Czuję się w Polsce emigrantem, typowym, niezamożnym
Zapodziała mi się gdzieś gazeta z ostatniej niedzieli, w której Sławomir Mrożek w krótkiej medytacji zatytułowanej "Emigranci" pisze o szczególnej sytuacji stawania się w miarę upływu lat emigrantem. Właśnie to przeżywam w zetknięciu z ludźmi z o wiele krótszą ode mnie pamięcią historyczną. To tak, jakby przybyło się do Polski 2001 r. z innej krainy aniżeli ta, po której błądzi większość młodszego od ciebie społeczeństwa. Patrzę spoza oceanu rozdzielającego kontynenty komunizmu i kapitalizmu trzeciego tysiąclecia i widzę mityczną Atlantydę socjalistycznego dobrobytu w wydaniu ministra polskiej gospodarki pierwszego dziesięciolecia PRL, Hilarego Minca. Mincowa Atlantyda już nie istnieje. Dokładnie jednak pamiętam jej twórcę i nawet słyszę jego głos, znany z wystąpień radiowych. W dialektycznych perswazjach ministra Belki, służących odbieraniu społeczeństwu wdowiego grosza w celu ratowania finansów ubóstwianego przez SLD państwa, jako emigrant słyszę fałszujący rzeczywistość duet Minc - Belka. Współobywatele biegnący w popłochu do banków, by uratować przed Belką swe oszczędności, nie widzą w tym niczego groteskowego. W ogóle nie wiedzą, kto to był Minc!
Czuję się więc emigrantem, i to typowym, niezamożnym, co to w kapitalizmie niewiele potrafił zaoszczędzić. Inni, włączając się do bankowych kolejek, krzyczą, że "to wszystko" jest winą Leszka Balcerowicza. A to przecież Balcerowicz jest ojcem reformy rynkowej, która umożliwiła nam starania o wstąpienie do Unii Europejskiej, i to on właśnie w oczach nie-Atlantydów jest gwarantem stabilności złotego. Może już się politycznie zużył, ale co dobrego zrobił, to zrobił. Dla emigranta, który pamięta galopującą inflację i benzynę na kupony oraz pensję robotnika o wartości dolara, Balcerowicz to mini-Kopernik. I niechże sobie zarabia, ile chce.
A gdy mowa o wspólnej Europie, to tragiczne nieporozumienia między wiekowymi emigrantami historii (urodziłem się pięć lat przed śmiercią Piłsudskiego) są chyba jeszcze poważniejsze. Dla mnie Europa to "Rodzinna Europa" Czesława Miłosza ("słodka moja europejska ojczyzno"), to także wielki Europejczyk we wschodniej prowincji kontynentu - Jerzy Turowicz, wielki kompozytor racjonalnej a swawolnej wolności myśli - Kisiel, Herbert oraz Zygmunt Kubiak ("Brewiarz..." i "Nowy brewiarz Europejczyka"). Dla Atlantydów, którzy na chwilę wrócili do władzy, nie zmieniwszy w ciągu ostatnich dziesięciu lat swej mentalności, Wspólnota Europejska to tylko walka z przemytem wódki, papierosów i zakazem sprzedaży zachodnich polskich ugorów po PGR innym Europejczykom. Oni nadal myślą tak jak w czasach, gdy partia oświadczała, że wprawdzie podrożało mięso, ale staniały lokomotywy.
Żart żartem, ale spoza oficjalnej wizji europeizmu dostrzec można groźną twarz "samoobrony przed Europą". Przypomina się słynny wiersz Herberta "Longobardowie" o barbarzyńcach niszczących zastaną cywilizację: "Ogromny chłód wieje od Longobardów/Cień ich trawę przepala, kiedy zlatują w dolinę/Krzycząc swoje przeciągłe nothing, nothing, nothing". Zwiastuni nicości.
Czuję się więc emigrantem, i to typowym, niezamożnym, co to w kapitalizmie niewiele potrafił zaoszczędzić. Inni, włączając się do bankowych kolejek, krzyczą, że "to wszystko" jest winą Leszka Balcerowicza. A to przecież Balcerowicz jest ojcem reformy rynkowej, która umożliwiła nam starania o wstąpienie do Unii Europejskiej, i to on właśnie w oczach nie-Atlantydów jest gwarantem stabilności złotego. Może już się politycznie zużył, ale co dobrego zrobił, to zrobił. Dla emigranta, który pamięta galopującą inflację i benzynę na kupony oraz pensję robotnika o wartości dolara, Balcerowicz to mini-Kopernik. I niechże sobie zarabia, ile chce.
A gdy mowa o wspólnej Europie, to tragiczne nieporozumienia między wiekowymi emigrantami historii (urodziłem się pięć lat przed śmiercią Piłsudskiego) są chyba jeszcze poważniejsze. Dla mnie Europa to "Rodzinna Europa" Czesława Miłosza ("słodka moja europejska ojczyzno"), to także wielki Europejczyk we wschodniej prowincji kontynentu - Jerzy Turowicz, wielki kompozytor racjonalnej a swawolnej wolności myśli - Kisiel, Herbert oraz Zygmunt Kubiak ("Brewiarz..." i "Nowy brewiarz Europejczyka"). Dla Atlantydów, którzy na chwilę wrócili do władzy, nie zmieniwszy w ciągu ostatnich dziesięciu lat swej mentalności, Wspólnota Europejska to tylko walka z przemytem wódki, papierosów i zakazem sprzedaży zachodnich polskich ugorów po PGR innym Europejczykom. Oni nadal myślą tak jak w czasach, gdy partia oświadczała, że wprawdzie podrożało mięso, ale staniały lokomotywy.
Żart żartem, ale spoza oficjalnej wizji europeizmu dostrzec można groźną twarz "samoobrony przed Europą". Przypomina się słynny wiersz Herberta "Longobardowie" o barbarzyńcach niszczących zastaną cywilizację: "Ogromny chłód wieje od Longobardów/Cień ich trawę przepala, kiedy zlatują w dolinę/Krzycząc swoje przeciągłe nothing, nothing, nothing". Zwiastuni nicości.
Więcej możesz przeczytać w 48/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.