Węgry, Czechy, Słowacja i Polska - kto pierwszy w Brukseli?
Komisarz Verheugen niespodziewanie zaprosił czterech negocjatorów z państw grupy wyszehradzkiej i zakomunikował: Już jutro możecie się znaleźć w unii. Jest jeden warunek: musicie mieć zielone uszy. Polak wyszedł oburzony, mówiąc, że to kpina. Czech i Słowak stwierdzili, że odpowiedzą dopiero po konsultacjach ze swoimi stolicami. Tylko Węgier zapytał krótko: Jasno- czy ciemnozielone?". Dowcip opowiadany w unijnych kuluarach w Brukseli dobrze oddaje nastrój towarzyszący końcowemu etapowi rokowań przed przystąpieniem do UE. Państwa grupy wyszehradzkiej rozpoczęły ostatnie okrążenie w wyścigu do Unii Europejskiej.
Premierzy Polski, Czech, Słowacji i Węgier spotkali się w ubiegłym tygodniu w Luksemburgu z szefami rządów trzech państw Beneluksu. Do pamiątkowego zdjęcia ustawili się niczym rodzina. Na tym jednak stosunki familijne się kończą. Od ponad roku Węgrzy wykorzystują każdą okazję, by podkreślić, że są najlepiej przygotowanym państwem kandydackim. W 2000 r. ich minister spraw zagranicznych János Mártonyi objechał europejskie stolice, przekonując, że trzeba przyjmować najpierw te państwa, które są już gotowe. "Węgry nie chcą na nikogo czekać" - brzmiało jego przesłanie. Podobnie na szczycie w Luksemburgu mówił premier Orbán. Zsuzsanna Roka, dziennikarka węgierskiego radia, tłumaczyła wprawdzie, że jej premier miał na myśli Bułgarię i Rumunię. Myśli Viktora Orbána inaczej jednak odczytał premier Belgii Guy Verhofstadt: "Polska zrobiła ostatnio duże postępy" - zareagował natychmiast. Z nieoficjalnych źródeł wiadomo, że przewodniczący w tym półroczu unii Belgowie już niejednokrotnie występowali w roli "polskiego adwokata". Przysłowie o węgierskim bratanku można między bajki włożyć. Kilka dni temu podczas wizyty w Hiszpanii na temat Polski wypowiadał się także Pavel Telicka, czeski negocjator. Ostrzegał przed przyjmowaniem naszego kraju do unii, argumentując, że ze względu na stan gospodarki Polska może zagrozić całej wspólnocie. Negatywna reklama sąsiadów to - zdaniem unijnych dyplomatów - krótkowzroczna strategia.
Premier Leszek Miller uważa, że nie ma powodów do popisywania się. - W grupie wyszehradzkiej powinna dominować współpraca i koordynacja wzajemnych działań, a nie wyścig. Nie ma on sensu, bowiem reguły są jasno określone: wszystkie kraje, które zakończą negocjacje do końca 2002 r., wejdą do unii w 2004 r. - powiedział nam w Luksemburgu. Ten wyścig jednak się rozpoczął. Czechy i Węgry idą na tak duże ustępstwa, że Polska często nie ma już pola manewru. - Nie warto opóźniać podejmowania decyzji, bo ci, którzy wcześniej zamykają rozdziały negocjacyjne, wyznaczają pewne standardy - uważa Leszek Miller. - Nasi południowi sąsiedzi są lekko podenerwowani, że wynegocjowali siedmioletni okres przejściowy w kwestii swobodnego obrotu ziemią, a my wynegocjujemy dwunastoletni. Rozumiem, że można się ścigać, jeśli zasadą byłoby: kto pierwszy, ten szybciej wchodzi. Ale to niemożliwe, jest jedna data - rok 2004. Ten wyścig jest naprawdę niepotrzebny.
Nie w każdej dziedzinie panuje jednak atmosfera biegu do mety bez oglądania się na sąsiadów. Jak zauważa Danuta Hübner, minister do spraw europejskich - wszystkie państwa grupy wyszehradzkiej zgodnie domagają się dotrzymania terminu członkostwa. W Luksemburgu czterej premierzy podkreślali, że rok 2004 nie może być kolejną mglistą perspektywą, lecz ostatecznym terminem przyjęcia nowych członków. Zgodność panuje także w sprawie wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony. Cała czwórka chciałaby już od przyszłego roku otrzymywać zaproszenia na wszystkie istotne spotkania unijne dotyczące przyszłości Europy, a nie tylko na kurtuazyjne wspólne obiady.
Luksemburskie spotkanie premierów państw Beneluksu i grupy wyszehradzkiej nie było momentem przełomowym, ale - jak stwierdził prof. Tadeusz Iwiński - "znaleziono dodatkowe kanały kontaktów". "Uczymy się, jak mała grupa państw może się mądrze zachowywać" - podsumował rozmowy w Luksemburgu premier Węgier Viktor Orbán. Czy w mniej dyplomatycznym języku oznacza to: "Wchodząc do UE, nie kopmy się po kostkach"?
Komisarz Verheugen niespodziewanie zaprosił czterech negocjatorów z państw grupy wyszehradzkiej i zakomunikował: Już jutro możecie się znaleźć w unii. Jest jeden warunek: musicie mieć zielone uszy. Polak wyszedł oburzony, mówiąc, że to kpina. Czech i Słowak stwierdzili, że odpowiedzą dopiero po konsultacjach ze swoimi stolicami. Tylko Węgier zapytał krótko: Jasno- czy ciemnozielone?". Dowcip opowiadany w unijnych kuluarach w Brukseli dobrze oddaje nastrój towarzyszący końcowemu etapowi rokowań przed przystąpieniem do UE. Państwa grupy wyszehradzkiej rozpoczęły ostatnie okrążenie w wyścigu do Unii Europejskiej.
Premierzy Polski, Czech, Słowacji i Węgier spotkali się w ubiegłym tygodniu w Luksemburgu z szefami rządów trzech państw Beneluksu. Do pamiątkowego zdjęcia ustawili się niczym rodzina. Na tym jednak stosunki familijne się kończą. Od ponad roku Węgrzy wykorzystują każdą okazję, by podkreślić, że są najlepiej przygotowanym państwem kandydackim. W 2000 r. ich minister spraw zagranicznych János Mártonyi objechał europejskie stolice, przekonując, że trzeba przyjmować najpierw te państwa, które są już gotowe. "Węgry nie chcą na nikogo czekać" - brzmiało jego przesłanie. Podobnie na szczycie w Luksemburgu mówił premier Orbán. Zsuzsanna Roka, dziennikarka węgierskiego radia, tłumaczyła wprawdzie, że jej premier miał na myśli Bułgarię i Rumunię. Myśli Viktora Orbána inaczej jednak odczytał premier Belgii Guy Verhofstadt: "Polska zrobiła ostatnio duże postępy" - zareagował natychmiast. Z nieoficjalnych źródeł wiadomo, że przewodniczący w tym półroczu unii Belgowie już niejednokrotnie występowali w roli "polskiego adwokata". Przysłowie o węgierskim bratanku można między bajki włożyć. Kilka dni temu podczas wizyty w Hiszpanii na temat Polski wypowiadał się także Pavel Telicka, czeski negocjator. Ostrzegał przed przyjmowaniem naszego kraju do unii, argumentując, że ze względu na stan gospodarki Polska może zagrozić całej wspólnocie. Negatywna reklama sąsiadów to - zdaniem unijnych dyplomatów - krótkowzroczna strategia.
Premier Leszek Miller uważa, że nie ma powodów do popisywania się. - W grupie wyszehradzkiej powinna dominować współpraca i koordynacja wzajemnych działań, a nie wyścig. Nie ma on sensu, bowiem reguły są jasno określone: wszystkie kraje, które zakończą negocjacje do końca 2002 r., wejdą do unii w 2004 r. - powiedział nam w Luksemburgu. Ten wyścig jednak się rozpoczął. Czechy i Węgry idą na tak duże ustępstwa, że Polska często nie ma już pola manewru. - Nie warto opóźniać podejmowania decyzji, bo ci, którzy wcześniej zamykają rozdziały negocjacyjne, wyznaczają pewne standardy - uważa Leszek Miller. - Nasi południowi sąsiedzi są lekko podenerwowani, że wynegocjowali siedmioletni okres przejściowy w kwestii swobodnego obrotu ziemią, a my wynegocjujemy dwunastoletni. Rozumiem, że można się ścigać, jeśli zasadą byłoby: kto pierwszy, ten szybciej wchodzi. Ale to niemożliwe, jest jedna data - rok 2004. Ten wyścig jest naprawdę niepotrzebny.
Nie w każdej dziedzinie panuje jednak atmosfera biegu do mety bez oglądania się na sąsiadów. Jak zauważa Danuta Hübner, minister do spraw europejskich - wszystkie państwa grupy wyszehradzkiej zgodnie domagają się dotrzymania terminu członkostwa. W Luksemburgu czterej premierzy podkreślali, że rok 2004 nie może być kolejną mglistą perspektywą, lecz ostatecznym terminem przyjęcia nowych członków. Zgodność panuje także w sprawie wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony. Cała czwórka chciałaby już od przyszłego roku otrzymywać zaproszenia na wszystkie istotne spotkania unijne dotyczące przyszłości Europy, a nie tylko na kurtuazyjne wspólne obiady.
Luksemburskie spotkanie premierów państw Beneluksu i grupy wyszehradzkiej nie było momentem przełomowym, ale - jak stwierdził prof. Tadeusz Iwiński - "znaleziono dodatkowe kanały kontaktów". "Uczymy się, jak mała grupa państw może się mądrze zachowywać" - podsumował rozmowy w Luksemburgu premier Węgier Viktor Orbán. Czy w mniej dyplomatycznym języku oznacza to: "Wchodząc do UE, nie kopmy się po kostkach"?
Więcej możesz przeczytać w 50/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.