Łukaszenka pożycza od Putina kolejne miliony. „Doraźnie zrobił niezły interes”

Łukaszenka pożycza od Putina kolejne miliony. „Doraźnie zrobił niezły interes”

Dodano: 
Aleksander Łukaszenko i Władimir Putin
Aleksander Łukaszenko i Władimir Putin Źródło: Newspix.pl / SIPAUSA
Aleksander Łukaszenka, jak się wydaje, też już rozumie, że sam siebie zapędził w ślepy zaułek, brnie właściwie donikąd – ocenia w cyklu „Wprost z rana” analityk OSW Kamil Kłysiński. I dodaje, że białoruski przywódca nie spłaci „konwencjonalnie” swojego miliardowego długu u Władimira Putina.

Piotr Barejka, "Wprost": Jest największym dłużnikiem Kremla, ale pożycza od Władimira Putina coraz więcej. Aleksander Łukaszenka ostatnio dostał kolejne 300 milionów dolarów, wcześniej Rosja odroczyła spłatę kredytów, które Białoruś otrzymała w 2023 roku. Istnieje choć cień szansy, że Łukaszenka spłaci długi u Putina?

Kamil Kłysiński, Ośrodek Studiów Wschodnich: 300 milionów dolarów to absolutne nic w porównaniu z kilkoma miliardami, które Łukaszenka już jest winien Putinowi. Rosja musiała przełożyć spłatę wcześniejszych kredytów, żeby pomóc wiernemu sojusznikowi. To była zapłata Kremla za bezwarunkową lojalność Łukaszenki wobec Putina i udzielane od 2022 roku wsparcie w rosyjskiej agresji na Ukrainę.

Doraźne Łukaszenka zrobił niezły interes, ale w dłuższej perspektywie zwiększy jeszcze bardziej swoje uzależnienie od Rosji, nie będzie miał żadnej alternatywy, żadnych innych rynków zbytu czy innych kredytodawców. Chińczycy są za mało zaangażowani, aby mogli zrównoważyć zależność Białorusi od Rosji.

Konwencjonalnie Łukaszenka tego długu nie spłaci. Będzie musiał być jeszcze bardziej lojalny, zgadzając się na pozostawanie wyłącznie w sferze wpływów rosyjskich. To forma transakcji wiązanej.

Zemści się to na Łukaszence?

To już się mści. Łukaszenka, jak się wydaje, też już rozumie, że sam siebie zapędził w ślepy zaułek, brnie właściwie donikąd.

Dla niego zawsze priorytetem było utrzymanie władzy, dlatego w 2020 roku wybrał po swojemu. Utrzymał absolutną władzę, bez żadnych kompromisów z opozycją, ale w zamian za powiększającą się zależność wobec Rosji. Musi ustępować Kremlowi, wspierać w agresji na Ukrainę, na co ma coraz mniejszą ochotę. Można to wyczuć w jego wypowiedziach. Łukaszenka widzi, że Rosja nie odnosi spektakularnego zwycięstwa, nie odbywają się defilady ani w Kijowie, ani w Charkowie. To nie jest to, czego oczekiwał w lutym 2022 roku.

Czytaj też:
Tak bankrutuje Rosja. Putinowi kończą się pieniądze na wojnę. Uratować może go tylko jedno

Do tego na własne życzenie zablokował całkowicie swoje relacje z Zachodem, a Rosja jeszcze bardziej go w tym kierunku popycha. Stał się pariasem. Kolejną cenę może zapłacić, gdy już znudzi się Rosji, na Kremlu stwierdzą, że on już prezydentem Białorusi nie powinien być, a przy tej skali zależności nie będzie miał nic do powiedzenia. Następca Łukaszenki może być jeszcze bardziej zależny, jeszcze bardziej prorosyjski.

Pieniędzy w budżecie nie ma, Łukaszenka płaci Putinowi lojalnością. To na dłuższą metę wystarczy?

Na razie wystarcza. Z resztą ta lojalność jest wielopłaszczyznowa, nie chodzi tylko o deklaracje polityczne, ale też szereg różnych instrumentów wsparcia – chociażby dla rosyjskiej armii. Na terytorium Białorusi remontowana jest część sprzętu uszkodzonego w trakcie działań wojennych w Ukrainie, produkcja wojskowa świadczy rosyjskiej armii usługi, amunicja z białoruskich magazynów została w większości przekazana Rosji. To są wszystko formy zapłaty.

Łukaszenka dostał nie tylko 300 milionów dolarów, ale też najwyższe odznaczenie państwowe Federacji Rosyjskiej, czyli Order Świętego Andrzeja Apostoła.

Złośliwi twierdzą, że takie ordery dostają ci, którzy idą na emeryturę. Opowiadają, że to oznacza koniec Łukaszenki, ale ja tak daleko bym nie szedł. Myślę, że jeszcze Łukaszenka się trzyma, wciąż jest Rosji potrzebny i nie widzę oznak, żeby go wymieniali. Po prostu Rosja podkreśla, że ma takiego lojalnego Łukaszenkę, to jest forma podziękowania, żeby czuł się doceniany. Ale Rosjanom chodzi też o to, żeby pokazać zależność: „to jest nasz człowiek”.

Na początku października media obiegła wiadomość, że Łukaszenka znalazł się na celowniku Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze. Dokumenty obciążające białoruskiego przywódcę złożył litewski rząd. Paweł Łatuszka ocenił, że „pociąg Mińsk-Haga z pasażerem Łukaszenką już ruszył i nikt go nie zatrzyma”. Uważa pan, że Łukaszenka stanie przed MTK?

Miejmy nadzieję, że tak, bo w pełni sobie na to zasłużył. Paweł Łatuszka ujął to politycznie i w tym sensie ma rację. Wchodząc jednak w szczegóły, okazuje się, że trzeba jeszcze trochę poczekać. Na pewno kierunek został obrany, rząd Litwy zrobił pierwszy, ważny krok, co otwiera drogę. Natomiast młyny sprawiedliwości mielą powoli, również w tym przypadku trzeba uzbroić się w cierpliwość. Nie możemy jeszcze mówić, że Trybunał wszczął już postępowanie, tylko przyjął wniosek i rozpoczęły się procedury, sprawdzanie tego wniosku.

Idąc tropem metafory, pociąg jeszcze nie ruszył, natomiast szykuje się do odjazdu. Konduktor i maszynista już są.

Czytaj też:
O czym rozmawiał Cyryl z Putinem? „To nie przypadek”

Białoruska propaganda jakkolwiek odnotowała ten fakt czy przemilczała?

Odnotowała w sposób typowy dla reżimów autorytarnych, czyli potrząsając szabelką. Łukaszenka stwierdził, że on się żadnych takich wniosków nie boi, bo jest silny i mocny. Czyli tak naprawdę się obawia, ponieważ to jeszcze bardziej zawęża mu pole manewru. Przekreśla wszelkie nadzieje na to, że kiedyś, gdyby mu się naprawdę paliło pod nogami, będzie mógł otworzyć dialog z Zachodem.

A jak propaganda mówi dzisiaj o Andrzeju Poczobucie, który – mimo że zgodził się opuścić Białorusi – nadal jest więziony przez reżim?

Mówi w sposób absolutnie arogancki i prowokacyjny. Jeden z będących na usługach reżimu politologów, dziwił się w mediach społecznościowych, dlaczego minister Radosław Sikorski nie przyjeżdża do Białorusi, żeby zabrać swojego obywatela. To przekaz, który najprawdopodobniej został ustalony z najwyższymi władzami. Takie wypowiedzi mają pokazać, że to my, Polacy, jesteśmy winni. Przekonują nas i siebie samych, że to Polska ma złą wolę i nie interesuje się swoimi rodakami.

Widzi pan szanse, żeby w realnie dającej się określić przyszłości Poczobut mógł zostać zwolniony?

Jestem na razie pesymistą. Nie ma żadnej woli po stronie Mińska, który bawi się w prowokacje, tylko pozoruje dobrą wolę.