Gdyby ktoś przyjechał do Polski po dekadzie spędzonej na Marsie, gdzie nie miał dostępu do mediów, mógłby teraz wysnuć z tego prosty wniosek: koalicja rządząca jest za zaostrzeniem prawa imigracyjnego, ponieważ wyciąga wnioski z tego, co dzieje się w Europie – natomiast opozycja na złość rządowi chce odmrozić Polsce uszy i nie pali się do racjonalnych zmian polityki imigracyjnej. Polityki imigracyjnej, która przecież w UE i jej największych państwach leży i kwiczy od lat. Kwiczy jak wieprz – bym napisał, ale nie napiszę, żeby nikt nie uznał tego za aluzję do religii sprawców obu zamachów terrorystycznych na świąteczne jarmarki w RFN.
Szef rządu liczy być może na krótką pamięć Polaków. Skądinąd owe rachuby na narodową amnezję mogą być w jakiejś mierze uzasadnione. A może po prostu wyborcy głównej siły rządzącej koalicji, ale także „przystawek" mają otrzymać jasny przekaz: rząd jest za twardą polityką imigracyjną, a opozycja, a szczególnie jej największa część – przeciw (bo przecież to poprzedni rząd odpowiadał „za aferę wizową"! – słyszymy te mantrę od lat).
Eksperci, dziennikarze i wielu zdroworozsądkowych Polaków wzrusza ramionami, bo nazywanie czarnego białym i białego czarnym jest przegięciem. Jednak taki sam nieprawdopodobny manewr "po bandzie" dał już zamierzony efekt w przypadku oskarżenia PiS-u o... prorosyjskość. Wydawałoby się, że najbardziej antyrosyjskiej formacji w ostatnich przeszło trzech dekadach (PC, a potem PiS) zarzucanie zerkania w kierunku Kremla jest hucpą i skrajnym absurdem. Bo to przecież prezydenci z PiS i rządy tego ugrupowania konsekwentnie przestrzegały przed Rosją nie tylko własną opinię publiczna, ale też szeroko rozumiany Zachód z USA i UE na czele. A tymczasem to propagandowe rządowe kłamstwo przyjęło się świetnie, skoro w prorosyjskość antyrosyjskiego PiS uwierzyła, według badań, mniej więcej 1/3 Polaków – a więc dokładnie tyle ile wynosi elektorat Koalicji Obywatelskiej.
Ktoś złośliwy powiedziałby, że to sekta Donalda Tuska, która przyjmie wszystko, co powie przywódca sekty. Jednak ja nie jestem złośliwy i tak nie mówię. Oczywiście można przypominać, co robił obecny premier, a wtedy szef Rady Europejskiej w kontekście polityki emigracyjnej. Zarówno, gdy chodzi o poparcie dla najbardziej radykalnych unijnych pomysłów karania krajów członkowskich UE za odmowę przyjęcia imigrantów, jak i wymuszania na premier Ewie Kopacz złamania solidarności Grupy Wyszehradzkiej i zgody na unijne kwoty dla „gości” z innych kontynentów. Pewnie nie tylko można, ale trzeba to przypominać.
A może jednak jeszcze bardziej trzeba się cieszyć, że w sprawie polityki imigracyjnej obecną władza przyjęła narrację władzy poprzedniej i teraz diabeł na mszę dzwoni? I to jak gorliwie i z oddaniem...
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.