Na wystawie jednej z odzieżowych sieciówek w centrum Warszawy znalazł się w przedświątecznym okresie ciekawy egzemplarz garderoby. Zwykła biała zapinana bluza z kapturem, tzw. hoodie, ma na piersi i plecach wydrukowany wizerunek Grincha. Zabawna parodia świątecznych sweterków jest przeciwwagą dla narracji wszystkich miłośników bożonarodzeniowego ciepła, światła choinki i „kakałka”.
Grinch jako postać literacka z uniwersum kultowego pisarza dziecięcego Dr. Seussa, dobiega już siedemdziesiątki. Ukazał się po raz pierwszy w książeczce „Jak Grinch ukradł święta” – zielony, dziwaczny i trochę straszny stwór, samotnik mieszkający na uboczu w jaskini nad Ktosiowem, pięknym małym miasteczkiem, gdzie wszyscy mieszkają we wspólnocie i są dla siebie mili.
Grinch nienawidzi obchodów Gwiazdki, wielgachnej choinki na centralnym placu miasta i prezentów upychanych przez komin. Jak bluza z kapturem jest negatywem świątecznego sweterka, tak Grinch staje się anty-Mikołajem. Buduje sanie, by wywieźć prezenty z miasta, niszczy świąteczne drzewko. Chcąc nie chcąc (ale raczej chcąc) uosabia przeciwieństwo ulubionego świętego dzieci:
Jest straszny, zgryźliwy, a jego poczynania to zaprzeczenie życzliwości.
W zdewastowanym w Wigilię Ktosiowie zwycięża jednak duch świąt. Mieszkańcy gromadzą się i obchodzą święta, pokazując, że podszewką bożonarodzeniowego prezentowo-dekoracyjnego szaleństwa jest poczucie wspólnoty i wzajemnej miłości i życzliwości. To roztapia serce Grincha i przekonuje go, że można odrzeć Boże Narodzenie z komercyjnej powłoczki, docierając do jego pierwotnej, uduchowionej postaci.
Problem w tym, że taka postać nigdy praktycznie nie istniała. Gdyby kapitalizm nie zwąchał wielkiego biznesu w tym najpiękniejszym czasie roku, jak określa go jedna z tych koszmarnych piosenek ze sklepowych playlist, Boże Narodzenie byłoby dziś mniej więcej tym, czym są Zielone Świątki albo Boże Ciało. Czyli...
Dla religijnych osób jedną z tych ważniejszych uroczystości, dla pozostałych – dobrą okazją do dnia wolnego, kiedy można spotkać się na grilla albo gdzieś wyskoczyć.
Jeśli więc naprawdę kochasz święta – urodziny Pana Jezusa, jak mawiał na nie według anegdoty Jarosław Iwaszkiewicz – podziękuj Coca-Coli, Disneyowi, Hallmarkowi, Starbucksowi i Mariah Carey. Bez nich nic z tego nie byłoby możliwe.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.