Magdalena Frindt, „Wprost”: Opinię społeczną zbulwersowała sprawa Ryszarda Cz. Były europoseł Prawa i Sprawiedliwości został zatrzymany na lotnisku w Warszawie. Postępowanie dotyczy Collegium Humanum i jest prowadzone wspólnie przez CBA i Prokuraturę Krajową.
Klaudia Jachira, posłanka KO: Niemal codziennie wychodzą na jaw kolejne afery z udziałem polityków Prawa i Sprawiedliwości. Skala jest tak duża, że można się pogubić, która z nich jest w danym dniu najgłośniejszą.
Nie zdziwiłam się, że Ryszard Cz. został zatrzymany, bo już po sprawie tzw. kilometrówek było widać, z jakiego typu politykiem mamy do czynienia.
To się musiało tak skończyć, bo jeżeli ktoś jest zamieszany w tyle afer, to prędzej czy później służby podejmą wobec niego konkretne działania. To była po prostu kwestia czasu. Zwłaszcza, że już wcześniej pojawiały się doniesienia o nieprawidłowościach w związku z działalnością Collegium Humanum.
– Polityczny teatr. Władza robi igrzyska, bo nic innego nie umie – powiedział Ryszard Cz. przed budynkiem prokuratury. To pewnego rodzaju oskarżenie wobec dzisiejszej władzy.
Każdy broni się tak jak umie, a do momentu, kiedy nie zostanie skazany prawomocnym wyrokiem, jest domniemanie niewinności. Jeżeli Ryszard Cz. nie ma nic więcej na swoje usprawiedliwienie, poza oskarżaniem obecnej władzy o polityczną zemstę, to jest jego prawo, ale fakty mówią same za siebie. Nieprawidłowości widzimy niemal na każdym kroku. Właściwie codziennie docierają nowe informacje, jak np. w przypadku kilometrówek. Padają konkretne kwoty.
Ryszard Cz. w wydanym oświadczeniu podkreślił, że to nie on „wypełniał wnioski o rozliczenie podróży, o których mówi prokuratura”. „I to nie ja wpisywałem dane, o których mowa” – napisał polityk.
Argument, że dzisiejsza władza się uwzięła, kompletnie się nie sprawdza. Tego typu tłumaczenie już się wyczerpało.
Poza wszystkim chcę wyraźnie zaznaczyć, że zemsta polityczna do niczego nie prowadzi i należy ją całkowicie wyeliminować. Dlatego też tak ważne jest, aby wszystkie zarzuty oceniały niezależna prokuratura i niezawisły sąd.
Dopiero co Sejm powrócił po wakacyjnej przerwie, a już stało się głośno o pani wypowiedzi ws. konieczności usunięcia krzyża z sali plenarnej.
Prawda jest taka, że zabieram głos w tym temacie tylko wtedy, gdy pytają mnie o to dziennikarze. Nie zmienia to jednak faktu, że Polska jest państwem świeckim – nie wyznaniowym – a co za tym idzie, w instytucjach publicznych, które podlegają pod działania świeckiego państwa, nie ma miejsca dla żadnych symboli religijnych.
Niech będą w prywatnych szkołach, prywatnych fundacjach np. katolickich czy salkach katechetycznych. I koniec kropka. Ten temat nie powinien wywoływać żadnych emocji. To żadna rewolucja.
Jak więc zamierza pani do tego doprowadzić?
Należy doprecyzować przepisy, które będą jasno stanowiły, że w instytucjach publicznych nie ma miejsca dla jakichkolwiek symboli religijnych. I raz na zawsze zakończyć temat. Mam nadzieję, że w tym sezonie politycznym uda się zintensyfikować prace Parlamentarnego Zespołu ds. Świeckiego Państwa i Parlamentarnego Zespołu ds. Rozdziału Państwa od Kościoła, bo to dobre miejsca do pracy nad takimi tematami.
Jednocześnie nie uważam, żeby ściąganie krzyża na rympał było skuteczne. Absolutnie nie tędy droga. Były już podejmowane różne próby w tym zakresie i to się nie sprawdziło.
Rozpętała się również burza ws. ograniczenia liczby lekcji religii. W sondażu dla „Wprost” zapytaliśmy Polaków, czy lekcje religii powinny odbywać się w szkołach. Niemal 52 proc. jest przeciwnych takiemu rozwiązaniu.
To pokazuje, że coraz więcej osób ceni sobie, że żyje w świeckim państwie i chce, aby świeckie państwo nie było jedynie na papierze, tylko istniało naprawdę. Aby funkcjonował prawdziwy rozdział państwa od Kościoła, aby wiara lub jej brak stanowiły temat jedynie na gruncie prywatnym, a nie w przestrzeni publicznej. Coraz więcej osób to rozumie.
Uważam, że zmniejszenie liczby lekcji religii w szkołach to krok w dobrym kierunku, ale absolutnie niewystarczający. Najwyższa pora, żeby ten przedmiot trafił tam, gdzie jego miejsce, czyli do salek katechetycznych.
Nauczanie katechezy w szkołach jest zagwarantowane w konkordacie, ale nie został określony wymiar prowadzenia zajęć, więc spokojnie wystarczyłyby trzy lekcje religii w roku. Albo jest świeckie państwo, albo go po prostu nie ma.
Sytuacja na granicy z Białorusią wciąż jest daleka od stabilnej. Rozporządzenie o zakazie przebywania na terenach przygranicznych zostało przedłużone o 90 dni. Niedawno skrytykowała pani Władysława Kosiniaka-Kamysza za to, że „mimo zapewnień i bogoojczyźnianych przemów, nie zagwarantował bezpieczeństwa”. To gorzka recenzja.
Ale prawdziwa. Muszę działać w zgodzie ze swoimi wartościami jako posłanka i człowiek. Chcę być po prostu wiarygodna, a w tym temacie nie zgadzam się z polityką obecnego rządu i czuję się jakbym – w tym kontekście – została w opozycji.
Dla mnie bezpieczna granica to taka, na której nikt nie ginie. Ani oczywiście polscy żołnierze, ani osoby, które są w drodze. Dlatego głosowałam przeciwko ustawie, która de facto gwarantuje bezkarność polskim żołnierzom i funkcjonariuszom.
W czerwcu zmarł polski żołnierz, który dbał o bezpieczeństwo granicy. 21-latek został ugodzony nożem przez cudzoziemca. To wydarzenie było jednym z puli zdarzeń, które skłoniły polityków do wypracowania nowych rozwiązań, mających przyczynić się do usprawnienia działania wojska, policji i straży granicznej na wypadek zagrożenia bezpieczeństwa państwa.
Ale w tej ustawie są zapisy, które są niezgodne z konstytucją, na co uwagę zwraca Helsińska Fundacja Praw Człowieka i różni eksperci. To, co mówi obecny szef obrony narodowej, nie ma nic wspólnego z prawdziwym bezpieczeństwem granicy, bo właśnie na granicy polsko-białoruskiej cały czas są łamane procedury, co jest niezgodne z prawem międzynarodowym. Tutaj, wraz ze zmianą władzy, nie powróciła praworządność.
Początkowo na granicy polsko-białoruskiej, po stronie Białorusi, koczowała grupa ludzi, z czasem pojawiły się setki cudzoziemców, którzy próbowali siłą sforsować umocnienia. Jednak do Polski chcą dostać się także ludzie, którzy realnie potrzebują pomocy. Jak więc pogodzić to, że konieczna jest ochrona granicy, a z drugiej strony nie można jednak zapominać o tych, którzy zostali wplątani w grę Łukaszenki i Putina?
Właśnie po to, by móc pogodzić te dwie sprawy, jako społeczność międzynarodowa przyjęliśmy różne traktaty. Jeszcze raz podkreślę: granica musi być kontrolowana, a polskie służby muszą czuć się bezpiecznie. Ale to absolutnie nie kłóci się z tym, żeby zgodnie z prawem traktować osoby, które składają wnioski np. o azyl.
Znam sprawę Afgańczyka, który wspierał i chronił polskich żołnierzy wtedy, gdy ci tam stacjonowali, a teraz właśnie przez tę działalność musiał uciekać ze swojej ojczyzny w obawie przed talibami, bo wie, że na miejscu zginie. Gdyby nie zaangażowanie wielu autorytetów z dziedziny prawa, m.in. dr Hanny Machińskiej i rzecznika praw obywatelskich, ten człowiek zostałby deportowany. Jeżeli taka osoba nie ma prawa dostać azylu w Polsce, to kto ma prawo się o to ubiegać?
Sytuacja jest dynamiczna. Zmieniają się też pobudki dyktatorów, takich jak Putin czy Łukaszenka. Musimy przeprowadzić debatę na arenie międzynarodowej, bo inaczej problemy będą się jeszcze bardziej nawarstwiały.
W kontekście granic nie sposób nie wspomnieć o wypowiedzi minister spraw wewnętrznych Republiki Federalnej Niemiec, która poinformowała, że Niemcy przywracają tymczasowo kontrole na wszystkich granicach lądowych. Donald Tusk ocenił ten ruch w ostrych słowach.
Rozpoczęła się kolejna dyskusja, ale mało przebija się do świadomości publicznej to, że w momencie kiedy np. Niemcy przestaną przyjmować wnioski o ochronę międzynarodową, to nie będą łamać prawa, bo rzeczywiście będą cofać migrantów do pierwszego bezpiecznego państwa, czyli do Polski. A dlaczego ci ludzie nie mogli zwrócić się o ochronę międzynarodową w Polsce? Bo Warszawa przeprowadza nielegalne pushbacki.
Byłam bardzo krytyczna w stosunku do tego, jak rządziła poprzednia ekipa. I chociaż po zmianie władzy, przynajmniej na początku, widziałam pewne złagodzenie prowadzonej polityki w kontekście sytuacji na granicy, to teraz mam duże zastrzeżenia i nie widzę pomysłu na systemowe myślenie o kwestiach dotyczących migracji. A do tego Władysław Kosiniak-Kamysz posługuje się propagandowymi hasłami, mówiąc np. o „hordach”.
To jest niebezpieczne i nawet nie zbliża nas do mądrej polityki migracyjnej. Co będzie dalej? Wykorzystamy taktykę rodem z USA i będziemy straszyć, że migranci jedzą psy i koty? To absurd. Jeżeli schodzi się na taki poziom debaty, to nie ma miejsca na rozsądną rozmowę.
Czytaj też:
Przygotowywała Hołownię i Tuska. Ekspertka wskazała, kto powinien być kandydatem PiS-uCzytaj też:
Trela punktuje Błaszczaka. „Jeżeli poczuł się znieważony, jego sprawa”