Skandal z alko-tubkami to dopiero początek. Ekspertka: Siedzenie na wulkanie

Skandal z alko-tubkami to dopiero początek. Ekspertka: Siedzenie na wulkanie

Sesja u terapeuty, zdjęcie ilustracyjne
Sesja u terapeuty, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Shutterstock / Pormezz
– Wyglądam przez okno i w zasięgu wzroku mam dwa sklepy z alkoholami, które są czynne 24 godziny na dobę. Jeszcze raz powtórzę: potrzebujemy konkretnych rozwiązań. Alkohol nie może być towarem, który łatwiej kupić w nocy niż chleb. To się musi zmienić – mówi w rozmowie z „Wprost” dr Magdalena Skotnicka-Chaberek. Psychoterapeutka poznawczo-behawioralna proponuje m.in. wprowadzenie rozwiązania, które już dzisiaj dotyczy papierosów.

Magdalena Frindt, „Wprost”: W ubiegłym tygodniu wybuchła afera wokół tzw. alko-tubek. Szymon Hołownia ocenił, że jest to „zło w czystej postaci”, a premier zapowiedział, że taki „numer nie przejdzie”. Odcinając się jednak od tej warstwy politycznej, jakie realne zagrożenia generował ten produkt?

Dr Magdalena Skotnicka-Chaberek, psychoterapeutka poznawczo-behawioralna: Alko-tubki to wierzchołek góry lodowej, który pokazuje istotny problem. Wszystkie działania marketingowe, w tym również dotyczące napojów alkoholowych, w założeniu mają prowadzić do tego, żeby konkretny produkt sprzedał się w jak największej ilości.

Alko-tubki ładnie się prezentowały, ich opakowania były kolorowe, kojarzyły się z czymś przyjemnym. Tuszowały to, że spożycie każdej ilości alkoholu ma niekorzystny wpływ na zdrowie.

I nawet jeżeli były oznakowane jako alkohol i nie mogły być sprzedawane dzieciom, to przez ich opakowania, które wywoływały uzasadnione skojarzenia z produktami dla najmłodszych, był wysyłany prosty sygnał: „Alkohol w saszetce to taki sam produkt jak mus czy soczek owocowy, bo przecież wyglądają niemal identycznie. Zyskasz niezależność, kiedy będziesz mógł po niego sięgnąć. Poczujesz się świetnie i beztrosko. A jednocześnie jesteś dorosły, możesz już pić. Picie alkoholu jest zabawne”.

Ten produkt był też po prostu realnie groźny, bo występowało zagrożenie przypadkowego zatrucia dziecka, które mogłoby się pomylić i sięgnąć w domu po nieprzeznaczone dla niego opakowanie.

Do takiej sytuacji niemal doszło. Babcia 16-miesięcznej dziewczynki kupiła alko-tubkę wnuczce, nie będąc świadoma zawartości saszetki. Na szczęście w porę zareagowała matka dziecka.

Ta dziewczynka mogła przypłacić spożycie alko-tubki życiem. Ale ten produkt, zanim został wycofany, stanowił zagrożenie nie tylko dla najmłodszych, ale także dla nastolatków czy dorosłych. Opakowanie, w jakim był sprzedawany, stwarzało realną szansę, aby skutecznie ukrywać to, że ma się przy sobie alkohol, a co za tym idzie, ukrywać uzależnienie przed innymi i trwać w niezdrowych nawykach. Wykonywać pracę, czy prowadzić samochód, narażając innych.

Przy popadaniu w nałóg jest taki moment, kiedy pacjent zaczyna się orientować, że coś jest nie tak. Zaczyna się wstydzić, że sięga po alkohol coraz częściej i zastanawia się, czy ludzie dookoła niego dostrzegają ten problem. Alko-tubka osłabia mechanizm obronny, zmniejszając poczucie wstydu, bo przecież nie wszyscy zorientują się, co tak naprawdę jest w środku, przecież można świetnie udawać przed sobą samym, że to nie to samo co pół litra.

Kiedyś, zgodnie z funkcjonującym stereotypem, „modelowy” alkoholik był utożsamiany z osobą w kryzysie bezdomności, bez pieniędzy, bez rodziny. Ale ten problem nie jest tak prosty do kwalifikowania.

W Polsce utarło się, że osoba uzależniona musi pić z gwinta na murku, być brudna, mieć zaczerwienioną twarz i objawy niedożywienia. A przecież alkoholicy mogą być pięknie ubrani, mieszkać w domach o wielkich powierzchniach i zajmować prestiżowe stanowiska.

Różnica jest tylko taka, czy piją na ulicy, czy w luksusowych nieruchomościach, z puszek czy pięknych szkieł. Nałóg jest ten sam, ze wszystkimi jego konsekwencjami.

Nieszczęsne alko-tubki dawały osobom uzależnionym możliwość odcinania się od wizerunku alkoholika z ulicy. Bo przecież nie trzyma w ręce małpki, tylko „modną” saszetkę.

Podobno codziennie w Polsce do godz. 12 sprzedaje się milion małpek. Do końca dnia ta liczba ma wzrastać do 3 mln.

Jednym z mechanizmów wpadania w nałóg jest ponowne używanie alkoholu w celu złagodzenia objawów głodu alkoholowego. To, że w godzinach porannych jest sprzedawanych tyle małpek, wynika z działania osób uzależnionych, które próbują „leczyć się” alkoholem, bo nagłe odstawienie procentowych substancji wywołuje u nich ogromny dyskomfort, a w niektórych przypadkach napady padaczkowe czy groźne dla życia zaburzenia świadomości.

A ponieważ w ich głowie jest to „tylko” małpka, to wciąż mogą udawać przed sobą, że wcale nie piją dużo i w gruncie rzeczy nie mają żadnego problemu. W świadomości społecznej to przecież mała ilość alkoholu, a wino czy piwo to przecież nie alkohol.

To sposób na oszukiwanie samego siebie. Swoją drogą – dlaczego małpki nie wywołują tak wielkiego oburzenia? Przecież ten produkt, ze względu na swoje gabaryty, też może pomagać ukrywać problem.

Małpka to alkohol w butelce, a alko-tubka kojarzy się z czymś, co nie niesie ze sobą szkodliwych następstw. Saszetki z alkoholem wykorzystywały konkretny mechanizm myślenia, który niejako miał zdejmować odpowiedzialność, rozgrzeszać.

Ważne jest też to, że na tych produktach był napis „monkey”, czyli małpka. To była kpina z pewnego zjawiska. W ten sposób pokazano, że są małpki, które nie wyglądają źle. Ten produkt – tak metaforycznie – mrugał okiem i przekonywał, że jest cool.

W polskim systemie picia pokutuje model, zgodnie z którym impreza bez alkoholu nie może się udać. Ogromną rolę odgrywają tutaj też reklamy, z których płynie prosty przekaz: alkohol jest gwarantem dobrej zabawy, siły. W filmach ludzie paradują z kieliszkami, utrwalając wzorzec, że picie alkoholu to coś, co wpisuje się w codzienność.

Tego typu reklamy nie powinny być dozwolone – alkohol nikogo nie ratuje, nadmierne używanie nie jest zabawne. Potrzebujemy mądrych rozwiązań prawnych, bo nie wystarczy zakazać reklam, żeby problem przestał istnieć. Problem jest znacznie szerszy, a naprawdę przerażające jest to, że są promocje, które sprawiają, że piwo jest tańsze niż chleb.

Czy można mówić o nawykach dotyczących polskiego picia? O cechach charakterystycznych?

Są różne rodzaje uzależnień. Niektórzy piją alkohol regularnie – np. w każdy weekend, ale są również i tacy, których całe życie kręci się wokół tego tematu, którzy piją ciągle, a w ich dorosłym życiu nie ma okresów trzeźwości. Trzeba też powiedzieć, że regularne spożywanie małych ilości alkoholu również może wiązać się z negatywnymi konsekwencjami dla zdrowia i nasilać dysregulację emocji, a to ona jest jednym z czynników ryzyka rozwoju choroby alkoholowej. Pacjent z lękiem, depresją, zaburzeniami kontroli impulsów ma wrażenie, że czuje się lepiej, a tymczasem jego problemy narastają.

Trzeba to jasno powiedzieć: połowę pacjentów szpitalnych oddziałów ratunkowych stanowią osoby, które są w stanie upojenia lub mają komplikacje w związku z nadużywaniem alkoholu (a coraz częściej innymi substancjami psychoaktywnymi), chodzi m.in. o takie choroby jak: nadciśnienie, cukrzycę, zapalenie trzustki czy zaburzenia psychiczne.

Alkohol to pułapka, bo daje uzależnionym poczucie, że gdy będą pod wpływem, łatwiej będzie im znosić pewne trudności, prostsze wydaje się też rozwiązywanie problemów. To jednak tylko złudzenie.

Są poważne konsekwencje zdrowotne spożywania alkoholu, ale jego nadużywanie wywołuje też problemy na innych płaszczyznach. Rodziny się rozpadają, bo w pułapkę uzależnienia wpada nie tylko nałogowiec, ale także jego bliscy, którzy codziennie zderzają się z problemem.

Życie z osobą uzależnioną to siedzenie na wulkanie. Codziennie pojawiają się myśli: „Upije się, czy będzie trzeźwy? Co zrobić, żeby nie wpadł w ciąg? Trzeba go szukać, bo pewnie znowu leży pod barem”.

Jednak wcale nie jest łatwiej, jak osoba uzależniona przychodzi do domu pod wpływem. Wtedy członkowie rodziny są bardzo ostrożni, nie chcą „nadepnąć na odcisk”, bo osoby upojone są drażliwe i mają wybuchy złości, są podejrzliwe, nadmiernie zazdrosne, bywają bardzo kontrolujące, częściej stosują przemoc. Kiedy trzeźwieją to też trzeba uważać, bo może znowu się napić. To jak emocjonalny rollercoaster.

Cała rodzina zaczyna kręcić się wokół potrzeb alkoholika, zwykle kosztem innych – zwłaszcza kosztem dzieci. Zaczyna się życie w cieniu niepewności, strachu i nieustannego zagrożenia. Trzeźwym osobom towarzyszy poczucie, że są mniej ważne niż ta symboliczna butelka, że są zdani sami na siebie, a w przypadku dzieci pojawia się też przekonanie, że muszą wchodzić w dorosłe role, żeby w pewnym sensie zastąpić miejsce wiecznie pijanej matki czy ojca. Uczą się też, że alkohol to sposób na życie.

Konieczne jest stworzenie kampanii społecznej, która będzie nie tylko pokazywała szkodliwość picia alkoholu dla osoby, która go spożywa, ale także z jakimi problemami zmagają się bliscy osób uzależnionych. Często wstydzą się tego, że ich matka czy ojciec są pod wpływem i starają się ich początkowo bronić. Ale to nie jest rozwiązanie. Konkretne sprawy trzeba nazywać wprost.

W piątek 4 października Ministerstwo Rolnictwa przygotowało projekt rozporządzenia, który ma doprecyzować przepisy dotyczące sprzedaży alkoholu. Podkreślono m.in., że wprowadzane do obrotu opakowania nie mogą budzić wątpliwości ani wprowadzać w błąd „odnośnie do danych umożliwiających identyfikację środka spożywczego oraz odróżnienie go od innych środków spożywczych, w szczególności środków spożywczych przeznaczonych dla dzieci”.

To jest krok w dobrym kierunku. Odbieram tę zapowiedź jako wyraźny sygnał, że nie wolno reklamą wprowadzać w błąd, że reklama nie może w nieuczciwy sposób wykorzystywać wiedzy na temat neurobiologii i psychologii. Potrzebne są jednak dalsze działania, np. wprowadzenie rozwiązania, które już dotyczy papierosów, czyli umieszczenie na opakowaniach napojów alkoholowych adnotacji, że alkohol szkodzi zdrowiu i życiu.

Tego typu pomysły spotykają się zawsze z zarzutami o ograniczanie wolności, pojawia się argument, że przecież jeden kieliszek nie zaszkodzi. Taki kupiony na stacji benzynowej przez kierowcę z głodem alkoholowym… A przecież nie wiemy, czy dojedzie do domu, czy zacznie pić po drodze.

To jest niebezpieczne, nielegalne. Tak zaczyna się też wiele życiowych dramatów.

Ten jeden kieliszek odnosi się do bardzo trudnego momentu w walce osoby uzależnionej o trzeźwość. Na pewnym etapie u osób, które walczą o utrzymanie abstynencji, pojawiają się myśli dotyczące właśnie tego jednego kieliszka, który ma nie być problematyczny, bo komuś się wydaje, że kontroluje sytuację, że nie wpadnie w ciąg. Niestety, to jest pułapka.

Czeka nas ogromna przemiana społeczna. Chodzi o to, żeby ludzie zrozumieli, że podczas spotkań towarzyskich nie musi być serwowany alkohol, że nie ma uzasadnienia tego, że ktoś codziennie pije lampkę wina, rzekomo dla zdrowia.

Zmiany w prawie, ale też zmiany w sposobie postrzegania tego tematu muszą zajść natychmiast. Nie jest to jednak łatwe w kraju, gdzie trucizna jest tak powszechnie stosowana.

Jakie sygnały powinny włączać lampkę alarmową, że ktoś jest na drodze do uzależnienia?

Jest na to określenie: picie szkodliwe. Trzeba zwrócić uwagę na dwa czynniki. Pierwszy występuje, gdy konkretna osoba zaczyna zastanawiać się, czy pije za dużo i odbiera alkohol jako coś, co ukoi cierpienie, przyniesie ulgę, a także aktywnie zaczyna szukać okazji, żeby się napić. Natomiast drugi punkt to pytanie, czy spożywanie alkoholu przynajmniej raz w życiu wywołało problemy, np. w relacji z kimś bliskim.

Bardzo ważne jest to, aby nie wstydzić się prosić o pomoc. Można zgłosić się do lekarza pierwszego kontaktu albo do terapeuty uzależnień, psychoterapeuty, a sama rozmowa i zdiagnozowanie problemu to już ogromny przełom i szansa na ratunek. Odwyk, detoks to nie są miejsca hańby i wstydu.

To miejsca, które mogą uratować życie. Specjaliści zweryfikują, jakie czynniki sprawiają, że konkretna osoba sięga po alkohol i wskażą, jak budować zdrowe nawyki i porzucić te złe. Można szukać też wsparcia w różnych grupach środowiskowych wśród osób, które mają podobne kłopoty.

Problemem jest też to, że jeśli sami pijemy, to nie reagujemy na kogoś, kto spożywa alkohol. 20 lat temu 15-latki popijające piwo na ulicy wzbudziłyby natychmiastową reakcję dorosłych. A dzisiaj? Nie jest to oczywiste. Trzeba nauczyć się reagować.

Widziałam eksperyment społeczny, w którym niektórzy dorośli kupowali alkohol dzieciom, które ich o to poprosiły.

Koordynatorzy tej akcji oprócz rozmowy z takimi osobami powinni także wezwać na miejsce policję i pokazać nagrania, aby można było wyciągnąć konsekwencje. Swoją drogą, gdyby policja przeprowadzała takie akcje pod sklepami, to bardzo szybko wiele osób nauczyłoby się, że nie wolno sprzedawać nieletnim alkoholu i pomagać im w jego zdobywaniu.

Wyglądam przez okno i w zasięgu wzroku mam dwa sklepy z alkoholami, które są czynne 24 godziny na dobę. Jeszcze raz powtórzę: potrzebujemy konkretnych rozwiązań. Alkohol nie może być towarem, który łatwiej kupić w nocy niż chleb. To się musi zmienić.

Czytaj też:
Tusk poprosił ministra o wyjście z posiedzenia rządu. „Traktuję to jako wyróżnienie”
Czytaj też:
Ostrzejsze kary dla „drogowych zabójców”? Polacy nie mają wątpliwości. Sondaż dla „Wprost”

Tekst powstał w ramach cyklu porannych rozmów „Wprost z rana”