Jej zeznania miały pogrążyć Michała K. i Pawła Szopę. Mówi wprost: Wiem, że zawiodłam

Jej zeznania miały pogrążyć Michała K. i Pawła Szopę. Mówi wprost: Wiem, że zawiodłam

Michał K., były prezes RARS
Michał K., były prezes RARS Źródło: PAP / Leszek Szymański
Justyna Gdańska zdaje się być jednym z kluczowych świadków prokuratury w śledztwie związanym z Rządową Agencją Rezerw Strategicznych. Ona sama stawia jednak sprawę nieco inaczej.

Justyna Gdańska była jedną z pierwszych osób zatrzymanych w związku z aferą w Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych. Prokuratura zarzuciła jej przekroczenie uprawnień, za co grozi jej do 10 lat pozbawienia wolności. Do aresztu kobieta trafiła 4 lipca. Spędzić miała tam dwa miesiące. Wyszła po pięciu tygodniach.

Zgodnie z raportem CBA związanym a aferą w RARS, który częściowo wyciekł do mediów, „charakterystycznym elementem procederu było to, że zamówienia RARS były kierowane do z góry wybranej wąskiej grupy osób, w tym przedsiębiorcy Pawła Szopy, który uzyskiwał za zbywane do Agencji towary ceny znacznie wyższe od rzeczywistej wartości rynkowej”. Przez trzy lata do Pawła Szopy trafić miało z agencji ponad 500 mln złotych.

„To dzięki wyjaśnieniom aresztowanej Justyny G. – byłej szefowej działu zakupów Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych – prokuratura przedstawiła zarzuty jej prezesowi Michałowi K. i twórcy marki Red is Bad Pawłowi Szopie” – pisał pod koniec sierpnia Onet. Teraz Michał K. czeka w Londynie na ekstradycję, a Paweł Szopa ukrywać ma się w jednym z krajów Ameryki Południowej, który nie ma podpisanej z Polską umowy ekstradycyjnej.

Justyna Gdańska komentuje medialne doniesienia: Wiem, że zawiodłam

Wirtualnej Polsce udało się skontaktować z Justyną Gdańską. – Apeluję do mediów: nie skracajcie mojego nazwiska, nie nakładajcie mi opaski na oczy i przede wszystkim zachowajcie rzetelność dziennikarską – usłyszała redakcja.

– Nazywam się Justyna Gdańska, byłam dyrektorem biura zakupów w Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych. W lipcu 2024 roku usłyszałam zarzut, tu zacytuję: „przekroczenia uprawnień w związku z pełnieniem funkcji publicznych, które miały polegać na preferencyjnym traktowaniu niektórych kontrahentów". Pragnę przeprosić za swoje postępowanie, którego się wstydzę i bardzo żałuję. Wiem, że zawiodłam, a brak odpowiedniej refleksji na czas przynosi konsekwencje, które ponoszę ze skruchą – powiedziała już na samym początku rozmowy z Pawłem Wiejasem kobieta.

Tak wyglądała hierarchia w RARS. „Na górze drabinki stał premier”

Justyna Gdańska zaczęła pracę w RARS w kwietniu 2020. Chwilę wcześniej odeszła z PKO BP. W tym samym banku pracował także Michał K., choć – jak zapewnia kobieta – wtedy jeszcze go nie znała.

Hierarchię w agencji Justyna Gdańska opisała następująco: Na górze drabinki stał premier nadzorujący departament instrumentów rozwojowych KPRM. Stamtąd decyzje tworzące płynęły do prezesa RARS. Potem polecenia schodziły niżej do dyrektorów, w tym do dyrektora biura zakupów, w którym pracowałam. Od dyrektora biura do kierowników, a potem do kupców. – Strukturę samego RARS zreformował prezes po objęciu stanowiska – zaznaczyła.

– Zakupy dotyczące rezerw były przekazywane w trybie niejawnym z KPRM, pozostałe realizowaliśmy w przetargach publicznych. Każdy miał więc swojego szefa. Prezes też nie miał decyzyjności w każdej sprawie. Ostateczny stempelek na decyzjach kierunkowych stawiał KPRM – podkreśliła kobieta.

O większych transakcjach informowane było również CBA. – W kilka miesięcy po objęciu przez mnie stanowiska zaczęły się też różne kontrole, głównie NIK. Bywało, że równocześnie było ich siedem, może dziewięć – powiedziała dziennikarzowi Justyna Gdańska.

Justyna Gdańska: Przekroczyłam uprawnienia

W rozmowie z Wirtualną Polską kobieta potwierdziła, że w agencji podejmowane były decyzje, które budziły w niej „wewnętrzną niezgodę” czy „zdziwienie”. To drugie jednak, jak sama zaznaczyła, nie miało tutaj nic do rzeczy. – Nikt na górze nie musiał przedstawiać uzasadnienia. RARS jest agencją wykonawczą i nie ma kompetencji pytać, dlaczego ma zakupić to czy tamto. Jest decyzja w trybie niejawnym i koniec – tłumaczyła.

Zdarzać się miało, że kobieta dzieliła się uwagami ze swoimi przełożonymi. – Z perspektywy kanapy łatwo mnie krytykować i udzielać porad po czasie. Zapewniam, że gdyby do takiej sytuacji doszło teraz, nie wahałabym się ani przez moment. Wtedy okoliczności były takie, że po pierwsze nie mogłam pozwolić sobie na utratę pracy, a po drugie nie wiedziałam, komu miałabym zaufać – powiedziała dziennikarzowi.

Na tym nie koniec. – Przypominam jeszcze raz drabinkę kończącą się na politykach wysokiego szczebla. Nie znałam nikogo w służbach, a jeślibym znała i poszła, to jaką miałam gwarancję, że nie dowiedzą się o tym zainteresowane osoby? – pytała Justyna Gdańska.

Justyna Gdańska powiedziała Wirtualnej Polsce wprost: wie, co zrobiła i na czym polega jej wina. – Przekroczyłam uprawnienia. Zrozumiałam, że jedynie opisując prokuratorowi to, co robiłam, zmażę choć część winy – dodała.

– Tylko tak mogę naprawić w jakimś stopniu to, co się stało za sprawą mojej akceptacji. Nie jest raczej tajemnicą, że prokuratura dysponuje zeznaniami nie tylko moimi, ale kilkudziesięciu innych osób. Pozycjonowanie mnie jako tej, której zeznania są kluczowe, jest zdecydowanie na wyrost. Interpretacje, zgromadzenie dowodów to już zadanie prokuratury – powiedziała kobieta.

Czytaj też:
Tusk o sprawie Michała K. „Nie chcę wrażenia, że jest więźniem politycznym”
Czytaj też:
Daniel Obajtek nie przebierał w słowach. „Tusk uprawia pokazówkę rodem z Rosji”

Opracował:
Źródło: Wirtualna Polska