Kulisy dymisji gen. Andrzejczaka. „Chłopaki się oflagowali i powiedzieli do widzenia”

Kulisy dymisji gen. Andrzejczaka. „Chłopaki się oflagowali i powiedzieli do widzenia”

Gen. rezerwy Rajmund Andrzejczak
Gen. rezerwy Rajmund Andrzejczak Źródło: PAP / Leszek Szymański
Dymisja gen. Rajmunda Andrzejczaka wstrząsnęła krajem. Miała miejsce niedługo przed wyborami parlamentarnymi. To nie była jedyna szokująca decyzja personalna w ciągu ośmiu lat rządów poprzedniej władzy.

W trakcie ośmiu lat rządów Prawa i Sprawiedliwości przez stanowisko Szefa Sztabu Generalnego przewinęło się trzech generałów. Najpierw dymisję złożył odziedziczony po poprzedniej władzy gen. Mieczysław Gocuł, potem po nieco ponad roku gen. Leszek Surawski, a na koniec, tuż przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi, gen. Rajmund Andrzejczak.

Kulisy trzech tajemniczych dymisji, a zwłaszcza ostatniej z nich, trzymane są w ścisłej tajemnicy. Teraz wychodzą na jaw. Wszystko za sprawą książki dziennikarki Onetu Edyty Żemły „Armia w ruinie”. Pojawiają się w niej rozmowy z wysoko postawionymi wojskowymi i urzędnikami, którzy mówią o tym, jak zmiany na stanowiskach wyglądały od środka.

„To diagnoza z samego środka. Mówią generałowie, dowódcy jednostek, wysokiej rangi oficerowie. Podają przykład za przykładem, jak PiS doprowadził do katastrofy w wojsku. I nikt już nie wie, czy nasza armia posiada jeszcze zdolności bojowe. A wszystko to w momencie, kiedy tuż obok naszego państwa trwa wojna” – głosi napis na okładce książki, której premierę zaplanowano na środę, 17 lipca.

Kulisy dymisji gen. Rajmunda Andrzejczaka

O ile szokujące są zarówno historie dymisji gen. Mieczysława Gocuły, jak i po dość krótkim czasie na stanowisku gen. Leszka Surawskiego, o tyle największy szok przyniosła rezygnacja gen. Rajmunda Andrzejczaka, która miała miejsce tuż przed wyborami parlamentarnymi, w których Prawo i Sprawiedliwość straciło władzę. Nikt nie potrafił odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Szef Sztabu Generalnego podjął taką decyzję.

Dziennikarka Edyta Żemła zapytała o sprawę wysoko postawionych oficerów. – Dla całego wojska to było ogromne zaskoczenie – mówi jej oficer z Ministerstwa Obrony Narodowej.

Dymisje łączy on z odprawą kadry kierowniczej, która miała miejsce w ministerstwie niewiele wcześniej. Udział mieli w niej brać ówczesny szef MON Mariusz Błaszczak, sekretarze stanu, szef wywiadu i kontrwywiadu, dowódca operacyjny, generalny, szef sztabu.

– Po odprawie wszyscy wyszli w bardzo dziwnych nastrojach. Nietęgą minę miał zwłaszcza Rajmund Andrzejczak. Był jakiś taki zadumany, osowiały. Od razu to zauważyliśmy, bo to raczej witalny człowiek. Wtedy jakby zgasł. Tam musiało się coś wydarzyć – mówi dziennikarce oficer z ministerstwa.

Tajemnicza odprawa sprowokowała decyzję generała

Owa odprawa dotyczyła ewakuacji polskich obywateli z Izraela i Strefy Gazy w związku z atakiem Hamasu i wybuchającą w tamtym terenie wojną. – To zadanie od Błaszczaka dostał Wiesław Kukuła, który był wtedy dowódcą generalnym, a powinien je dostać Tomek Piotrowski, czyli dowódca operacyjny – komentuje kulisy oficer ze sztabu.

– To nie był jedyny problem. Wcześniej rozkaz w tej sprawie powinien przejść przez sztab generalny, bo taki jest łańcuch dowodzenia. Ale Błaszczak miał to gdzieś. Wtedy chłopaki, Andrzejczak i Piotrowski, naprawdę się wkurzyli – słyszy Edyta Żemła.

Po odprawie Mariusz Błaszczak zabrał gen. Wiesława Kukułę na spotkanie z Andrzejem Dudą w Pałacu Prezydenckim. Niewiele później to właśnie gen. Wiesław Kukuła został kolejnym Szefem Sztabu Generalnego.

To dlatego gen. Rajmund Andrzejczak podał się do dymisji

Podstawą do decyzji gen. Rajmunda Andrzejczaka miały być właśnie ustalenia z odprawy o tym, że to gen. Wiesław Kukuła będzie odpowiadać za kontyngent ewakuacyjny. Nie chodziło jednak o prywatne animozje, a o odpowiedzialność prawną.

– Ustawowo kontyngentami wojskowymi dowodzi dowódca operacyjny, a minister Błaszczak, wbrew ustawie, dowodzenie kontyngentem dał gen. Kukule. Sprawa jest bardzo poważna. Gdyby Andrzejczak i Piotrowski nie złożyli wypowiedzeń, a nie daj Boże coś by się tam stało, oni odpowiadaliby za to głowami – słyszy dziennikarka od oficera ze sztabu.

Na tym nie koniec. – Powołano kontyngent, który jest jednostką wojskową z numerem. Jedyną osobą, która może podpisać decyzję powołującą nową jednostkę z numerem, jest szef sztabu generalnego, a nie minister. Tymczasem, i tu leży pies pogrzebany, szef sztabu, czyli gen. Andrzejczak, takiego rozkazu nie podpisał. Nawet nie dostał go do ręki. W tej sytuacji, co oni mieli zrobić? Wypisali się z interesu. To było jedyne wyjście – dodaje oficer.

W takim przypadku gdyby doszło do jakiegoś incydentu cała odpowiedzialność mogłaby spaść na dowódców. A już w przeszłości miała mieć miejsce sytuacja, gdzie podczas innej ewakuacji wojskowy herkules został trafiony.

Oficer sił powietrznych jest przekonany, jak wyglądałaby sytuacja, gdyby do czegoś doszło. – Daję się pociąć w plasterki, że minister Błaszczak i inni politycy powiedzieliby, że o niczym nie wiedzieli, a szef sztabu generalnego, jak się nie upomniał o papiery, to sam jest sobie winny. Postawiliby gen. Andrzejczaka pod pręgierzem. Dlatego właśnie chłopaki się oflagowali i powiedzieli do widzenia – słyszy Edyta Żemła.

Premiera książki dziennikarki Edyty Żemły „Armia w ruinie”, w której opisano kulisy dymisji trzech szefów sztabu generalnego, w środę, 17 lipca.

Czytaj też:
Generał idzie na wojnę z Błaszczakiem. Były szef MON: Wymysły wyobraźni frustrata
Czytaj też:
Czarne chmury nad Mariuszem Błaszczakiem. Sejmowa komisja podjęła decyzję

Opracował:
Źródło: Onet.pl