Carter był prezydentem wyjątkowym. Jednak nie poprzez swoje osiągnięcia jako szefa największego mocarstwa świata, bo przecież prezydentem Amerykanie nie wybrali go ponownie – po kolejnych czterech latach nowym lokatorem Białego Domu został Republikanin Ronald Reagan.
James Earl Carter jr – tak brzmiało jego pełne nazwisko, ale Demokraci – prezydenci lubią skracać swoje oficjalne imiona (William Clinton został Billem, Joseph Biden zaś Joe'm...) był wyjątkowy, bo nie imały się go skandale, był wzorem męża (w przeciwieństwie do kolejnego prezydenta – Demokraty Billa Clintona) i był powszechnie lubiany. No i jako jedyny eksprezydent USA dożył setki. Ale jeszcze przed swoimi setnymi urodzinami był i tak najdłużej żyjącym eksszefem Białego Dom w historii Stanów.
Carter ożenił się wcześnie, bo w wieku 21 lat i nawet nie musiał się statkować. Miał czwórkę dzieci (w niektórych internetowych biografiach mowa jest o trzech, ale to błąd): trzech synów,jeden po drugim I wreszcie córka, która urodziła się w rodzinie Cartera 21 lat po ślubie!
Do bólu niekontrowersyjny, powszechnie lubiany jako prezydent i eksprezydent. Jednak nawet ci,którzy uważali go za „fajnego gościa” z Południa w 1981 roku woleli charyzmatycznego aktora i gubernatora Reagana. Bo dobrzy ludzie niekoniecznie potrafią być dobrymi przywódcami.
Gdy jako gubernatora Georgii pod koniec swojej pierwszej kadencji zapowiedział, że nie będzie ubiegał się o drugą – w Ameryce śmiano się z niego i żartowano z jego bardzo słabej rozpoznawalności mówiąc „Jimmy Who?” czyli „Jimmy Kto?”. A jednak wygrał prawybory z trzema konkurentami, a potem elekcje z urzędującym prezydentem (co jest zawsze trudniejsze) republikaninem Geraldem Fordem.
Carter był jednym z nie tak wielu amerykańskich prezydentów, którzy urodzili się i zmarli w tej samej miejscowości (w Plains w Georgii). Rodzinny biznes – plantacje orzeszków (był to zresztą kolejny powód do obśmiewania go: „prowincjonalny plantator orzeszków!”) odziedziczył po ojcu.
Prezydentowi Carterowi dane było bardzo długie życie jak na fakt, że jego ojciec i troje rodzeństwa zmarło na raka trzustki.
W listopadzie 1976 ten zwolennik odprężenia i dogadywania się ze Związkiem Sowieckim uzyskał w głosowaniu trochę ponad 50 proc. głosów przy 48 proc. Forda przy słabej frekwencji 53 proc. Oznaczało to w praktyce niecałe 41 milionów głosów i 297 głosów elektorskich. Gdy elektorzy dopełniali formalności i wybierali Cartera mało kto zwrócił uwagę na fakt, że jeden elektor z Waszyngtonu demonstracyjnie wyłamał się i oddał głos na polityka, który w ogóle o prezydenturę się nie ubiegał. Był to głos na niejakiego Ronalda Reagana...
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.