Siedem polskich grzechów głównych

Siedem polskich grzechów głównych

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dlaczego ciągle tak nam daleko do kapitalizmu
Badacze, którzy od czasów Adama Smitha spierają się, dlaczego jedne kraje bogacą się i rozwijają, a inne nie, w jednym są zgodni: gospodarczy, a co za tym idzie - cywilizacyjny rozwój zależy nie tylko od spełnienia określonych warunków w sferze organizacji społecznej. W rachubach trzeba też uwzględnić panującą w danym społeczeństwie mentalność, stosunek do pracy, aspiracje. Tam, gdzie praca i bogacenie się nie są otaczane szacunkiem, żadne międzynarodowe programy ani subwencje nie dadzą oczekiwanych rezultatów.
Polska mentalność w chwili, gdy stoimy przed historycznym wyzwaniem dołączenia do krajów wolnorynkowych, wygląda gorzej, niż przywykliśmy sądzić. Wciąż pamiętamy o czasach, kiedy na tle innych baraków w socjalistycznym obozie wydawaliśmy się oazą przedsiębiorczości. Wciąż przypominamy, że jedynie Polsce udało się obronić indywidualne rolnictwo i - mimo wszelkich restrykcji - prywatną przedsiębiorczość. Wciąż szczycimy się operatywnością naszych handlarzy, krążących po całym socjalistycznym świecie z walizkami pełnymi szczoteczek do zębów, rajstop, czekoladek i długopisów. Zapominamy przy tym, że owi handlarze nauczyli się w socjalizmie, iż najlepszy interes to być w dobrym układzie, a wielu indywidualnych rolników i rzemieślników okazało się niezdolnych do funkcjonowania w warunkach wolnej konkurencji.
Ostatnie dziesięciolecie mocno nadwątliło wizerunek Polaka, który w każdych warunkach coś wykombinuje i zarobi. Ujawniło przyzwyczajenia i postawy mające korzenie w mentalności pańszczyźnianego chłopstwa. Niektóre z nich są dla rozwoju Polski barierami znacznie potężniejszymi niż brak kapitału, wysokie podatki i biurokracja. Dla wygody ujmijmy ich opis w formułę siedmiu grzechów głównych.

Grzech I: nieuczciwoŚĆ
W PRL Polakom wmawiano, że kapitalizm to ustrój z zasady nieuczciwy, a robienie interesów to coś w rodzaju zalegalizowanego rozboju. Szczególnie mocno uwierzyli w to ci, którzy owe mądrości na temat "zgniłego kapitalizmu" przez pół wieku głosili. Teraz, przyjmując do wiadomości, że nową "historyczną koniecznością" stał się właśnie wolny rynek, zabrali się do jego budowy, wykorzystując wzorce z poradników partyjnego lektora.
W istocie jest odwrotnie. Wolny rynek nie może funkcjonować bez rygorystycznego przestrzegania norm uczciwości. Kapitalizm zachodni był budowany z Biblią w ręku. Jeśli pozbawi się go wartości, jakie z niej zaczerpnięto, zamieni się on w ustrój mafijno-feudalny, w którym mogą powstawać indywidualne fortuny, ale o rozwoju nie ma mowy. Z tego punktu widzenia Polska wygląda źle. Przyzwolenie na kradzież i nieuczciwość jest u nas niezwykle duże. Cudze znaczy niczyje. Polak chętnie kupuje "okazyjnie" u złodziei, a okradanie pracodawcy wydaje mu się równie oczywiste jak ongiś wynoszenie różnych drobiazgów z państwowego biura czy fabryki. Jako przedsiębiorca Polak notorycznie nie płaci kontrahentom, obracając ich pieniędzmi, a pracowników traktuje jak złodziei, których na razie nie przyłapał. W ten sam sposób jest traktowany przez wszystkie państwowe urzędy. I tak powszechna nieuczciwość zostaje usankcjonowana.

Grzech II: nieufnoŚĆ
Ważnym czynnikiem rozwoju - zdaniem niektórych, nawet najważniejszym - jest wzajemne zaufanie. Pod tym względem Polska jest piekłem. Elity nie ufają za grosz narodowi, a naród elitom. Ci z góry to "oni", banda złodziei i kłamców. Ci z dołu - to niebezpieczny motłoch. Człowiek z dołu, który robi karierę, przestaje być swój, zdradza. Człowiek z góry, który znajduje posłuch i wspólny język z pospólstwem, jest co najmniej podejrzany.
Przeciętny Polak zachowuje w duszy głęboką nieufność pańszczyźnianego chłopa, który spodziewa się, że wszyscy chcą go jakoś okantować i - co gorsza - wszyscy są od niego cwańsi, więc on na wszelki wypadek woli w nic nie wchodzić. Nieufność skłania do przypisywania wszystkim najgorszych intencji. Szczególnie podejrzani są obcy. Jeśli obcy chcą tu robić jakieś interesy, to na pewno po to, aby nas orżnąć. Jeśli chcą nas przyjąć do jakiejś unii, to przecież tylko po to, by nas ocyganić i zabrać nasze grunta.
Naznaczony tą nieufnością Polak najchętniej robiłby interesy metodą Wokulskiego na wojnie krymskiej: gotówkę do ręki i chodu w krzaki. Wszystko, co wymaga długotrwałej inwestycji, lepiej omijać z daleka. Najbardziej Polak nie ufa własnemu rządowi, który w każdej chwili - a zwłaszcza gdy mu zabraknie pieniędzy - jest gotów zmienić wszelkie przepisy i wyegzekwować je wstecz.

Grzech III: niezdrowa zawiŚĆ
Z zawiścią jest jak z cholesterolem: jest zawiść zdrowa, pożyteczna i jest zła, trująca. Zawiść dobra to ta, która każe się sprężyć, wysilić i pokombinować, aby dorównać cudzemu sukcesowi. Zawiść zła każe się sprężać, wysilać i kombinować, żeby drugiej osobie zaszkodzić, a jej sukcesy zdezawuować. Dodatkowo polska zawiść bywa do granic absurdu bezinteresowna. Tę wadę narodową wytykano Polakom już dawno na przeróżne sposoby. W starym kawale o złotej rybce przedstawiciele innych nacji proszą o piękny dom, taki sam, jaki ma sąsiad, Polak zaś o to, by sąsiadowi dom spłonął.
Zła zawiść - pocieszmy się - należy do tych spośród wymienianych tutaj grzechów, które Polacy dzielą z innymi społeczeństwami postniewolniczymi. Jest skutkiem wpajanej przez wiele lat, wymuszanej rozmaitymi karami bierności. "Ty nie myśl, nie myśl, jeden taki myślał i myślał, to mu pokazali, i teraz już nie myśli ani dzieciom nie pozwala" - ulubione powiedzonko jednego z bohaterów braci Strugackich dobrze pokazuje jej mechanizm. Osoba wyłamująca się z bierności, bylejakości i nawyku bezproduktywnego zrzędzenia psuje samopoczucie tym, którzy owe niewolnicze przyzwyczajenia kultywują. Budzi więc irytację, niechęć, a w wypadkach nazbyt kłującego w oczy sukcesu - wręcz nienawiść.

Grzech IV: lenistwo
Coś musi w tym być, że najstarszym zabytkiem świeckiej literatury polskiej, obok wiersza pouczającego, jak się zachować przy stole, jest satyra na lenistwo polskiego pracownika. Przez wieki wiele się nie zmieniło: obrazek, na którym jednemu pracującemu towarzyszy co najmniej siedmiu opartych o łopaty medytujących, można śmiało uznać za jedną z ikon PRL, a określenie "polska robota" zyskało obywatelstwo także w polszczyźnie. Podobnie jak niezliczone przysłowia perswadujące, że robota nie zając i nie ucieknie lub - w wersji bardziej dosadnej - że nie część ciała i postoi.
W chwili, gdy pierwsze oznaki wyhamowania wzrostu gospodarczego skłaniałyby inny naród do wzmożenia wysiłków, nasz Sejm zabrał się do realizacji "ostatniego nie zrealizowanego postulatu Sierpnia", ogłaszając wszystkie soboty dniami wolnymi od pracy. I bez tego mieliśmy jedną z największych w cywilizowanym świecie liczbę dni świątecznych, którą spontanicznie zwykliśmy sobie powiększać, uznając prawem kaduka, że dzień między dniami świątecznymi też jest świętem. Powstające w ten sposób długie weekendy są świętami narodowego lenistwa.
Wbrew oczekiwaniom brak ekonoma, przed którego wzrokiem trzeba się kryć, by przekimać godzinkę w kanciapie, czy nawet zagrożenie bezrobociem nie są wystarczającym powodem do zmiany nawyków. Dopiero wyjazd na przykład do Ameryki staje się przyczyną szoku - Polak dowiaduje się nagle, że w pracy nie pije się herbatek, nie obchodzi imienin i nie plotkuje z przyjaciółmi przez telefon, a zaziębienie nie jest powodem, by zrobić sobie wolne. Oczywiście, potwierdza to jego złe zdanie o "dzikim kapitalizmie" i panującym w nim nieludzkim wyzysku człowieka przez człowieka.

Grzech V: kult nieudacznictwa
Tam, gdzie sukces budzi podejrzliwość lub niechęć, przegrana w dziwny, masochistyczny sposób jest otaczana szacunkiem. Tak długo czciliśmy bohaterów beznadziejnych powstań i niemożliwych do wygrania bitew, tak długo pocieszaliśmy się idiotyczną frazą o "moralnym zwycięstwie", że w końcu przegrana zaczęła być dla nas powodem do chwały - pogardzany w innych krajach looser staje się kimś w rodzaju żołnierzy z Westerplatte. Były premier budujący swą kampanię prezydencką na fakcie, że został odwołany już po kilku miesiącach, i z dumą deklarujący, iż będąc jednym z najsławniejszych w Polsce adwokatów, ma miesięczne dochody poniżej średniej krajowej, w krajach zachodnich wywołałby pusty śmiech. U nas jego postępowanie okazało się całkiem skutecznym sposobem na zdobycie wyborców.
Polacy od dawna uwielbiają ludzi przegranych. Nawet znienawidzony wcześniej przywódca w chwili upadku zaczyna być lubiany - jak Wielopolski, przed którym warszawiacy zdejmowali czapki dopiero wtedy, gdy po ostatecznej klęsce opuszczał Polskę na zawsze. Po części wynika to z potocznego wyobrażenia o sprawiedliwości, która wymaga, by każdy dostał po uszach. Po części także z głębokiego przekonania, że sukcesu nie sposób w Polsce odnieść uczciwie. Nieudacznik cieszy się naszym szacunkiem, bo ponad wszelką wątpliwość nie jest kombinatorem, złodziejem ani oszustem. Biedny, przegrany, a więc uczciwy.

Grzech VI: niezdolnoŚĆ do wspóŁdziaŁania
Gdy spotyka się trzech Amerykanów, zaraz wybierają spośród siebie prezesa, wiceprezesa oraz skarbnika i zakładają komitet - ironizował Juliusz Verne. Istotnie, przeciętny Amerykanin poświęca kilka godzin w tygodniu na pracę w różnych sąsiedzkich bądź hobbystycznych organizacjach. Jeśli widzi problem, zbiera się z innymi, których on dotyczy, by się wspólnie zastanowić nad jego rozwiązaniem. Polak pierwszą lekcję pobiera w szkole, gdzie chętnych do samorządu nigdy nie ma i trzeba ich wyznaczać. W życiu dorosłym gotów się gdzieś zapisać tylko pod warunkiem, że coś będzie z tego miał. Na żadne rady osiedlowe czy wspólnoty mieszkańców nie ma czasu. Unika jak ognia partii i stowarzyszeń, które wymagałyby od niego poświęcenia chwili uwagi i drobnej składki dla dobra wspólnego. Polski chłop może do woli narzekać na pośredników, przechwytujących większość zysków z jego pracy, ale myśl, by wzorem chłopa niemieckiego zorganizować z sąsiadami wspólny hurt i owych pośredników ominąć, jest mu najgłębiej obca.
Działalność społeczna jest u nas domeną wąskiej grupy nawiedzonych, którzy są nawet lubiani, ale nie budzą chęci naśladownictwa. Instynkty społeczne Polaka zaspokajają w zupełności wybuchy spontanicznej ofiarności od wielkiego dzwonu - rzucenie datku na powódź albo świąteczną pomoc, uczestniczenie w tłumnym powitaniu papieża. Polaka trudno zapisać nawet do związku zawodowego. Owszem, postrajkuje albo pójdzie na blokadę, jeśli coś to może dać i niczym nie grozi, ale nie jest tak głupi, żeby co miesiąc płacić pięć złotych.

Grzech VII: zmuzuŁmanienie
Muzułmanami nazywano w hitlerowskich obozach zagłady tych więźniów, którzy zatracili wolę walki o przetrwanie. Polskie zmuzułmanienie dotyka licznej grupy tych, którzy uważają się za przegranych wskutek zmiany ustroju i nie przychodzi im do głowy, że wcale nie musi tak być. Wszystkie wyliczone powyżej grzechy zbierają się tu w jedno, doprowadzając do całkowitej apatii, przerywanej napadami ślepej agresji. Człowiek zmuzułmaniony w przedziwny sposób zaczyna być ze swej sytuacji zadowolony, uważa ją za normalną, za część większego społecznego nieszczęścia.
Wbrew pozorom sprawa nie dotyczy tylko popegeerowskich zagłębi beznadziei zapijanej bełtem. W mniejszym stopniu zmuzułmanienie powszechne jest wśród Polaków mających się nie najgorzej i zupełnie wolnych od aspiracji, by się mieć znacznie lepiej. Aby wymyślić sobie nowy zawód, poszukać sukcesu w innym miejscu kraju, podjąć jakieś ryzyko. Nauczyliśmy się czerpać przewrotną przyjemność z przekonania, że w Polsce zawsze wszystko musi stać na głowie, że kraj nierządem stoi, że na nasz bałagan i głupotę nie ma rady i w ogóle jesteśmy jako naród beznadziejni. Ani chcemy, ani potrafimy myśleć o tym, by pokazać innym krajom, że coś umiemy. Nawet jeśli odniesiemy sukces, który budzi autentyczny szacunek świata - a tak było z polską transformacją gospodarczą - stajemy na głowie, by go zdezawuować.
W świecie, w którym bez aspiracji nie osiąga się niczego, popełniamy w ten sposób grzech najcięższy z możliwych.

Więcej możesz przeczytać w 51/52/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.