Katarzyna Pinkosz, Wprost: Mówił Pan w jednym z wywiadów, że marzeniem każdego naukowca zajmującego się poszukiwaniem nowych leków jest to, żeby zrobić coś wartościowego dla ludzkości. Czy naukowiec pracujący w Polsce ma dziś szansę przyczynić się do powstania nowego leku?
Prof. Marcin Kołaczkowski: Oczywiście, i to na wiele sposobów. Po pierwsze, biorąc udział w badaniach podstawowych, które służą wyjaśnieniu różnego rodzaju zjawisk, np. patomechanizmu chorób, poszukiwaniu nowych tzw. celów biologicznych dla leków, czyli np. receptorów lub enzymów związanych z regulacją pewnych zaburzonych funkcji w organizmie. Wiele badań podstawowych służy budowaniu wiedzy na temat tego, jak funkcjonuje organizm, w jaki sposób „psuje się”, jakie działania terapeutyczne warto w związku z tym podjąć. To bardzo ważne badania bez których nie będzie nowych leków.
Istotną rolę pełnią też naukowcy opracowujący nowe modele badawcze stosowane w poszukiwaniu leków, a także różnego rodzaju technologie, które są wykorzystywane w badaniach nad nowymi lekami i opracowywaniu produktów leczniczych.
Kolejna kwestia to poszukiwanie już konkretnych rozwiązań farmakoterapeutycznych, czyli samych leków. Mogą to być substancje chemiczne tzw. małocząsteczkowe lub leki biologiczne – makromolekuły, które mogą działać w odpowiedni sposób na organizm, przeciwdziałając procesom chorobowym. W tych pracach również biorą udział naukowcy zarówno z uniwersytetów, jak z firm farmaceutycznych, także tych mniejszych (zwanych w dzisiejszej nomenklaturze biotechnologicznymi). Stało się to możliwe przede wszystkim dzięki temu, że ok. 20 lat temu nastąpiła duża zmiana, jeśli chodzi o sposób poszukiwania nowych leków.
Na czym ta zmiana polega?
Wcześniej poszukiwanie nowych leków to była domena dużych firm farmaceutycznych, które prowadziły badania – od pomysłu do wdrożenia leku na rynek. Nie mogły tego robić mniejsze firmy, ze względu na duży poziom złożoności procesu, jak i wysokie koszty. W XXI wieku nastąpiła zmiana: okazało się, że duże firmy farmaceutyczne są bardzo sprawne w procesach rozwojowych – czyli w przeprowadzaniu dużych, skomplikowanych badań umożliwiających wprowadzenie leku na rynek – natomiast są często mniej kreatywne i mniej efektywne, jeśli chodzi o same pomysły na nowe terapie i nowe cząsteczki.
Dziś funkcjonuje taki – można powiedzieć: sztafetowy model poszukiwania nowych leków, gdzie „większa rybka zjada mniejszą”.
Pomysły, pierwsze cząsteczki aktywne są opracowywane przez mniejsze firmy farmaceutyczne, biotechnologiczne lub ośrodki naukowe. Często współpracują one z dużymi firmami farmaceutycznymi lub z firmami stworzonymi specjalnie w celu „wyłapywania” ciekawych projektów i pomocy w ich dalszym rozwoju, który wymaga zarówno kompetencji, jak przede wszystkim środków, których te małe podmioty nie mają. Takie firmy mogą potem oferować już bardziej rozwinięte projekty dużym koncernom, a one same zajmują się wyłącznie transferem innowacji z etapu early discovery do early developement. Na etap końcowego rozwoju leku najczęściej wchodzą duże firmy farmaceutyczne, które są w stanie prowadzić badania kliniczne fazy 2B i fazy 3, by wprowadzić lek na rynek. No i oczywiście ostatecznie mają możliwości sprzedaży produktu w skali globalnej. Poszukiwanie leków innowacyjnych ma sens bowiem tylko wtedy gdy myśli się o innowacji w skali globalnej.
Czy jest szansa, że w Polsce powstaną polskie leki innowacyjne, oryginalne? Wciąż na to czekamy…
Krótka odpowiedź brzmi – tak. Choć trzeba jasno powiedzieć, że jest to ogromne wyzwanie. Polska na pewno jest dziś przygotowana do tego, by prowadzić produkcję leków innowacyjnych czy opracowywanie tzw. leków biopodobnych; jest też w pełni gotowa, by prowadzić badania kliniczne dalszych faz (2B, 3) – jesteśmy w czołówce światowej, jeśli chodzi o tego typu badania. Mamy też dosyć dobry poziom nauk podstawowych, o dużym potencjale, ale relatywnie małym doświadczeniu w drug discovery. W ciągu 30 lat nie da się bowiem nadrobić lat zaniedbań wynikających z historii Polski, zaborów, wojny, okresu PRL. Ten okres jest nadrabiany bardzo intensywnie: ostatnie 20 lat, od czasów wejścia Polski do UE, to naprawdę przełom. Obecnie mamy w Polsce bardzo dynamicznie rozwijający się innowacyjny sektor farmaceutyczno-biotechnologiczny, jednak tego typu firmy zaczęły powstawać dopiero ok. 20 lat temu.
W niektórych przypadkach działy innowacyjne powstawały wewnątrz już istniejącej firmy, jak np. w Adamed, Polpharma, Celon. Inne firmy, jak np. Selvita, Ryvu, Molecure startowały od zera. W Polsce proces rozwoju innowacji przebiega dobrze, a na tle innych krajów Europy Wschodniej – nawet bardzo dobrze. Jesteśmy w czołówce, obok Słowenii, Węgier.
A wracając do pytania: czy w Polsce mogą powstawać innowacyjne, oryginalne leki „od pomysłu do apteki”: moim zdaniem to jest możliwe, choć ekstremalnie trudne. Nie wiem zresztą, czy to jest dziś najważniejsze.
W Danii dzięki przemysłowi farmaceutycznemu PKB został podwojony. Czy to jest możliwe w Polsce?
Na pewno nasze firmy będą miały coraz większy wpływ na PKB. Warunkiem nie jest jednak to, by w Polsce powstawały leki od fazy pomysłu do realizacji. Tak jak już wspomniałem wcześniej, innowacje farmaceutyczne mają charakter globalny. Kluczowe jest, abyśmy mieli w tym procesie coraz większy, znaczący udział. Nie oznacza to jednak, że musimy sami robić wszystko od A do Z. Cały świat się specjalizuje, firmy się specjalizują, niektóre w generowaniu nowych pomysłów, inne we wprowadzaniu ich na rynek. To nie są te same ekipy naukowców. Jedne prowadzą badania nad nowymi receptorami, enzymami, cząsteczkami, inne prowadzą badania prowadzące do stwierdzenia, czy dana cząsteczka jest bezpieczna, czy ma szansę być skuteczna i czy w związku z tym można ją podać ludziom, a jeszcze inne prowadzą badania kliniczne, potwierdzające ostatecznie użyteczność terapeutyczną. W niektórych przypadkach, głównie największych firm, te zespoły są częścią jednego przedsiębiorstwa; w innych przypadkach pracują one w różnych organizacjach, mniejszych firmach, uczelniach, firmach świadczących usługi badawcze, czy też wreszcie w dużych koncernach, często pochodzących z innych krajów.
Uważam, że jeśli Polska stałaby się kuźnią pomysłów wczesnych kandydatów na leki, które wychodzą z fazy badawczej do fazy rozwojowej, to byłby to bardzo dobry scenariusz. Nawet jeśli rozwój tych cząsteczek byłby prowadzony potem we współpracy z zespołami w innych krajach, czy nawet koordynowany i finansowany przez inne firmy. Oczywiście z zachowaniem umów licencyjnych, odpowiednich praw dla podmiotów polskich. Do wprowadzenia na rynek leku oryginalnego potrzebne są ogromne fundusze, szacunki są różne – od kilkuset milionów USD do nawet 2-3 mld USD. Wiąże się to z ogromnym ryzykiem.
Dlatego moim zdaniem na razie konieczne są działania „sztafetowe”, we współpracy z zagranicznymi centrami finansowymi, centrami kompetencji. Przecieramy szlaki, ale nie możemy wyważać otwartych drzwi; specjaliści z zagranicy robili to wiele razy, my dopiero zaczynamy, więc początkowo musimy to robić we współpracy, również po to, by kolejny projekt realizować już w większym stopniu samodzielnie. To jest kwestia kompetencji, możliwości laboratoryjnych, ale też potencjału finansowego. Innowacje farmaceutyczne powstają w dużym, dojrzałym ekosystemie, którego my stajemy się dopiero częścią. Do niedawna Polska niestety nie kojarzyła się w ogóle z innowacją farmaceutyczną, ale to się na szczęście dynamicznie zmienia w ostatnich latach i bardzo ważne jest aby ten trend kontynuować.
Na co dzień zajmuje się Pan poszukiwaniem nowych substancji biologicznie aktywnych, kandydatów na leki. Skąd biorą się pomysły na nowe leki?
Zawsze na początku musimy zidentyfikować potrzebę medyczną. Wydaje się oczywiste, że potrzebny jest lek na daną chorobę, musimy jednak wiedzieć konkretnie: jakie są szczegółowe potrzeby, jakie rozwiązania terapeutyczne mogłyby pomóc. Trzeba zdefiniować, dla kogo lek powinien być opracowany, dla jakiej grupy pacjentów i jakie konkretnie cechy posiadać, aby tę potrzebę medyczną realnie zaspokajać.
Czyli przykładowo lek na konkretny nowotwór, chorobę kardiologiczną, czy np. obszar, którym Pan się szczególnie zajmuje, to znaczy neuropsychiatria?
Tak, ale jeszcze znacznie bardziej szczegółowo. Trzeba jasno określić, co jest wyzwaniem, bo wiele leków już mamy dziś do dyspozycji. Musimy ustalić, co jednak wciąż jest dziś jest problemem. Na przykład w leczeniu depresji – opóźniony początek działania leków przeciwdepresyjnych, czy brak odpowiedzi albo słaba odpowiedź na leczenie u ok. 30 proc. pacjentów. Trzeba więc stwierdzić, że chcemy przyspieszyć początek działania leku, zrozumieć mechanizmy lekooporności. Następnie wchodzi już czysta nauka – musimy ustalić jak osiągnąć cel, który sobie założyliśmy. Zadać sobie pytanie, co musimy zmodyfikować z działaniu organizmu i jak to zrobić, aby stworzyć szansę na poprawę. Wciąż istnieje wiele tzw. nisz terapeutycznych, które trzeba odpowiednio zidentyfikować.
W Adamed szukaliśmy m.in. sposobu leczenia symptomów psychotycznych w otępieniu, głównie typu alzheimerowskiego. Nie ma obecnie leków, które byłyby zaprojektowane w celu leczenia psychoz u pacjentów z chorobą Alzheimera. Są leki, których celem jest leczenie psychoz w schizofrenii, ale to nie jest to samo. Nie są one wystarczająco skuteczne, a ich stosowanie może wręcz niejednokrotnie pogorszyć stan pacjenta z otępieniem. Definiując to wskazanie, jak również poszukując rozwiązań terapeutycznych, współpracowaliśmy intensywnie z naukowcami o silnym zapleczu klinicznym, głównie z Instytutu Psychiatrii i Neurologii w Warszawie. Wspominam o tym, ponieważ istnieje coś takiego, co można nazwać „rzeczywistością przeglądówkową” – bardzo często naukowcy zajmujący się badaniami podstawowymi, budują narracje rozwiązań medycznych, które nie zawsze są realnie związane z kliniką. Następnie, inne zespoły to powielają (czytając rzeczone prace przeglądowe, które tamci napisali), a ich projekty „grzęzną” w oderwaniu od rzeczywistości medycznej, co jest przyczyną frustracji. Prawidłowe powiązanie projektu naukowego z kliniką jest kluczowe.
Wspomniał Pan o kandydacie na lek, w którego opracowaniu brał Pan udział: polscy naukowcy w laboratoriach Adamed opracowali molekułę, która może pomóc chorym cierpiącym na zaburzenia psychiczne m.in. w przebiegu choroby Alzheimera. Adamed zawarł umowę licencyjną na dalszy rozwój innowacyjnej cząsteczki z firmą amerykańską. To element tej „sztafety”, o której Pan wspominał?
Tak jest. Adamed, wraz z partnerami naukowymi z Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Medicum i Instytutu Psychiatrii i Neurologii, opracował kandydata na lek, od pomysłu do ukończenia fazy badawczej (fazy drug discovery). Zrobiliśmy więc to, w czym się specjalizujemy i na czym się najlepiej znamy, czyli wyłoniliśmy cząsteczkę o optymalnych, naszym zdaniem, parametrach w badaniach przedklinicznych. Nasz partner amerykański jest zaś liderem w transferze tego typu rozwiązań do badań klinicznych, a następnie w prowadzeniu takich badań. Jest także pionierem, który jako pierwszy na świecie wprowadził do terapii lek na psychozy w chorobie Parkinsona (nie w schizofrenii). Trudno więc o bardziej kompetentnego partnera branżowego dla takiego projektu jak nasz. To rozwiązanie z pewnością zwiększa szanse na powodzenie projektu i zaistnienie leku w skali globalnej. Oczywiście, pełnia praw do rynku polskiego została przez Adamed zachowana.
Gdy już wiemy, jaka jest nisza terapeutyczna: do dalej?
Jeśli zdefiniujemy, że chcemy, aby np. lek przeciwdepresyjny działał szybciej, to musimy mieć pomysł, jak to zrobić, na poziomie naukowym, biochemicznym. Jeśli taki pomysł mamy, to przystępujemy do poszukania konkretnego rozwiązania, czyli szukamy cząsteczki, związku chemicznego, który będzie w stanie w dany zaburzony proces pozytywnie ingerować. Gdy mamy zdefiniowany konkretny receptor lub enzym, szlak metaboliczny, który chcemy modyfikować – nazywamy to naszym celem biologicznym – wtedy dopasowujemy do niego terapię. Jeśli dobrze znamy strukturę, budowę tego celu biologicznego, to projektujemy cząsteczkę aktywną, trochę na zasadzie dopasowania klucza do zamka. Dziś coraz częściej wspomagamy się w tym procesie komputerowo. Opracowujemy cząsteczkę, która jest w stanie np. dany enzym czy receptor zablokować, albo też pobudzić, w zależności od tego, jaka jest potrzeba medyczna. Kiedy cząsteczka jest zaprojektowana, a tak naprawdę to wiele cząsteczek, nawet tysiące, muszą być one otrzymane metodami syntezy organicznej, rzadziej pozyskiwane ze źródeł naturalnych. Wreszcie, czeka nas żmudna i niewdzięczna praca polegająca na wykonaniu szeregu badań, sprawdzających właściwości otrzymanych cząsteczek innowacyjnych. Sprawdzamy skuteczność, selektywność, rozpuszczalność, stabilność. Określamy, czy się wchłania, czy dociera do miejsca działania w organizmie, czy jest odpowiednio szybko wydalana (czy nie za szybko, a może czy się nie kumuluje). Kluczowym etapem badań są testy bezpieczeństwa. To przede wszystkim od ich wyników zależy, czy lek będzie mógł być podany ludziom.
Powiedziałem, że te badania są niewdzięczne, bo tak naprawdę są one jak pułapki, które zastawiamy na tego swojego zawodnika (innowacyjną cząsteczkę, kandydata na lek). I w istocie, większość z tych badanych cząsteczek „pada w boju”. Sukcesem jest, jeśli choć jedna z nich dotrze do fazy klinicznej.
Widać, że opracowywanie nowych leków to proces, w którym nauka – i to z wielu dyscyplin – ma ogromne znaczenie.
Tak, wiele osób nie zdaje sobie z tego sprawy. Leki niestety „nie rosą na drzewach”, jak można by żartobliwie powiedzieć. To bardzo skomplikowane produkty, zaliczane do wysokich technologii. Nauka jednak to nie wszystko, i o tym też trzeba pamiętać. Myśląc o projekcie lekowym, musimy też myśleć o kontekście rynkowym. Krótko mówiąc, skąd weźmiemy środki, szczególnie na badania bardziej zaawansowanych faz. Mogą pomóc pieniądze z grantów, jednak tylko do pewnego momentu. W którymś momencie musi pojawić się partner biznesowy. W zasadzie od początku trzeba myśleć, w jaką niszę rynkową ma trafić projekt, w jaki sposób będziemy rozwijać ten projekt na rynku innowacji farmaceutycznej. Jaką korzyść „obieca” on potencjalnemu inwestorowi. O tym musimy myśleć niemal od początku i w to muszą być zaangażowani już naukowcy. Niestety, dziś konkurencja o pieniądz jest bardzo duża, a z uwagi na ogromny koszt badań nad nowymi lekami, szacowany na od kilkuset milionów do nawet kilku miliardów dolarów, połączony z ogromnym ryzykiem, znalezienie finansowania na projekty rozwoju farmaceutycznego jest bardzo dużym wyzwaniem.
Czyli: sztafeta?
Jest to to dziś absolutny standard. Wiele podmiotów kompetentnych w kreowaniu rozwiązań farmakoterapeutycznych nie jest dziś w stanie samodzielnie ponieść ryzyka rozwoju leku od A do Z. To jest też związane z odpowiedzialnością za stabilność biznesową organizacji. Symptomem dzisiejszych czasów są więc liczne umowy licencyjne. W ich zawieraniu pomagają tzw. targi biofarmaceutyczne, takie jak BIOInternational, czy BIOEurope, a także wiele innych, gdzie spotykają się głównie brokerzy innowacji, ale też naukowcy, oferujący sobie nawzajem projekty związane z dalszym rozwojem współpracy w kierunku opracowania leku.
Dziś cały rynek nie jest nastawiony na to, że ktoś będzie rozwijał lek od A do Z, tylko na nawiązywanie współpracy, aliansów, umów licencyjnych. To jest główny sposób działania. Spotykają się setki, a nawet tysiące ludzi z całego świata; bardziej aktywne firmy jeżdżą na takie targi kilka razy do roku, cały czas poszukując współpracy: jedne oferują usługi, inne projekty; mniejsze firmy oferują swoje produkty większym etc. To nie są jeszcze leki, tylko kandydaci na leki na różnym etapie rozwoju, ale to jest właśnie rynek innowacji farmaceutycznych. Aby mieć szanse w tym środowisku, musimy też zastanawiać się ciągle jak wyglądamy na tle konkurencji.
Trzeba orientować się w planach innych firm, czy nie wyprzedzą nas z lepszym, tańszym lekiem?
Tego nigdy nie wiemy, choć oczywiście firmy częściowo informują, nad czym prowadzą badania; trzeba śledzić strony internetowe tych firm, publikacje naukowe i prasowe, informacje giełdowe, specjalistyczne bazy danych. Ważne aby być w pełni świadomym otoczenia konkurencyjnego. Co ciekawe, nie zawsze z firmami robiącymi podobne rzeczy jak my musimy konkurować. Czasami, to właśnie takie firmy mogą się stać naszymi partnerami. Tak było między innymi w naszym przypadku.
Aby zainteresować potencjalnego partnera/inwestora naszym projektem musimy pokazać, że mamy cząsteczkę, która rozwiązuje dany problem medyczny, robi coś, czego aktualnie dostępne leki nie potrafią. Musimy pokazać nowość, musimy pokazać przewagę i to już we wczesnych badaniach. Przekonać inwestora, że te duże i ryzykowne inwestycje, które będzie musiał ponieść na dalszy rozwój, mają szansę zapewnić sukces.
Bardzo ważnym naszym zadaniem jest też pokazanie inwestorowi (czy to potencjalnemu partnerowi, czy własnemu zarządowi), że wykonaliśmy określone działania, aby wyeliminować pewne ryzyka związane z dalszym rozwojem. Np. że wykluczyliśmy wstępowanie określonych działań niepożądanych, czy niebezpiecznych interakcji z innymi lekami.
Przykładem jest jeden z kanałów potasowych w sercu (tzw. kanał hERG); wiele leków blokuje ten kanał i może wywołać potencjalnie śmiertelną arytmię. Trzeba wykazać, że ryzyko takiego działanie niepożądanego zostało wykluczone. Tak więc kolejne etapy dotyczą tzw. de-riskingu, czyli obniżania ryzyka dalszego rozwoju.
To ważne dla firmy, która będzie później wykonywała badania kliniczne: wie, że już ryzyko ich niepowodzenia jest mniejsze (a jest to bardzo ważne, ze względu na ogromne koszty badań klinicznych).
Musimy więc o projekcie myśleć całościowo. Trzeba też dbać o własność intelektualną: od początku cząsteczka musi być patentowalna, nie można ujawnić jej struktury. To jest duży problem dla naukowców pracujących na uniwersytetach, ponieważ celem nauki akademickiej jest rozwój wiedzy i informowanie o tym społeczeństwa. Z kolei firma farmaceutyczna ma na celu budować wartość swojego portfela produktowego. Konieczne jest patentowanie swoich rozwiązań, ponieważ jeśli nie będzie patentu, to nikt nie zainwestuje dużych pieniędzy w badania. A tylko wyłączność rynkowa na dłuższy czas gwarantuje firmom innowacyjnym zarobek, który pozwala wydatkować kolejne środki na badania nad kolejnymi nowymi lekami. Naukowcy muszą uczyć się godzić ze sobą te działania.
Łączy Pan pracę naukową z biznesem. Jest ona konieczna, jeśli chcemy, by powstawały nowe leki?
Tak. A właściwie, konieczna jest współpraca naukowców akademickich z naukowcami pracującymi w firmach. Bo należy pamiętać, że w firmach nad innowacjami też pracują naukowcy. Sektor pharma-biotech to gałąź gospodarki typowo opartej na wiedzy. Lek to nie jest po prostu coś, co się „zrywa z drzewa” i tabletkuje, a następnie zamyka w ładnej buteleczce. To substancje lub kombinacje substancji, które są ściśle przemyślanie, poznane, bardzo dogłębnie przebadane metodami naukowymi – zarówno pod kątem sposobu produkcji, oczyszczania, zapewnienia jakości, jak wpływu na organizm – w badaniach przedklinicznych i klinicznych. Do tego potrzebne są bardzo szerokie badania, mądrze prowadzone przez naukowców i finansowane przez sektor gospodarczy.
Dziś nikt nie jest w stanie sam wynaleźć leku. Nawet jeśli dziś zaprojektuję cząsteczkę, a za 15-20 lat okaże się, że ona wejdzie na rynek, to nie oznacza, że to ja „wymyśliłem lek”. To praca zespołowa, etapowa. Pracuje nad tym duża grupa ludzi. Co więcej, aby kandydat na lek stał się lekiem, musi być dopuszczony do lecznictwa przez agencje regulacyjne, na podstawie wielu badań. Jeśli tych badań nie wykona się (z sukcesem), nie można mówić o leku. To, co dziś wymyślamy i otrzymujemy, to nie są jeszcze leki, a co najwyżej kandydaci na leki. Czy staną się lekami: nie dowiemy się bez bardzo dogłębnych, długich i, niestety, drogich badań.
Taki lek – jak insulina wynaleziona w laboratorium przez Buntinga i współpracowników – już nie powstanie?
Można powiedzieć żartobliwie, że wszystkie „łatwe do odkrycia” rzeczy już zostały odkryte. Nawet jednak jeśli przypadkiem odkryta zostałaby substancja, która miałaby wyjątkowe działanie we wczesnych badaniach i nie trzeba byłoby jej istotnie modyfikować, to i tak konieczne jest przeprowadzenie szeregu bardziej zaawansowanych badań przedklinicznych klinicznych. A na ich wykonanie, potrzeba czasu i pieniędzy. Bez nich nie będzie leku.
Wspomniał Pan, że Polska dokonała skoku, jeśli chodzi o rozwój innowacji farmaceutycznych w ostatnich latach. Jakie działania należałoby jeszcze podjąć, by wzmocnić potencjał powstawania w Polsce innowacyjnych leków?
Współpraca między naukowcami w sektorze akademickim i firmach cały czas istnieje i będzie się rozwijać. Wiele udało się zrobić w ciągu ostatnich 20 lat, otrzymaliśmy ogromne wsparcie ze środków krajowych oraz unijnych, poprzez różne agendy rządowe. To było i jest nieocenione wsparcie. Moim zdaniem, nie ustępujemy już dziś innym krajom na przykład jeśli chodzi o wyposażenie najlepszych laboratoriów. Dziś do Polski przyjeżdżają pracować badacze z innych krajów, również z Zachodu. Jesteśmy w wielu aspektach naszej działalności innowacyjnej już na zbliżonym poziomie do liderów, choć oczywiście, wiele rzeczy można i trzeba zrobić lepiej. Co można by ewentualnie dziś doradzić decydentom?
Najważniejsze jest wsłuchiwanie się w to, co mówią przedstawiciele największych instytucji/ firm, które są zaangażowane w innowacje i odnoszą pewne sukcesy. A jedną z kwestii, na które zwraca się dziś uwagę, to dostosowanie zasad konkursów wspierających innowacje do realiów opracowywania kandydatów na leki.
Jak wspominałem wcześniej, proces opracowania leków jest bardzo długi, drogi i przede wszystkim etapowy. Bardzo ważne jest, aby to zrozumieć i nie oczekiwać na przykład w każdym projekcie uzyskania na koniec zarejestrowanego leku, bo jest to nierealne. Dziś nie jest to w pełni optymalne i niekiedy projektom opracowania nowych leków stawia się podobne wymagania i horyzonty czasowe jak znacznie prostszym innowacjom. To może grozić zniechęceniem do podejmowania działań innowacyjnych w Polsce w tym sektorze i obniżeniem naszej konkurencyjności, z takim trudem wywalczanej. Mam nadzieję, że zostanie to zrozumiane i będzie implementowane na poziomie krajowym, we współpracy z ludźmi z naszej polskiej branży pharma-biotech. Nikt nie ma bowiem większej wiedzy na ten temat niż osoby, które przez ostatnie kilkanaście lat pracowały w tym tworzącym się ekosystemie. Warto rozmawiać z kluczowymi firmami i organizacjami; jeśli to się uda, to moim zdaniem, pójdziemy w dobrą stronę.
Kolejną istotną kwestią jest dbanie o rozwój kadr, dobrze przygotowanych do pracy w sektorze innowacji lekowych. Jak mam nadzieję wybrzmiało to już w tej rozmowie, opracowywanie nowych leków to nie tylko silna nauka, ale przede wszystkim coś, co można by nazwać optymalizacją wielowątkową. Obejmuje ona nie tylko cechy chemiczne i farmakologiczne leku, ale także aspekty prawne (panentowanie) czy rynkowe (konkurencyjność, pozyskiwanie środków) i inne.
Aby wyjść naprzeciw potrzebie kształcenia młodych badaczy posiadających takie kompetencje, kilka lat temu, na Wydziale Farmaceutycznym UJCM uruchomiliśmy studia Drug Discovery and Development. Są to anglojęzyczne studia magisterskie, poświęcone w całości wyłącznie aspektom poszukiwania i opracowywania nowych leków.
W tworzenie kierunku i wykładanie na nim zaangażowali się nasi naukowcy, którzy mają doświadczenie w innowacyjnych projektach farmaceutycznych, a także mamy wsparcie strategicznych partnerów branżowych. Adamed Pharma i Ryvu Therapeutics konsultowali nasz program studiów, a aktualnie angażują się w prowadzenie wybranych zajęć dla studentów oraz przyjmują stażystów. Współpraca akademicko-przemysłowa rozwija się więc nie tylko w sferze samych badań, ale także kształcenia, co jest bardzo ważne dla rozwoju branży w przyszłości.
Polska nauka
dla rozwoju medycyny i zdrowia Polaków
Przeczytaj inne artykuły poświęcone polskiej nauce
Projekt współfinansowany ze środków Ministerstwa Edukacji i Nauki w ramach programu „Społeczna Odpowiedzialność Nauki”