Dorn: nie mogłem wszcząć awantury przed wyborami

Dorn: nie mogłem wszcząć awantury przed wyborami

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nasza siła w polityce polegała na tym, że w jakiejś mierze politycznie i intelektualnie się uzupełnialiśmy. Ponieważ zawsze musi być ten ważniejszy i mniej ważny, nigdy nie kwestionowałem, że Jarosław Kaczyński musi być tym bardziej ważnym - mówi Ludwik Dorn "Rzeczpospolitej".
Na pytanie, dlaczego o sytuacji w PiS zaczął mówić, dopiero gdy partia Jarosława Kaczyńskiego przegrała wybory, Dorn odpowiada: "Potwornie bym partii zaszkodził, gdybym podnosił problemy PiS w sytuacji, w której przedterminowe wybory były prawdopodobne. Partia rządząca znalazłaby się pod zmasowanym ostrzałem. Nie mogłem wtedy wszcząć awantury".

"Gdy już byłem marszałkiem Sejmu, dwa razy powiedziałem Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale świadomie w cztery oczy, że całkowicie dezaprobuję sposób, w jaki zarządza partią" - dodaje.

Wyjaśnia, że nie podnosił tego na Komitecie Politycznym PiS, bo przy 17 jego członkach ryzyko przecieku do mediów jest ogromne. "Proszę sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby w lipcu pojawiły się nagłówki w gazetach, że marszałek Sejmu i wiceprezes partii zaczyna drzeć koty z prezesem partii i premierem" - stwierdza.

Dorn zdradza gazecie, że Jarosław Kaczyński nie namawiał go do pozostania w PiS. Bo - co podkreśla były marszałek Sejmu - kwestia jego pozostania w PiS bądź nie nigdy nie istniała.

"PiS jest partią, którą zakładałem, i ważnym narzędziem realizacji celów, które uważam za istotne dla mojego narodu, dla państwa. Z różnymi działaniami i mechanizmami występującymi w mojej partii się nie zgadzam, dałem temu wyraz" - mówi.

Wyjaśnia, że ostatnie spotkanie z J. Kaczyńskim dotyczyło "warunków możliwej współpracy, dalej posuniętej niż ta, która istnieje pomiędzy prezesem partii a szarym jej członkiem". Dorn nie chce mówić o szczegółach. Przyznaje tylko, że postawione przez niego warunki nie zostały przyjęte. Czeka na rozstrzygnięcie toczącego się wobec niego postępowania przed sądem dyscyplinarnym.

Mówi, że wewnątrz klubu zamierza być aktywnym posłem. "Wydaję sejmowy biuletyn, w którym doradzam członkom klubu, co należałoby robić. Wysyłam go kolegom do ich skrzynek e-mailowych" - opowiada.

"Kto panu zlecił wydawanie biuletynu?" - dopytuje dziennik. "Ja sam sobie. To jest biuletyn sejmowy mojej niegodnej osoby, a nie klubu" - odpowiada i dodaje, że wskazuje w nim m.in. "jak inteligentnie walczyć z rządem Tuska".