Wśród młodych dominuje opinia, że w interesie Europejczyków leży pogłębienie procesu integracyjnego
"Świadomość europejska oznacza odróżnienie Europy jako bytu politycznego i etyczno-moralnego od innych kontynentów i innych grup narodów"
Federico Chabod
Teza spadkobiercy Benedetta Crocego sformułowana z górą czterdzieści lat temu jest wciąż aktualna. Uświadomiłem to sobie podczas zorganizowanej przez Polską Fundację im. Roberta Schumana debaty, którą prowadzą obecnie przedstawiciele świata pozarządowego. Dyskutanci przygotowują polskie stanowisko obywatelskie na zbliżający się szczyt Unii Europejskiej w Laeken. Mamy do czynienia z nową jakością przygotowań nie tylko do najbliższego spotkania szefów państw i rządów, ale także do następnego etapu, jakim ma być wypracowanie (przy szerokim udziale społeczeństw europejskich) ram konstytucyjnych zjednoczonej i rozszerzonej Europy. Polacy - oczywiście ci, którym chce się zajmować tą problematyką - mają sposobność zabrania głosu na prawach równych z obecnymi członkami UE.
Wśród uczestników polskiej debaty przeważają ludzie młodzi: oni właśnie zareagowali na zaproszenie fundacji, oni zjechali na kilkudniowe obrady do Warszawy, oni okazują się całkiem dojrzałymi i kompetentnymi dyskutantami w sprawach, które przecież wymagają niejakiej znajomości rzeczy. Trzeba im tego pogratulować, a zarazem warto zwrócić uwagę na treść zajmowanego przez większość z nich stanowiska. Relacjonując rzecz w wielkim skrócie, wśród młodych dominuje przeświadczenie, iż w interesie następnego pokolenia Europejczyków leży istotne pogłębienie procesu integracyjnego i że rozwiązania instytucjonalne, które należałoby w przyszłości zastosować, nie mogą być ani prostą kontynuacją stanu obecnego, ani też kopią jakiegoś innego, pozaeuropejskiego modelu. Inaczej mówiąc, "świadomość europejska" tych młodych ludzi istotnie odróżnia Europę od innych znanych nam bytów narodowych i ponadnarodowych, inaczej opisuje oczekiwania związane z dotychczasową formułą państwa narodowego i organizacji ponad- lub międzynarodowej. W tej konstrukcji nadal pozostaje miejsce dla państw narodowych, ale równie ważne są oczekiwania dotyczące poszczególnych regionów, a także odnowionej i unowocześnionej (czytaj: bardziej pogłębionej) UE.
Doświadczony analityk procesów integracyjnych Klaus Bachmann (po wielu latach życia w Polsce przeniósł się niedawno do Brukseli) opublikował ostatnio w "Polityce" spostrzeżenia na temat NATO. Jak wiadomo, po 11 września Amerykanie, obawiając się konsensualnego przelewania z pustego w próżne, a nawet weta któregoś z 19 członków paktu wobec akcji zbrojnej w Afganistanie, stopniowo rezygnują z "przysługującego" im na mocy art. 5 bezwarunkowego i natychmiastowego wsparcia wszystkich sojuszników i korzystają zaledwie z pomocy swoistego "twardego jądra" sojuszu, w szczególności najbliższych im zawsze Brytyjczyków. Bachmann stwierdza, że w ten sposób maleje wartość obronna paktu dla nowych członków. Przypomina też, iż ulubioną przez eurosceptyków i przeciwników stopniowej federalizacji Europy zasadą UE jest właśnie zasada konsensusu i nieomal nieograniczone prawo do zgłaszania weta.
Wywód Bachmanna pasuje mi jak ulał do tego, co przebija przez dyskusje młodych Polaków debatujących w fundacji im. Schumana: ryzyko zastosowania prawa weta lub nadużywanie zasady podejmowania decyzji w drodze konsensusu kilkunastu państw narodowych już doprowadziło do degradacji podstawowej funkcji NATO, a w wypadku Unii Europejskiej może się okazać kosztowne zwłaszcza dla krajów najbardziej potrzebujących pomocy i solidarności, marginalizując słabszych i prowadząc do "degrengolady całej organizacji, która coraz bardziej traci na znaczeniu". Dobrze byłoby, aby w zgiełku wywołanym przez Leppera & Co. nie zagłuszono tej poważnej debaty dotyczącej naszych interesów narodowych.
Federico Chabod
Teza spadkobiercy Benedetta Crocego sformułowana z górą czterdzieści lat temu jest wciąż aktualna. Uświadomiłem to sobie podczas zorganizowanej przez Polską Fundację im. Roberta Schumana debaty, którą prowadzą obecnie przedstawiciele świata pozarządowego. Dyskutanci przygotowują polskie stanowisko obywatelskie na zbliżający się szczyt Unii Europejskiej w Laeken. Mamy do czynienia z nową jakością przygotowań nie tylko do najbliższego spotkania szefów państw i rządów, ale także do następnego etapu, jakim ma być wypracowanie (przy szerokim udziale społeczeństw europejskich) ram konstytucyjnych zjednoczonej i rozszerzonej Europy. Polacy - oczywiście ci, którym chce się zajmować tą problematyką - mają sposobność zabrania głosu na prawach równych z obecnymi członkami UE.
Wśród uczestników polskiej debaty przeważają ludzie młodzi: oni właśnie zareagowali na zaproszenie fundacji, oni zjechali na kilkudniowe obrady do Warszawy, oni okazują się całkiem dojrzałymi i kompetentnymi dyskutantami w sprawach, które przecież wymagają niejakiej znajomości rzeczy. Trzeba im tego pogratulować, a zarazem warto zwrócić uwagę na treść zajmowanego przez większość z nich stanowiska. Relacjonując rzecz w wielkim skrócie, wśród młodych dominuje przeświadczenie, iż w interesie następnego pokolenia Europejczyków leży istotne pogłębienie procesu integracyjnego i że rozwiązania instytucjonalne, które należałoby w przyszłości zastosować, nie mogą być ani prostą kontynuacją stanu obecnego, ani też kopią jakiegoś innego, pozaeuropejskiego modelu. Inaczej mówiąc, "świadomość europejska" tych młodych ludzi istotnie odróżnia Europę od innych znanych nam bytów narodowych i ponadnarodowych, inaczej opisuje oczekiwania związane z dotychczasową formułą państwa narodowego i organizacji ponad- lub międzynarodowej. W tej konstrukcji nadal pozostaje miejsce dla państw narodowych, ale równie ważne są oczekiwania dotyczące poszczególnych regionów, a także odnowionej i unowocześnionej (czytaj: bardziej pogłębionej) UE.
Doświadczony analityk procesów integracyjnych Klaus Bachmann (po wielu latach życia w Polsce przeniósł się niedawno do Brukseli) opublikował ostatnio w "Polityce" spostrzeżenia na temat NATO. Jak wiadomo, po 11 września Amerykanie, obawiając się konsensualnego przelewania z pustego w próżne, a nawet weta któregoś z 19 członków paktu wobec akcji zbrojnej w Afganistanie, stopniowo rezygnują z "przysługującego" im na mocy art. 5 bezwarunkowego i natychmiastowego wsparcia wszystkich sojuszników i korzystają zaledwie z pomocy swoistego "twardego jądra" sojuszu, w szczególności najbliższych im zawsze Brytyjczyków. Bachmann stwierdza, że w ten sposób maleje wartość obronna paktu dla nowych członków. Przypomina też, iż ulubioną przez eurosceptyków i przeciwników stopniowej federalizacji Europy zasadą UE jest właśnie zasada konsensusu i nieomal nieograniczone prawo do zgłaszania weta.
Wywód Bachmanna pasuje mi jak ulał do tego, co przebija przez dyskusje młodych Polaków debatujących w fundacji im. Schumana: ryzyko zastosowania prawa weta lub nadużywanie zasady podejmowania decyzji w drodze konsensusu kilkunastu państw narodowych już doprowadziło do degradacji podstawowej funkcji NATO, a w wypadku Unii Europejskiej może się okazać kosztowne zwłaszcza dla krajów najbardziej potrzebujących pomocy i solidarności, marginalizując słabszych i prowadząc do "degrengolady całej organizacji, która coraz bardziej traci na znaczeniu". Dobrze byłoby, aby w zgiełku wywołanym przez Leppera & Co. nie zagłuszono tej poważnej debaty dotyczącej naszych interesów narodowych.
Więcej możesz przeczytać w 48/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.