawiaka. Grając w trzeciej lidze, miał fikcyjny etat w firmie budowlanej i zarabiał już prawie tyle co ojciec.
Rodzina Engelów mieszkała w dużym domu z wielkim ogrodem; mieli gosposię. Matka była świetną pływaczką, ale syna, władającego angielskim, francuskim i niemieckim, chciała wysłać na handel zagraniczny. Ojciec, protetyk dentystyczny, grał w tenisa, nieźle pływał, był bramkarzem Makabi Włocławek, później Kujawiaka.
- Moja rodzina kończyła się na rodzicach. Nie znałem dziadków. Wiem tylko, że brat ojca, po którym otrzymałem imiona, zginął w walkach nad Bzurą - wspomina Engel.
Pracoholik
Dziś, na kilka miesięcy przed mistrzostwami świata, trener niemal nie istnieje dla rodziny. Nie jeździ na ryby, nie spaceruje po Lesie Kabackim, nie dogląda koni, choć klacz oddał do zaźrebienia. Nawet inwestycje w nieruchomości nie wciągają go już tak jak dawniej. Nie ma czasu kupować ulubionych obrazów - widoków Warszawy i Kazimierza Dolnego. Rzadko też siada za kierownicą luksusowego volvo. Jedyne, z czego nie rezygnuje, to wykwintne dania. - Jurek to łakomczuch - mówi Listkiewicz. - Na Cyprze zaprosił mnie na przekąskę. Gdy zobaczyłem stół, pomyślałem, że przyjdzie jeszcze pół drużyny. Usłyszałem: "Nie martw się, Michał. Ty zjesz za siebie, a ja za czterech".
Engel już dziś walczy o mistrzostwo świata. Jego kontrakt z PZPN wygaśnie w chwili zakończenia mundialu. Rozmowy o przedłużeniu umowy chciałby podjąć jeszcze przed wyjazdem.
- W przeciwnym razie będę musiał podpisać umowę z innym pracodawcą. W lipcu będzie za późno na szukanie pracy - mówi. Szefowie związku na razie nie podejmują tematu. - Nie ma problemu. Z Engelem dogadamy się nawet w samolocie po ostatnim meczu mundialu - uspokaja Zbigniew Boniek.
Reżyser
Gdyby nie był trenerem, zostałby perkusistą, ratownikiem wodnym, siatkarzem, tłumaczem, kucharzem, łowiłby ryby na Morzu Śródziemnym albo byłby wziętym psychologiem. Amerykańskie firmy, nie mające nic wspólnego ze sportem, traktują Engela jak noblistę i proszą, by prowadził dla nich wykłady o mentalności zwycięzców i sztuce motywacji. Mógłby być też reżyserem. Przed ważnymi pojedynkami przygotowuje filmy motywacyjne. Niekiedy wybiera kilka tytułów i przez dwa tygodnie montuje z nich obraz, który ma przygotować piłkarzy nie do meczu, lecz wojny. 1 września w Chorzowie przed pojedynkiem z Norwegami zawodnicy zobaczyli atak Niemców na Polskę w 1939 r.: ryczące samoloty Luftwaffe ostrzeliwały polskie miasta. Po chwili pojawiły się obrazy przypominające tragedię katyńską. Potem pomniki stolicy. Były też zwycięstwa drużyny i radość kibiców.
- Komentarz do tych prezentacji to moja tajemnica. Jaka była reakcja piłkarzy w czasie projekcji? Ja nie obserwuję reakcji zawodników, ja ją wywołuję - mówi Engel. Kadrowicze zobaczyli też dwie produkcje amerykańskie: "Męską grę" Olivera Stone’a, a także "Tytanów" - film o czarnych i białych uczniach, którzy z trudem budują zgrany zespół na obozie szkolnej drużyny futbolowej.
Mistrz pracy zespołowej
Siłą Engela są jego ludzie. Asystent Władysław Żmuda, nieco flegmatyczny milczek, zaskakuje trafnymi podpowiedziami. Już po kilku minutach meczu wie, co szwankuje. Zawodnicy mówią o nim, że ma oko (to on wypatrzył dobrze grającego w klubie Marka Koźmińskiego). Pobudliwy i "energetyczny" Józef Młynarczyk trenuje bramkarzy. Zmusza ich, by obserwowali boisko tak, jak kierowcy Formuły 1 obserwują tor wyścigowy - chwila nieuwagi grozi katastrofą. Człowiekiem od rozpracowywania rywali jest Edward Klejndinst - spolegliwy, cichy, nie rzucający się w oczy fachowiec od czarnej roboty: potrafi analizować grę przeciwników nawet przez piętnaście godzin na dobę. Przerywa, gdy przestaje rozróżniać kolory koszulek. Przed meczem z Ukrainą z kilkunastu taśm wideo zmontował sześćdziesięciominutowy materiał pokazujący sposób gry rywala.
Stanisław Machowski, absolwent Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi, odpowiada za zdrowie piłkarzy. - Badamy poziom pierwiastków śladowych, glukozy, elektrolitów, markery zmęczenia organizmu, enzymy wątrobowe. Tworzymy profile lipidowe, proteinogramy - zdradza Machowski, który wyniki badań analizuje wspólnie z trenerem Engelem. Dziś nie ma czasu na trenowanie z kadrowiczami, nikt nie poprawi w trzy dni ich kondycji lub techniki, nie ma już dwutygodniowych zgrupowań. Zawodnik przyjeżdża, odkrywa karty i czeka na werdykt. Albo się nadaje, albo wraca do domu.
- Tajemnicą Engela jest to, że znalazł wykonawców swoich pomysłów i wariantów taktycznych. To nowa jakość. Ameryki nie odkrywa, ale przeszczepia na nasz grunt wzorce znane w najlepszych zespołach świata. Po raz pierwszy mamy drużynę, która często korzysta z dalekich prostopadłych podań. Zaczyna bronić własnej bramki tuż po stracie piłki. Engel mawia: pierwszym obrońcą jest napastnik - ocenia Jan Krzysztof Bielecki, były premier, ekspert piłkarski, członek Rady Patronackiej PZPN. - Ważne jest też to, że selekcjoner nie brata się z piłkarzami. Nie musi podnosić głosu, by w szatni było cicho jak w konfesjonale. Nie musi przeklinać, by dotrzeć do zawodników. Ci czują przed nim respekt. Po meczach Engel pozwala na małe piwo lub drinka.
Trener rezerw
Engel ukończył warszawską AWF. Był królem strzelców trzecioligowego AZS Warszawa. Pracę magisterską napisał o przygotowaniach polskiej reprezentacji narodowej do mistrzostw świata w 1974 r. Po ukończeniu studiów Engel przeniósł się do drugoligowej Polonii Warszawa. Doznał jednak kontuzji kolana i musiał zakończyć karierę. Wkrótce został trenerem rezerw Polonii (liga okręgowa).
Do dziś Engel nosi złoty sygnet z herbem Polonii, gdyż pierwszy sukces trenerski osiągnął właśnie w tym klubie - utrzymał Polonię w drugiej lidze. Później był szefem banku informacji w kadrze Antoniego Piechniczka, ale na mundial nie pojechał: zabrakło dla niego miejsca. - Proponowano, bym wykupił sobie wycieczkę do Hiszpanii, ale podziękowałem - wspomina. Wolał być dyrygentem na przedmieściach stolicy niż piątym kołem u wozu w kadrze. Zabłysnął, awansując do drugiej ligi z Hutnikiem Warszawa - po raz pierwszy w historii tego klubu. Zapamiętali to działacze Legii i zrobili z niego asystenta Jerzego Kopy, ówczesnego pierwszego trenera. - Engel miał przeprowadzić pierwszą rozgrzewkę. Piłkarze zaczęli biegać, a on w pomnikowej pozie obserwował sytuację z bocznej linii. Nienaganny strój, lekka nadwaga, ciemne okulary, ręce założone z tyłu. Spytałem, czemu nie biega z piłkarzami, dlaczego nie reguluje tempa. Engel ze spokojem rzucił: ja tu nie przyszedłem biegać, tylko trenować - wspomina Jerzy Kopa. Gdy po kilku dniach szef zapytał, jak sprawuje się nowy asystent, Kopa odpowiedział, że się nie nadaje.
Cypryjczyk
Engel pojechał z Legią na Maltę. Każdy jego trening filmowali miejscowi działacze, a gdy pakował walizki, zaproponowali mu objęcie posady selekcjonera kadry. Myślał, że żartują. Aleksander Kwaśniewski, ówczesny minister sportu, wyraził zgodę na wyjazd Engela, ale ten przegrał później konkurs, jaki zorganizowali Maltańczycy. Gdy wrócił do Polski, wezwał go Kazimierz Górski. "Przyjechali panowie z Cypru. Chcieli Strejlaua, ale on jest zajęty w Legii. Może z nimi pogadasz?" - spytał Górski. - Dogadaliśmy się. Ponieważ jednak na drugą prośbę o wyjazd Kwaśniewski nie odpowiadał, zwróciłem się do firmy Polservice, która gwarantowała kontrakty dla marynarzy i górników. Zgodziłem się płacić haracz, ale za to mogłem wyjechać oficjalnie i zabrać z sobą rodzinę - opowiada Engel.
Wyjazd na Cypr był awansem. Zarobione w pierwszych latach dolary dały Engelowi finansową niezależność. Po przeliczeniu cypryjskiej pensji na złotówki można było rozpocząć poważniejsze inwestycje w kraju i starannie przygotować się do powrotu. Engel spędził jednak na wyspie dziewięć lat, choć wyjechał tylko na rok.
Ojciec chrzestny
Wracał na raty. Za każdym razem (w Legii i Polonii) zatrudniał go ten sam człowiek - Janusz Romanowski. Zanim trafił do kadry, zdążył jeszcze kupić Emmanuela Olisadebe. - Oli był zrezygnowany i chciał wracać do domu. Odpadł w dwóch klubach, na ulicy opluto go i oblano piwem. Źle go przyjęto na Śląsku i w Krakowie. Powiedziałem wówczas: "Poćwicz z nami choć tydzień" - wspomina Engel. Na meczu towarzyskim w Łodzi, mimo kontuzji nogi, Olisadebe pokazał kilka akcji, po których widownia zamarła. Ale gola strzelił inny Afrykańczyk, Laval. "To co, bierzemy tego czarnoskórego, co strzelił?" - zapytał Romanowski. "Bierzemy, ale nie tego, co strzelił, tylko tego, co podawał" - odparł Engel. Miał nosa.
Początki w kadrze miał Engel trudniejsze niż poborowy w jednostce pancernej. Krytycy mówili, że nie wiadomo, co robił na Cyprze, że w Polonii był tylko menedżerem... Fachowcy twierdzili, że "zbyt długo nie był przy warsztacie", a wyniki miał niezbyt przekonujące (tytuły wicemistrza i to w dwóch słabych ligach: polskiej i cypryjskiej). Zarzucano mu, że niektórych graczy powołuje w porozumieniu z ich menedżerem, by wzmocnić ich pozycję na rynku. Skrupulatnie liczono też minuty bez strzelonego przez reprezentację gola. - Wówczas przyszedł do mnie Tomek Wałdoch - wspomina Michał Listkiewicz. - Chyba bał się, że PZPN zacznie reagować nerwowo, ugnie się pod naciskiem prasy i wybierze kolejnego trenera w audiotele. "Panie prezesie, będzie dobrze" - oświadczył kapitan drużyny.
Fachowiec
Engel zastosował grubą kreskę Mazowieckiego. Pokazał, jak z tych samych klocków buduje się nowy mechanizm. Drużynę tworzyli prawie ci sami piłkarze, którzy grali za czasów poprzedniego selekcjonera. Wziął nawet kucharza, lecz zakazał wspominać o tym, co się działo w zespole dawniej. W Poznaniu podczas meczu z Finlandią ktoś krzyczał z trybun: "Engel na Służewiec!", ale zawodnicy stali już murem za nowym szkoleniowcem. Ponoć jeden z nich zatrzasnął byłemu selekcjonerowi drzwi przed nosem, gdy ten chciał wejść do szatni.
Zaczęła powstawać drużyna. Adam Matysek uczył Olisadebe polskiego hymnu. Piłkarski savoir-vivre Oli przyswajał już sobie sam. Gdy rywal sfaulował Arkadiusza Bąka, Oli podbiegł do sędziego, rozłożył ręce i krzyknął: "Panie siędzio, kulwa, cio jeśt?!".
Chłopak z Włocławka
- W moim domu nie było biedy. Rodziców zawsze było stać na skórzaną piłkę, a w tamtych czasach ten, kto miał piłkę, miał władzę na podwórku - wspomina trener. Engel rozpoczynał karierę w szkolnym Junaku, gdzie w bramkach nigdy nie było siatek. Zawodnicy biegali w butach kolarskich, do których znajomy szewc przybijał kołki. Później Engel przeszedł do Kujawiaka. Grając w trzeciej lidze, miał fikcyjny etat w firmie budowlanej i zarabiał już prawie tyle co ojciec.
Rodzina Engelów mieszkała w dużym domu z wielkim ogrodem; mieli gosposię. Matka była świetną pływaczką, ale syna, władającego angielskim, francuskim i niemieckim, chciała wysłać na handel zagraniczny. Ojciec, protetyk dentystyczny, grał w tenisa, nieźle pływał, był bramkarzem Makabi Włocławek, później Kujawiaka.
- Moja rodzina kończyła się na rodzicach. Nie znałem dziadków. Wiem tylko, że brat ojca, po którym otrzymałem imiona, zginął w walkach nad Bzurą - wspomina Engel.
Pracoholik
Dziś, na kilka miesięcy przed mistrzostwami świata, trener niemal nie istnieje dla rodziny. Nie jeździ na ryby, nie spaceruje po Lesie Kabackim, nie dogląda koni, choć klacz oddał do zaźrebienia. Nawet inwestycje w nieruchomości nie wciągają go już tak jak dawniej. Nie ma czasu kupować ulubionych obrazów - widoków Warszawy i Kazimierza Dolnego. Rzadko też siada za kierownicą luksusowego volvo. Jedyne, z czego nie rezygnuje, to wykwintne dania. - Jurek to łakomczuch - mówi Listkiewicz. - Na Cyprze zaprosił mnie na przekąskę. Gdy zobaczyłem stół, pomyślałem, że przyjdzie jeszcze pół drużyny. Usłyszałem: "Nie martw się, Michał. Ty zjesz za siebie, a ja za czterech".
Engel już dziś walczy o mistrzostwo świata. Jego kontrakt z PZPN wygaśnie w chwili zakończenia mundialu. Rozmowy o przedłużeniu umowy chciałby podjąć jeszcze przed wyjazdem.
- W przeciwnym razie będę musiał podpisać umowę z innym pracodawcą. W lipcu będzie za późno na szukanie pracy - mówi. Szefowie związku na razie nie podejmują tematu. - Nie ma problemu. Z Engelem dogadamy się nawet w samolocie po ostatnim meczu mundialu - uspokaja Zbigniew Boniek.
Więcej możesz przeczytać w 48/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.