Rozmowa z JACKIEM VALENTIM, dyrektorem generalnym Motion Picture Association of America
Nathan Gardels: Fundamentalistów islamskich najbardziej oburzają materializm, swoboda seksualna i religijna obojętność obecne w amerykańskiej kulturze masowej. Czy Hollywood zamierza ten wizerunek zmienić?
Jack Valenti: Hollywoodzkie filmy nie podsycają wojny wypowiedzianej Zachodowi. Głównym celem fundamentalistów jest obalenie prozachodnich rządów w Arabii Saudyjskiej oraz innych krajach arabskich. Nie ma to nic wspólnego ani z amerykańskim kinem, ani z muzyką. W Syrii, Egipcie, Libanie i Jordanii można spotkać młodych ludzi, którzy piętnują Stany Zjednoczone jako siedlisko dekadencji i zła, ale chwalą hollywoodzkie filmy i z uwielbieniem mówią o naszych gwiazdach.
Wiem, że dzisiaj w dobrym tonie jest mówić, iż amerykańskie kino przyczynia się do spłycenia kultury i prowadzi do upadku moralnego. Uważa tak nawet wielu Amerykanów - na przykład senator Joe Lieberman, z którym Al Gore uprawia jogging. To przecież wierutna bzdura! Z badań prowadzonych przez naczelnego lekarza Stanów Zjednoczonych jasno wynika, że alkohol, narkotyki, przemoc, rozbite rodziny czy spadek poziomu edukacji wpływają na zachowania antyspołeczne w większym stopniu niż media. Media są mniej więcej na piętnastym miejscu tej listy.
- Co Hollywood może zrobić dla koalicji antyterrorystycznej?
- Od końca września zabiegam o to, aby przedstawiciele branży filmowej wsparli wojnę z terrorem, wykorzystując wyobraźnię i możliwości perswazyjne kina. Niedawno szefowie największych wytwórni spotkali się z Karlem Rove’em, jednym z najważniejszych doradców politycznych Busha, aby się zastanowić, co można w tej sprawie zrobić. Zasugerowałem, aby stowarzyszenia pisarzy i aktorów rozważyły przyznanie członkostwa artystom posługującym się językiem arabskim i farsi. Najlepiej przemówić do ludzi, do których chce się dotrzeć, w ich języku. Twórcy posługujący się arabskim mówiliby także, jak wiele dobrego Ameryka zrobiła dla świata. Daliśmy przecież ubrania, żywność i schronienie wielu milionom ludzi ze wszystkich kontynentów, nie oczekując niczego w zamian.
O kulturze części ludzi, z którymi walczymy, wiemy jedno - oni rozumieją wyłącznie siłę. To wojna, w której nie można się wahać. W tym momencie propozycje rozmów o pokoju i wybaczeniu wywołałyby jedynie wybuch szyderczego śmiechu w Afganistanie. Ci, którzy zamordowali tysiące ludzi w Nowym Jorku, złamali przykazania Koranu. Trzeba to wyraźnie podkreślić w językach wyznawców islamu, posługując się ich frazeologią. Amerykanom trzeba nieustannie powtarzać, że ta wojna wymaga cierpliwości i na pewno pochłonie wiele ofiar. Będą musieli wykazać olbrzymią odwagę. Wietnam nauczył nas, że wielkim błędem jest prowadzenie wojny bez poparcia całego narodu i stałej pomocy sojuszników.
- Hollywood będzie się więc starać podtrzymywać wolę walki.
- Dzięki jakiejś nieuchwytnej magii nasze filmy są teraz życzliwie przyjmowane w 185 krajach. Amerykański przemysł filmowy ma dodatni bilans handlowy z każdym krajem, chociaż Stany Zjednoczone mają deficyt handlowy. Filmy amerykańskie mają ogromną widownię nie dlatego, że oddział marines stoi na Polach Elizejskich i bagnetem zapędza ludzi do kin. Bombowce B-52 nie burzą kin, które nie wyświetlają naszych produkcji. Podobnie jak wszyscy inni miłośnicy kina amerykańskiego Francuzi sami podejmują decyzje. Nikt nie budzi się rano i nie mówi: "Chodźmy zobaczyć indyjski, francuski lub amerykański film". Wszyscy mówią: "Chodźmy na jakiś dobry film".
Podczas gdy większość wytwórni filmowych produkuje obrazy dla małego kręgu lokalnych widzów, Ameryka tworzy dla całego świata. A jeśli chodzi o dystrybucję filmów w Stanach Zjednoczonych, trzeba pamiętać, że jest to przedsięwzięcie handlowe. Właściciele kin zamawiają więc to, co przyciąga publiczność. Jeśli producenci z innych krajów pragną, aby ich obrazy były oglądane w Ameryce, powinni kupić kina w Chicago, Nowym Jorku czy Los Angeles i wyświetlać w nich tylko produkcje rosyjskie, francuskie lub arabskie. Jeśli kino będzie zapełnione, wspaniale. Jeśli publiczność się nie zjawi, stracą.
Jack Valenti: Hollywoodzkie filmy nie podsycają wojny wypowiedzianej Zachodowi. Głównym celem fundamentalistów jest obalenie prozachodnich rządów w Arabii Saudyjskiej oraz innych krajach arabskich. Nie ma to nic wspólnego ani z amerykańskim kinem, ani z muzyką. W Syrii, Egipcie, Libanie i Jordanii można spotkać młodych ludzi, którzy piętnują Stany Zjednoczone jako siedlisko dekadencji i zła, ale chwalą hollywoodzkie filmy i z uwielbieniem mówią o naszych gwiazdach.
Wiem, że dzisiaj w dobrym tonie jest mówić, iż amerykańskie kino przyczynia się do spłycenia kultury i prowadzi do upadku moralnego. Uważa tak nawet wielu Amerykanów - na przykład senator Joe Lieberman, z którym Al Gore uprawia jogging. To przecież wierutna bzdura! Z badań prowadzonych przez naczelnego lekarza Stanów Zjednoczonych jasno wynika, że alkohol, narkotyki, przemoc, rozbite rodziny czy spadek poziomu edukacji wpływają na zachowania antyspołeczne w większym stopniu niż media. Media są mniej więcej na piętnastym miejscu tej listy.
- Co Hollywood może zrobić dla koalicji antyterrorystycznej?
- Od końca września zabiegam o to, aby przedstawiciele branży filmowej wsparli wojnę z terrorem, wykorzystując wyobraźnię i możliwości perswazyjne kina. Niedawno szefowie największych wytwórni spotkali się z Karlem Rove’em, jednym z najważniejszych doradców politycznych Busha, aby się zastanowić, co można w tej sprawie zrobić. Zasugerowałem, aby stowarzyszenia pisarzy i aktorów rozważyły przyznanie członkostwa artystom posługującym się językiem arabskim i farsi. Najlepiej przemówić do ludzi, do których chce się dotrzeć, w ich języku. Twórcy posługujący się arabskim mówiliby także, jak wiele dobrego Ameryka zrobiła dla świata. Daliśmy przecież ubrania, żywność i schronienie wielu milionom ludzi ze wszystkich kontynentów, nie oczekując niczego w zamian.
O kulturze części ludzi, z którymi walczymy, wiemy jedno - oni rozumieją wyłącznie siłę. To wojna, w której nie można się wahać. W tym momencie propozycje rozmów o pokoju i wybaczeniu wywołałyby jedynie wybuch szyderczego śmiechu w Afganistanie. Ci, którzy zamordowali tysiące ludzi w Nowym Jorku, złamali przykazania Koranu. Trzeba to wyraźnie podkreślić w językach wyznawców islamu, posługując się ich frazeologią. Amerykanom trzeba nieustannie powtarzać, że ta wojna wymaga cierpliwości i na pewno pochłonie wiele ofiar. Będą musieli wykazać olbrzymią odwagę. Wietnam nauczył nas, że wielkim błędem jest prowadzenie wojny bez poparcia całego narodu i stałej pomocy sojuszników.
- Hollywood będzie się więc starać podtrzymywać wolę walki.
- Dzięki jakiejś nieuchwytnej magii nasze filmy są teraz życzliwie przyjmowane w 185 krajach. Amerykański przemysł filmowy ma dodatni bilans handlowy z każdym krajem, chociaż Stany Zjednoczone mają deficyt handlowy. Filmy amerykańskie mają ogromną widownię nie dlatego, że oddział marines stoi na Polach Elizejskich i bagnetem zapędza ludzi do kin. Bombowce B-52 nie burzą kin, które nie wyświetlają naszych produkcji. Podobnie jak wszyscy inni miłośnicy kina amerykańskiego Francuzi sami podejmują decyzje. Nikt nie budzi się rano i nie mówi: "Chodźmy zobaczyć indyjski, francuski lub amerykański film". Wszyscy mówią: "Chodźmy na jakiś dobry film".
Podczas gdy większość wytwórni filmowych produkuje obrazy dla małego kręgu lokalnych widzów, Ameryka tworzy dla całego świata. A jeśli chodzi o dystrybucję filmów w Stanach Zjednoczonych, trzeba pamiętać, że jest to przedsięwzięcie handlowe. Właściciele kin zamawiają więc to, co przyciąga publiczność. Jeśli producenci z innych krajów pragną, aby ich obrazy były oglądane w Ameryce, powinni kupić kina w Chicago, Nowym Jorku czy Los Angeles i wyświetlać w nich tylko produkcje rosyjskie, francuskie lub arabskie. Jeśli kino będzie zapełnione, wspaniale. Jeśli publiczność się nie zjawi, stracą.
Więcej możesz przeczytać w 50/2001 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.