Kiedy w 2014 roku PiS poszukiwało polityka, który mógłby się zmierzyć z pozornie niezatapialnym Bronisławem Komorowski sytuacja była łatwiejsza – trzeba było znaleźć antytezę urzędującego prezydenta i zbudować opowieść o całkiem nowym rozdziale na scenie politycznej, którego symbolem miał być kandydat PiS na prezydenta. Dziś sytuacja jest o niebo bardziej skomplikowana.
Nie ma punktu odniesienia w postaci lokatora Pałacu Prezydenckiego, a jedyna opowieść, jaką może lansować PiS, to przeciwstawienie się dominacji PO na scenie politycznej.
Rzecz w tym, że taka opowieść nie jest zbytni atrakcyjna dla wyborców, którzy dopiero odsunęli PiS od władzy. Przekonanie ich, żeby powierzyli Pałac Prezydencki komuś z nielubianej partii, kto podsycałby chaos w życiu publicznym, byłoby naprawdę karkołomne. Dlatego proces poszukiwania kandydata, który miałby szansę wygrać starcie np. z Rafałem Trzaskowskim i towarzyszącej mu opowieści, trwa tak długo.
Znikające daty
Jeszcze niedawno wydawało się, że kandydat na prezydenta zostanie wyłoniony w drugiej połowie października, a ogłoszony 11 listopada czyli w rocznicę odzyskania niepodległości. Takie były nieoficjalne przekazy z kręgów PiS.
Mariusz Błaszczak, prawa ręka prezesa Prawa i Sprawiedliwości, który sam jest jednym z kandydatów na kandydata, jeszcze niedawno mówił, że do ogłoszenie nazwiska osoby wytypowanej do walki o prezydenturę byłaby dobra jakaś symboliczna data, co sugerowało właśnie 11 listopada. Ale ostatnio oświadczył, że kierownictwo PiS nie przywiązuje się do dat, zatem ten termin może być już nieaktualny.
Niewykluczone, że było to związane z pomysłem prawyborów, o których coraz głośniej mówiło się w partii.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.