Magdalena Frindt, „Wprost”: Pojawiła się informacja, że kandydat PiS w wyborach prezydenckich może zostać wyłoniony w prawyborach. A jeśli tak się stanie, to może to oznaczać, że po pierwsze nie macie dobrego kandydata, a po drugie: Jarosław Kaczyński chce rozłożyć odpowiedzialność na wielu działaczy za ewentualną porażkę.
Radosław Fogiel, poseł PiS, zastępca przewodniczącego Komisji Spraw Zagranicznych: Mógłbym odbić piłeczkę, czysto hipotetycznie, że taki rozwój wydarzeń równie dobrze może świadczyć o tym, że mamy tak wielu znakomitych kandydatów, że taki proces selekcji pomoże nam podjąć ostateczną decyzję.
Faktycznie, w wewnętrznych dyskusjach w Prawie i Sprawiedliwości padł pomysł organizacji prawyborów, ale żadna decyzja nie została podjęta. Wciąż pracuje zespół powołany do wyłonienia kandydata na prezydenta i to jest konkret.
Stawką tych wyborów jest to, czy uda się – jak to kilka dni temu określił Grzegorz Schetyna – domknąć system, czyli doprowadzić do sytuacji, gdzie Donald Tusk i jego kamraci będą niczym nieograniczeni i będą posuwać się coraz dalej, zawłaszczając kolejne obszary państwa i rozbudowując republikę kolesi, którą dzisiaj tworzą; czy jednak w wyborach zwycięży polski interes, polska racja stanu i prezydentem zostanie osoba, która będzie mogła powstrzymywać zapędy obecnej władzy.
Czekacie z ogłoszeniem swojego kandydata na to, jakie karty odsłoni PO?
My wystawimy kandydata niezależnie od naszych oponentów. Z jednej strony mówi się o tym, że Donald Tusk chciałby startować, chociaż publicznie składa inne deklaracje. Z drugiej – ambicje Radosława Sikorskiego są doskonale znane i nie sądzę, że przypadkiem było to, że ostatnio zabrał głos podczas Rady Krajowej PO.
Jest jeszcze Rafał Trzaskowski, czyli ten, który ma obiecany start, ale myślę, że sam coraz bardziej zastanawia się, czy ta obietnica jest wiążąca, czy może jednak wpada do tej samej kategorii co „100 konkretów” rządu Donalda Tuska, z których zdecydowana większość nie została zrealizowana.
Jeżeli więc ktokolwiek ma w tym momencie problem wewnętrzny, to są to nasi konkurenci. My realizujemy własny plan i już niedługo przedstawimy Polakom naszego kandydata. Myślę, że to jest kwestia tygodni.
Strategia migracyjna, którą zapowiedział Donald Tusk, wywołała lawinę komentarzy. Najgłośniej zrobiło się wokół jednego z elementów, który zakłada możliwość czasowego zawieszenia prawa do składania wniosków o azyl na granicy polsko-białoruskiej.
Donald Tusk sam nie bardzo chyba wie, o czym mówi. Najpierw wspominał o zawieszeniu prawa do azylu, później mu chyba ktoś wytłumaczył, że jest to zapisane w Konwencji Genewskiej, a więc zaczął mówić o czasowym zawieszeniu prawa do składania wniosków azylowych, co w zasadzie jest możliwe już dzisiaj, na kanwie obecnego ustawodawstwa.
Cały plan Tuska jest elementem mydlenia oczu obywatelom w sprawach migracji i bezpieczeństwa, bo to nie azyl jest problemem.
Zagrożenie to próby nielegalnego przekroczenia wschodniej granicy Polski, organizowane przez reżimy Putina i Łukaszenki albo próby relokacji w ramach paktu migracyjnego tych, którzy nielegalnie dostali się do Europy. Ich nie interesuje azyl, bo gdyby chcieli składać wnioski o ochronę międzynarodową, to pojawialiby się na przejściach granicznych, a nie szturmowali zieloną granicę.
Czy wy, jako PiS, nie powinniście tak naprawdę być zadowoleni z kursu, który obrał rząd Donalda Tuska, jeśli chodzi o ochronę granicy z Białorusią? W przeszłości krytykowaliście ówczesną opozycję za to, że nie rozumie powagi sprawy, a teraz rząd mówi jednoznacznie: Łukaszenka i Putin tworzą ten kryzys i musimy reagować.
Działania Donalda Tuska nie odnoszą się do istoty problemu, są jedynie turbopopulizmem obliczonym na odwrócenie uwagi hasłami o azylu. Tymczasem w strategii migracyjnej rządu jedynie pobieżnie wspomina się o realnych zagrożeniach, takich jak szturm na polską granicę czy pakt migracyjny.
Co dostajemy w zamian? Rząd proponuje Polakom rozwiązania, które próbowano realizować w wielu krajach Europy w ramach polityki multi-kulti. One się nigdzie i nigdy nie sprawdziły. Mówi się o tworzeniu 49 Centrów Integracji Cudzoziemców w Polsce, a wszystko to ma prowadzić do tego, aby Polacy zmienili swoje nastawienie i nie sprzeciwiali się niekontrolowanemu otwieraniu granic.
Prof. Witold Klaus z Konsorcjum Migracyjnego negatywnie wypowiadał się o polityce PiS i dzisiejszym nastawieniu KO w kontekście kryzysu granicznego. Ocenił, że łączy was narracja, w ramach której straszycie uchodźcami.
To jest naiwne pięknoduchostwo, którym charakteryzuje się wiele organizacji pozarządowych działających w obszarze migracji. Powtarzam: cudzoziemcy, którzy próbują nielegalnie dostać się do Polski, w większości nie chcą sami z siebie składać wniosków o azyl, ale dostają „podpowiedzi” od niektórych organizacji pozarządowych i instrumentalnie wykorzystują ten przepis. Traktują go jak kartę „wyjścia z więzienia” w Monopoly, czyli ochronę przed natychmiastową reakcją Straży Granicznej.
Polacy nie godzą się na to, a Prawo i Sprawiedliwość chce im oddać głos w tej sprawie. Dlatego też proponujemy referendum ws. paktu migracyjnego. Polacy będą mogli wypowiedzieć się, czy chcą, żeby do Polski trafiali nielegalni migranci z innych krajów UE. Zaczęliśmy zbieranie podpisów pod tą inicjatywą.
Ostatnio głośno komentowane były słowa Jarosława Kaczyńskiego o tym, że w jednej z warszawskich dzielnic dochodzi do prób włamywania do mieszkań, których mają dokonywać migranci. To były potrzebne słowa? Zwłaszcza, że wypowiedziane bez ujawnienia jakichkolwiek szczegółów?
Prezes powiedział to, co mógł ujawnić publicznie. Ucieknę się do porównania. Kilka lat temu Jarosław Kaczyński mówił w Sejmie, że w Szwecji istnieją tzw. „no-go zones”, czyli miejsca, gdzie nie zapuszcza się nawet tamtejsza policja, bo są w 100 proc. opanowane przez imigranckie gangi, przestępców.
Wtedy również kwestionowano jego słowa, wyszydzano je. Ba, protestowała nawet szwedzka ambasada. A dzisiaj? Ówcześni krytycy przyznają rację Jarosławowi Kaczyńskiemu, a powszechnie znanym faktem jest to, że szwedzki rząd zaangażował wojsko, żeby przywrócić chociaż jakiś podstawowy ład we wspomnianych strefach.
Niech wszyscy, którzy dzisiaj drwią ze słów Jarosława Kaczyńskiego, przypomną sobie tamtą sytuację. Sprawa jest zbyt poważna, żeby robić sobie z niej kpiny.
Za wschodnią granicą Polski wciąż toczy się wojna, a Wołodymyr Zełenski przedstawił niedawno założenia tzw. planu zwycięstwa. Oprócz ujawnionych punktów, mają istnieć także tajne załączniki, które – z tego co wiadomo – nie zostały oficjalnie przedstawione Polsce. Jak to świadczy o naszych stosunkach?
Należy ubolewać, że Polski nie ma wśród krajów, które zapoznały się z treścią niejawnych informacji. Widać jak na dłoni niesłychaną deprecjację roli Polski, która dokonała się w ostatnich miesiącach. Jeszcze rok, półtora roku temu Polska zawsze była przy stole wszystkich rozmów, negocjacji i decyzji dotyczących tego, co dzieje się na Ukrainie, w regionie.
Kiedy na Ukrainie wybuchła pełnoskalowa wojna, to z inicjatywy Andrzeja Dudy został zorganizowany nadzwyczajny szczyt Bukaresztańskiej Dziewiątki, którego uczestnicy właśnie z Warszawy łączyli się z pozostałymi liderami NATO. To był sygnał siły Polski w regionie, a dzisiaj nie ma nas już tam, gdzie zapadają decyzje.
Kilka dni temu odbył się szczyt w Berlinie. Oprócz prezydentów USA i Francji wzięli w nim udział premier Wielkiej Brytanii i kanclerz Niemiec. Polskiego premiera tam nie było. Dostrzegli to analitycy z państw bałtyckich, z Czech, czy Wielkiej Brytanii, a w Polsce komentatorzy, którzy sprzyjają rządowi, próbują udawać, że nie ma problemu.
Radosław Sikorski w jednym z wywiadów podkreślił, że z tematu zbrodni wołyńskiej „nie chcemy robić polityki”, ale „domaganie się chrześcijańskiego pochówku ofiar zbrodni wołyńskiej to niewygórowana prośba”. Był też pytany o to, czy Polska może być przeszkodą w drodze Ukrainy do UE. – Będziecie potrzebować przyjaciół. Potrzebujecie ich teraz. I będziecie ich potrzebować w procesie przystępowania do UE. A my prosimy o uszanowanie naszych zmarłych. Nie sądzę, byśmy prosili o zbyt wiele – powiedział szef MSZ, zwracając się do ukraińskich dziennikarzy. Może więc takie oddalenie Polski i Ukrainy, separowanie nas od ważnych decyzji, wynika także z tego, że stawiamy konkretne warunki?
Zacytuję słowa Jarosława Kaczyńskiego z 2017 roku. Już wtedy prezes PiS mówił do Ukraińców: „Z Banderą do Europy nie wejdziecie”. To wciąż aktualne stanowisko, zgodnie z którym domagamy się uczczenia pamięci ofiar zbrodni wołyńskiej. Polska stawiała tę sprawę od dawna, mówiliśmy o tym i mimo wszystko zawsze mieliśmy miejsce przy stole, więc nie sądzę, żeby uprawniona była teza, że nasza pozycja uległa zmianie ze względu na obecne próby poruszania tej kwestii.
Gdy Rosja zaatakowała Ukrainę, pomagaliśmy Kijowowi na wielką skalę. To było racjonalne z punktu widzenia Polski, był to również odruch humanitarny, ale mieliśmy też świadomość, że jeżeli na Ukrainie nie zostanie kamień na kamieniu, a Rosjanie ją podbiją, to w ogóle nie będzie z kim rozmawiać o upamiętnieniu polskich ofiar zbrodni wołyńskiej i ekshumacjach. Tę sprawę trzeba stawiać teraz, to jest kwestia sprawiedliwości dziejowej. Wojna nie jest tutaj żadnym wytłumaczeniem. Niezbędnych decyzji nie można odkładać na później.
Jednocześnie widać, że ktoś na Ukrainie podjął – delikatnie mówiąc – nie najszczęśliwszą decyzję postawienia na Niemcy, a Niemcy w układzie naszego regionu w ramach realizacji koncepcji „Mitteleuropa” zawsze będą dążyć do porozumienia z Rosją – kosztem Polski i kosztem Ukrainy. Pokazują to wieki doświadczeń.
Czytaj też:
„Niedyskrecje parlamentarne”: Drugie dno spektakularnej zapowiedzi Tuska. Wiemy, kto stoi za tym pomysłemCzytaj też:
Łukaszenka pożycza od Putina kolejne miliony. „Doraźnie zrobił niezły interes”