– Musiałam zapłacić, inaczej nie wypuściłby mnie z auta – relacjonuje kobieta, która zgłosiła sprawę policji.
Zgłoszenie dotarło również do redakcji Kontaktu 24. Pani Klaudia z Nysy (Opolskie) opowiedziała, jak za podróż z Dworca Centralnego na ulicę Konstruktorską na warszawskim Mokotowie zapłaciła 360 złotych. Kierowca, jej zdaniem, uniemożliwiał opuszczenie pojazdu, dopóki nie uiściła opłaty. Kobieta podkreśla, że kierowca jest znany w internecie z podobnych działań, a inni poszkodowani już od lat opisywali swoje historie na różnych forach.
Zaczepił ją przed dworcem i zaproponował podwiezienie
Do zdarzenia doszło w środę rano. – Jechałam na nagrania związane z moją pracą. Miałam być w ustalonym miejscu o 8 rano, ale miałam pewne opóźnienia i na Dworcu Centralnym byłam przed 8. Byłam spóźniona, a musiałam jeszcze podjechać na Mokotów do mojej menadżerki. Chciałam zamówić taksówkę z popularnej aplikacji, jednak czas oczekiwania był bardzo długi – relacjonuje pani Klaudia.
Zniecierpliwioną kobietę zauważył stojący w pobliżu mężczyzna. Opowiedziała, że podszedł do niej postawny pan i zapytał, czy potrzebuje taksówki. Była w pośpiechu, więc się zgodziła. Zapytała o cenę. – Znałam przybliżony koszt takiej trasy z aplikacji. Zapewnił, że zapłacę „trochę więcej, bo to taksówka, a nie aplikacja”. Po dopytaniu usłyszałam, że cena będzie zgodna z taryfą. Wsiadłam – opowiada.
Szokująca cena. 360 złotych za kurs na Mokotów
Kobieta już w trakcie jazdy miała złe przeczucia. Drzwi samochodu były rozsuwane i można je było otworzyć tylko z pomocą kierowcy. Po dotarciu na miejsce kierowca zażądał 360 złotych. – Myślałam, że się przesłyszałam – mówiła pasażerka. – Zapytałam, czy nie chodzi przypadkiem o 36 złotych. Okazało się, że usłyszałam dobrze – dodała. Próbowała dociekać, skąd wzięła się ta kwota. Niewzruszony powiedział, że taką ma taryfę. I faktycznie mikrodrukiem na rozsuwanych drzwiach była rozpisana taryfa, z tym że z pozycji pasażera samochodu nie było jej widać. – Dopiero po opuszczeniu samochodu można było ją dostrzec – wspomina kobieta.
Jak dodała, cennik był wydrukowany małym drukiem na rozsuwanych drzwiach, ale z wnętrza pojazdu nie dało się go dostrzec. Dopiero po wyjściu z auta zauważyła informacje.
Kobieta podkreśla, że nie miała wyboru i musiała zapłacić. – Musiałam zapłacić. Miał nade mną przewagę. Jeden – tylko on mógł mnie wypuścić z samochodu, dwa – był postawnym mężczyzną. Poprosiłam go więc o wystawienie faktury, nie chciał się na to zgodzić. To dziwne, prawda? Finalnie łaskawie wystawił mi paragon, więc mam jego dane – tłumaczy redakcji Kontaktu 24 pani Klaudia.
„To cała szajka”
Pani Klaudia zgłosiła sprawę na policję. Na komisariacie usłyszała, że ten mężczyzna jest znany funkcjonariuszom. To część zorganizowanej grupy, która działa w szarej strefie. Formalnie nie są to taksówki, lecz „przewóz osób”, co pozwala im wystawiać rachunki na absurdalne kwoty.
Na forach internetowych kobieta przeczytała później o podobnych przypadkach, między innymi o kursach z Dworca Centralnego na Lotnisko Chopina za 1000 złotych. – Wpisy zaczynały się od 2019 roku. Ten mężczyzna oszukuje ludzi od prawie sześciu lat, a wymiar sprawiedliwości nic nie może z tym zrobić – podsumowuje.
Czytaj też:
Wina Tuska? Polacy o tym, kto odpowiada za drogie masłoCzytaj też:
To najbardziej świąteczne miasteczko w Warszawie. Za wstęp zapłacimy więcej