Irek z domu Wielkiego Brata stał się samozwańczym błaznem współczesnego władcy, czyli masowej publiczności
Nie daje mi spokoju historia Irka Grzegorczyka, który okazał się najbarwniejszą postacią drugiej edycji programu "Big Brother" i w nie wyjaśnionych do końca okolicznościach został z niego relegowany. Od początku budził skrajne emocje. Jednych zadziwiał nieprzewidywalnością swoich sądów i ekscentrycznym zachowaniem, innych przerażał albo oburzał. Pewna moja znajoma, bez wątpienia należąca do tej eleganckiej i wysoce humanistycznej części inteligencji, która z założenia nie ogląda programów z gatunku reality show, powiedziała o nim krótko: to debil. Znam jednak i takich, którzy sekundowali Irkowi, a teraz zamartwiają się, czy telewizja nie wyrządziła mu krzywdy.
Werdykt Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, która orzekła, że po stronie telewizji nie ma winy, brzmi uspokajająco, a jednak historia Irka wciąż domaga się nazwania tego, czym była. Moim zdaniem, była heroiczną próbą przeniesienia do telewizyjnej kultury masowej znanej z przeszłości figury błazna, inteligentnego wesołka, któremu na królewskich dworach pozwalano na więcej niż innym, ale który potrafił też lepiej od innych, a często w zaskakujący sposób formułować myśli, odświeżając pogląd władcy na rozmaite sprawy.
Irek z domu Wielkiego Brata stał się samozwańczym błaznem współczesnego władcy, czyli masowej publiczności. W swoich błazeńskich strojach wyglądał jak zawodowy wesołek z dużym doświadczeniem w rozśmieszaniu innych. I jak na błazna przystało, przemycał wśród pozornie niezrozumiałych wypowiedzi o kosmitach, którzy robią cośtam, cośtam, nieoczekiwanie trzeźwe, przenikliwe i trafne uwagi na temat współmieszkańców oraz wszechświata. Właśnie ta nienaturalna rozpiętość myśli - od codziennych dokuczanek Bogusi do kosmosu - zbijała przeciętnego widza z pantałyku. Doprowadzała albo do pochopnego osądu "to debil" (czyż nie tak mawiali o błaznach królewskich ci z dworzan, którzy nie rozumieli błazeńskich przycinków?), albo do niepokojącego uczucia, że coś w tym jest.
Tak samo było z mieszkańcami domu. Najpierw patrzyli na Irka z obawą. Wpadł do programu niczym energetyczna bomba, oszalały z radości, podekscytowania, przygody. Pamiętam dobrze moment prezentacji w studiu, przed wejściem do domu. Irek wjechał na motorze jak inni, ale mentalnie nie potrafił z niego zejść. Miał w sobie dalej "jazdę". Dlatego prowadzący program Andrzej Sołtysik z trudnością dyscyplinował Irka. Co to będzie dalej? - zadawaliśmy sobie pytanie. Mieszkańcy domu też się nad tym zastanawiali. Gdy minął szok powitaniowy, opadły emocje, stało się jasne, że nie nadają na tych samych falach. Irek gapił się w niebo albo w swój cień na ziemi, układał sobie kosmiczne układanki, brał kolegów na spytki i sprawiał, że coraz bardziej nie wiedzieli, co o nim myśleć.
Jego uwagi bywały prowokujące, ośmieszające, dociekliwe i niewygodnie trafne. Najlepiej poznała się na nich przelotna mieszkanka domu Ilona, najbardziej ze wszystkich wyzwolona i uwolniona od społecznych i psychologicznych schematów. Siadywała z Irkiem na podwórku i czytała go jak książkę, której zakończenia nie sposób przewidzieć. On zresztą też się jej przyglądał z zainteresowaniem i chyba się dogadywali.
Ilona nie miała żadnej kulturowej kliszy do stracenia, więc nie miała też powodów, by się obawiać Irka. Inaczej z naiwnie rozpoetyzowaną Agnieszką czy z lekka gnuśną Bogusią. Ta pierwsza raz po raz patrzyła na szukającego jej towarzystwa błazna niczym na koszmar z ulicy Wiązów, tą drugą zachowanie Irka doprowadzało po prostu do szału. Zresztą zapewne to przez te wybuchy złości, gdy traciła klasę i przestawała się kontrolować, straciła też sympatię widzów, którzy wygłosowali ją szybko z domu. No cóż, uwagi królewskich błaznów skompromitowały w historii niejednego i doprowadziły do niełaski u władcy.
Od początku nie ulegało wątpliwości, że Irek to facet niesłychanie inteligentny, jednak teraz stało się także oczywiste, że psychicznie jest słabszy niż można się było spodziewać. Jakiekolwiek były przyczyny opuszczenia przezeń domu Wielkiego Brata - czy tylko rozmontowywał kamerę w jacuzzi czy także (co ogłoszono w Internecie) nagi chodził po dachu - jest jasne, że jego psychika nie wytrzymała wielotygodniowego zamknięcia i odcięcia od codziennego, rodzinnego życia. Błazen okazał słabość i sam stał się anegdotą.
Irka zabrano z domu nocą i zawieziono do szpitala, w którym to psychikę, nie kości, składa się, aby się zrosła. Przegrał. Stracił szansę na nagrodę i na to, że władca (czyli my) weźmie którąś z jego uwag na poważnie. Dworzanie - zwłaszcza ci, którzy mówili na niego "debil" - martwią się teraz, czy tym programem nie zrobiono Irkowi krzywdy, i cieszą się po cichu, że nie muszą już słuchać jego niepokojących uwag, które czasami tak podkopywały ich dobre samopoczucie.
Więcej możesz przeczytać w 48/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.