5 proc. poparcia, to nie jest wynik który olśniewa, ale dla senator Biejat byłby szczytem marzeń. Poprzednich dwoje lewicowych kandydatów na prezydenta – Magdalena Ogórek w 2015 roku i Robert Biedroń w 2020 – zdobyło niewiele ponad 2 proc. głosów, przy czym on wypadł gorzej od niej.
Dwa takie wyniki można uznać za nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Trzy, to będzie już seria, która potwierdzi, iż Lewica przestała się liczyć w najważniejszym wyścigu politycznym, a może i na całej scenie.
Wizja tych 2 procent skutecznie odstraszała od kandydowania polityczki bardziej rozpoznawalne niż Biejat czyli ministry: Agnieszkę Dziemianowicz-Bąk i Katarzyną Kotulę. Obie budują swoją pozycję w rządzie, forsując lewicowe projekty i taki mizerny wynik w wyborach prezydenckich byłby dla nich kulą u nogi.
Dla Biejat nie byłby większym problemem, tym bardziej, iż – jak wynika z nieoficjalnych informacji – planowała wystartować w wyborach na prezydenta Warszawy, gdyby Rafał Trzaskowski przeniósł się do Pałacu Prezydenckiego. Zatem dzięki kampanii prezydenckiej zyskałaby dodatkową rozpoznawalność. Ale oczywiście lepiej zdobyć więcej głosów niż mniej, bo wtedy jej pozycja byłaby silniejsza.
Szkopuł w tym, że Biejat będzie miała w tej kampanii, z przyczyn obiektywnych, naprawdę pod górkę.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.