Miało być szybko, sprawnie i bez wielkich dyskusji, a skończyło się jak zwykle. Unijni przywódcy nie poradzili sobie na nieformalnym szczycie w Brukseli z uzgodnieniem obsady głównych stanowisk w Europie. Nie jest to pomyślna wiadomość dla Donalda Tuska, namaszczonego przez frakcję chadecką na głównego akuszera nowej układanki stanowisk po eurowyborach.
Jednym z dwóch kluczowych problemów okazała się kandydatura estońskiej premier Kai Kallas na stanowisko szefowej unijnej dyplomacji. Jej środkowoeuropejska perspektywa i zdecydowane poparcie okazywane Ukrainie wpłynęłoby ożywczo na politykę europejską wobec Rosji.
Okazało się jednak, że państwa zachodu Europy boją się asertywnej wobec Moskwy i zdecydowanie wspierającej Ukrainę Estonki.
Zaczęto więc wysuwać bezpieczniejszych dla Kremla kontrkandydatów spośród byłych premierów Belgii.
Było to tym łatwiejsze, że polski premier, którego prasa zachodnia uważa za naturalnego zwolennika kandydatury Kallas, skupił się bardziej na interesach własnej frakcji.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.