Marta Byczkowska-Nowak: Czy śpiewaczka operowa występująca w głównych rolach w najbardziej prestiżowych teatrach świata: Royal Opera House, Opéra Bastille, Washington National Opera, Teatro Colón w Buenos Aires i wielu innych, czuje, że wspięła się już na Mount Everest na ścieżce kariery i może już tylko spijać śmietankę?
Anna Simińska: Cały czas czuję, że zaczynam! Jak patrzę na swoją drogę zawodową z perspektywy Ani, która stawiała na niej pierwsze kroki i była ciekawa, jak daleko może zajść, to wciąż czuję tę samą ciekawość i chęć rozwoju. Ale to jest chyba typowe dla tego zawodu, bo ze śpiewaniem jest trochę jak ze sportem – masz dwie możliwości: albo się rozwijasz, albo się cofasz.
To nie jest tak, jak wiele osób sobie wyobraża, że człowiek uczy się śpiewać i potem, jak już umie, to po prostu pracuje śpiewając.
Trzeba cały czas się doskonalić, bo głos jest w niekończącej się transformacji: zmieniają się etapy, przychodzą nowe wyzwania, wchodzi się w próg nowych ról, głos się zmienia z wiekiem, u kobiet urodzenie dzieci powoduje zmiany hormonalne, które też wpływają na modyfikacje głosu. Nieustannie trzeba się uczyć jak nim zarządzać i to daje takie poczucie bycia wiecznie początkującym.
Sama kariera także jest związana z wieczną niepewnością. Ja ciągle planuję kolejne sezony, nawet wtedy, kiedy pracuję, myślę o następnych kontraktach. W tym zawodzie, mimo ogromnego prestiżu, o którym mówisz, nie ma mowy o spoczywaniu na laurach.
Jak w tym światowym topie operowym jesteś odbierana jako Polka?
Wspaniale, bo polscy śpiewacy i śpiewaczki od wielu sezonów odnoszą ogromne sukcesy za granicą i to nie są pojedyncze nazwiska. Naprawdę wiele osób robi błyskotliwe kariery, Polska jest coraz bardziej znana na operowej arenie międzynarodowej. Mamy doskonały wizerunek i bardzo mnie to cieszy.
A dlaczego my w Polsce o tym nie wiemy?
Dobre pytanie. Najwybitniejsi światowi śpiewacy operowi z Polski to przecież najlepsi ambasadorzy naszego kraju, prawda? Dlaczego o tym nie wiemy? Bo nie grają w piłkę nożną (śmiech). Mówiąc poważnie, to zapewne dlatego, że bardzo brakuje u nas edukacji muzycznej, nie mamy tak rozwiniętej kultury muzycznej, jak na przykład Austria czy Niemcy. Szkoda. Chciałabym, żebyśmy umieli docenić ten polski sukces na międzynarodowej scenie operowej, bo to jest wielka rzecz i wcale nie taka oczywista. Kiedy zaczęłam wyjeżdżać zagranicę, jakieś dwadzieścia lat temu i mówiłam w teatrze, że jestem z Polski, wszyscy uważali, że będę świetnie śpiewać po rosyjsku. Naprawdę musiałam tłumaczyć, że mówimy w Polsce po polsku. Owszem, były wielkie nazwiska: Kurzak, Beczała, ale nie było ich jeszcze tyle, żebyśmy zbudowali jakąś narodową tożsamość. Dzisiaj to się pięknie zmieniło. Co więcej, polski repertuar wchodzi do światowego kanonu.
Dziś nikt mnie już nie prosi o korepetycje z rosyjskiego (śmiech), koledzy z obsady proszą mnie o skorygowanie polskiej wymowy np. pieśni Szymanowskiego, a na próbach wita mnie często urocze „dzień dobry”. Każdy zna jakiegoś polskiego śpiewaka.
Czego potrzebujemy, żeby umieć docenić ten sukces i wykorzystać go PR-owo? I żeby polscy muzycy klasyczni, którzy chcą robić karierę, nie byli skazani na pracę i edukację za granicą?
Na pewno lepiej zorganizowanej edukacji muzycznej i może więcej Orlińskich?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.