Warszawiacy wzięli sprawy w swoje ręce. „Służby nie są w stanie nam pomóc”

Warszawiacy wzięli sprawy w swoje ręce. „Służby nie są w stanie nam pomóc”

Dodano: 
Miejsce tragicznego wypadku przy u. Woronicza w Warszawie
Miejsce tragicznego wypadku przy u. Woronicza w Warszawie Źródło: PAP / Leszek Szymański
Mieszkańcy mają dość tego, że nie mogą bezpiecznie wysłać dziecka do szkoły czy tego, że chodzenie po centrum miasta wiąże się z ryzykiem – mówi w rozmowie z Wprost aktywista Eryk Baczyński, przewodniczący stowarzyszenia Miasto Jest Nasze.

Najpierw tragedia na Woronicza, teraz sprawa Łukasza Ż. i śmiertelnego wypadku na Trasie Łazienkowskiej. Ile osób musi jeszcze zginąć, żeby coś się zmieniło?

Też zadajemy sobie to dramatyczne pytanie. Od kilku lat nagłaśniamy temat bezpieczeństwa drogowego, ale teraz widzimy, że przez to, że działania władz nie były podejmowane kompleksowo, a wśród polityków nie było determinacji, żeby pójść odważnie do przodu i ograniczyć rosnącą na ulicach patologię, pojawiają się kolejne ofiary.

Niestety ten temat jest dla opinii publicznej staje się ciekawy tylko od tragedii do tragedii. Teraz, widząc jak wielki szum społeczny zrobił się wokół niego, mamy nadzieję, że uda nam się go wynieść na wyższy politycznie poziom i być może znowelizować prawo we współpracy z politykami.

Warszawa chwali się statystykami, w których widać, że corocznie – poza czasami pandemii – śmiertelność spada.

To nie jest do końca prawda. Mamy dane zestawiające ostatnie dwa lata i porównujące pierwsze półrocze tego i poprzedniego roku. Tutaj widzimy wzrost o około 100 wypadków. Rośnie też o kilka osób liczba ofiar i o kilkadziesiąt liczba poszkodowanych. To są dane aktualne, oficjalne, zbierane przez policję stołeczną.

Ale chyba miasto coś robi w kierunku tego, żeby bilans ofiar nie wzrastał. Są jakieś działania.

Z jednej strony wiemy, że policja jest trochę bezsilna, bo w stołecznej jednostce jest 2500 wakatów, więc niestety mimo, zapewne, nawet dobrej woli nie jest w stanie kontrolować na bieżąco wszystkich kierujących tak, jak się to powinno robić. Z drugiej strony miasto jest za mało odważne i niestety nie pilnuje tematów drogowych.

Kilka lat temu przeprowadzono audyt, z którego wynikało, że jest kilkadziesiąt przejść drogowych wymagających pilnej, radykalnej zmiany. Zaledwie kilka z tych przejść zostało doświetlonych i zabezpieczonych. Niestety na jednym z nich, na ulicy Woronicza, doszło do tragedii, bo miasto nie uznało go za tyle ważne, żeby się nad nim pochylić.

Bezpieczeństwo to nie wszystko. Jest jeszcze hałas.

Tak. To jest kolejny temat, który jeszcze nie wybrzmiał w pełni w debacie publicznej. W ostatnich tygodniach mierzyliśmy poziom decybeli w sześciu wybranych miejscach w Warszawie. Z naszych wyliczeń wynika, że średnio co dwie minuty dochodzi do przekroczeń dopuszczalnych ustawowo granic głośności. Problem polega na tym, że policja nie ma odpowiedniej ilości sonometrów, żeby to badać.

instagram

To co miasto może tak właściwie zrobić?

Najlepiej gdyby miasto zaczęło od zainwestowania w realne zmiany infrastruktury. Należy przestać budować szerokie jezdnie i nie dawać przyzwolenia na pędzenie po nich.

Tutaj wymagane są też zmiany na poziomie ustawowym: wprowadzenie fotoradarów stawianych przez samorządy, żeby to samorząd mógł kontrolować prędkość pojazdów, a nie ogólnopaństwowy Inspektorat Ruchu Drogowego oraz automatyzacja postępowań mandatowych czy wprowadzenie przestępstwa zabójstwa drogowego.

Już kiedyś tak było.

Było, ale pod lobby samochodowym zostało to wycofane. Pojawiały się jakieś dziwne argumenty, że samorządy chcą się bogacić na przekroczeniach prędkości, na wykroczeniach drogowych. A przecież dane na tle Europy pokazują sytuację jasno. W Polsce mamy około 600 fotoradarów, a dla porównania w Niemczech czy we Francji są to liczby rzędu 5 tys. czy nawet 7 tys. fotoradarów.

To ani trochę nie odpowiada liczebności.

Nie. Dlatego chcemy to zmienić. Chcemy też, żeby powstały publiczne rejestry zakazów prowadzenia pojazdów. Wiemy przecież, że pan Łukasz Ż. miał pięciokrotnie orzeczony zakaz prowadzenia, a i tak wsiadał za kółko i ostatecznie zabił.

Sprawa Łukasza Ż. to tylko wierzchołek góry lodowej.

W ostatnich dniach jesteśmy świadkami wielu karygodnych zdarzeń. Kierowcy blokują trasy szybkiego ruchu, żeby tam robić popisy. Oni zagrażają bezpieczeństwu użytkowników drogi i przechodniom. Poza tym na co dzień w Warszawie widzimy, że odbywają się wyścigi na światłach czy inna brawurowa jazda.

instagram

Rozpoczęliście teraz przeciwko temu akcję. Chodzicie po mieście i nagrywacie, co wyczyniają kierowcy. Nazwaliście to patrolem obywatelskim.

Widzimy, że służby nie są w stanie nam pomóc. Chcemy sami nadzorować bezpieczeństwo na drogach. Dokumentujemy największe ekscesy, przejeżdżanie na czerwonym świetle, stawanie w niedozwolonych miejscach, jazdę z podkręconym tłumikiem, a potem wysyłamy to do służb. Mamy nadzieję, że chociaż część tych naszych zawiadomień „chwyci” i jakoś sprowokuje policję do jeszcze ambitniejszych i aktywniejszych działań.

instagram

Nie jest to źle odbierane? Nie słyszycie, że donosicielstwo było za komuny, a Wy macie zostawić ludzi w spokoju?

To jest największe zaskoczenie całej akcji. To, jak się nastawienie Polaków zmieniło. Skala głosów poparcia, jakie dostajemy, widoczna jest po setkach adresów, które wysyłają do nas Warszawiacy z prośbą, żebyśmy przyjechali i z nimi poobserwowali, co się dzieje na ulicach.

Mieszkańcy mają dość tego, że nie mogą bezpiecznie wysłać dziecka do szkoły czy tego, że chodzenie po centrum miasta wiąże się z ryzykiem. Ludzie chcą mieć centrum miasta dla siebie, dla swoich rodzin, a nie dla wyścigów.

Nie myśleliście o tym, żeby podejść do sprawy od innej strony i zaproponować miastu stworzenie miejsc, w których „fani motoryzacji” mogliby się spotykać, jeździć, hałasować?

Trzymamy kciuki, żeby „fani motoryzacji” znaleźli sobie takie miejsce, w którym mogą oddawać się swojej pasji, ale to nie do końca jest nasze zadanie, żeby ich w tym wyręczać. Naprawdę w nieodległych miejscowościach – nawet niecałe 100 km od Warszawy – są tory, gdzie mogą to robić. To są odpowiednie miejsca, a nie publiczne drogi.

Poza tym gdyby miało to być w granicach miasta, na torze Bemowo czy przy Stadionie Narodowym, to niepokojący byłby hałas. Zwłaszcza biorąc pod uwagę upodobania takich kierowców, którzy lubią przerabianie tłumików. To wymagałoby dłuższej dyskusji.

Miasto już się z wami kontaktowało?

Jedyny kontakt, jaki był do tej pory, to w zeszłym tygodniu na posiedzeniu Rady Warszawy, kiedy nasi radni przedłożyli stanowisko potępiające tragedię na Trasie Łazienkowskiej i niebezpieczeństwo na warszawskich drogach. Chcieliśmy, żeby rada je przegłosowała, dodała do porządku obrad, poddała pod dyskusję.

Rządząca Koalicja Obywatelska zawczasu powiedziała, że nie zamierza w ogóle o tym dyskutować i odrzuciła ten punkt. Na razie mamy tylko takie sygnały od rządzących w mieście.

instagram

Ale prezydent Rafał Trzaskowski zamieścił w mediach społecznościowych długi wpis o tym, że „polecił podwojenie finansowania na poprawę bezpieczeństwa infrastruktury drogowej”. Na ten cel mają pójść dodatkowe 164 miliony złotych.

Tylko to jest kwota przeznaczona na cztery lata. Rok do roku to są już kwoty znacznie mniejsze. W skali miasta to naprawdę nie są duże pieniądze. Ale jasne – jest to pierwszy krok w dobrą stronę. Jeśli prezydent chciałby z nami aktywniej w tych kwestiach porozmawiać, jeśli chciałby, żebyśmy mu naświetlili te problemy, to jesteśmy otwarci. Możemy się spotkać.

twitter

Na razie dalej będziemy działać. Mamy plan podjąć konkretne działania prawne względem osób, które przekraczają prędkość i jeżdżą w zorganizowanych grupach kierowców. Dzisiaj ogłosimy nasze sześć postulatów dotyczących bezpieczeństwa ruchu drogowego. Będziemy znowu wychodzić na ulice z mieszkańcami i pilnować ich przed „zabójcami za kółkiem”.

Czytaj też:
Kto pomógł w zatrzymaniu Łukasza Ż.? Na jaw wychodzą nowe okoliczności
Czytaj też:
Zabójstwo drogowe w polskim prawie? Ministerstwo zapowiada „intensywne prace”