Taką informację przekazał jej wczoraj prok. Marek Zajkowski, naczelnik białostockiego wydziału Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Krajowej. "Śledztwo dobiegnie końca ostatniego dnia roku, nie występowaliśmy o jego przedłużenie" - mówi prok. Zajkowski.
- Prokuratura nikomu nie przedstawiła zarzutów, zostanie umorzone? - pyta "GW".
"Tak, szczegółowe uzasadnienie umorzenia będzie gotowe w pierwszych dniach stycznia" - odpowiada prokurator.
Wczoraj minęło dokładnie pięć lat od opublikowania przez "Gazetę" tekstu "Ustawa za łapówkę, czyli przychodzi Rywin do Michnika" - ujawniającego aferę, która zmieniła krajobraz polityczny Polski i walnie przyczyniła się do upadku lewicowej formacji politycznej.
27 grudnia 2002 r. "GW" napisała: "Zapłaćcie 17,5 mln dol. łapówki, to będziecie mogli kupić Polsat - taką propozycję złożył Agorze, wydawcy "Gazety Wyborczej", producent filmowy Lew Rywin, powołując się na swoje ustalenia z premierem. Rywin obiecał, że niekorzystne dla Agory zapisy zostaną usunięte z ustawy o radiofonii i telewizji. Twierdził, że za jego ofertą stoi "grupa, która trzyma w ręku władzę". Pieniądze miały wpłynąć na konto firmy Rywina, ale na użytek SLD.
Naczelny ?Wyborczej č Adam Michnik nagrał rozmowę z Rywinem i poinformował o wszystkim premiera. Leszek Miller doprowadził do konfrontacji Rywina z Michnikiem. Rywin się przyznał.
Rywin przyszedł do Agory w połowie lipca. Od tego czasu "Gazeta" prowadziła dziennikarskie śledztwo, próbując dociec, czy ktoś stał za propozycją Rywina i jaki był jej prawdziwy cel".
Wtedy wyśmiewano "Gazetę", że przez kilka miesięcy niewiele ustaliła. Teraz połamała sobie zęby na tej sprawie także prokuratura.
Lew Rywin nie powiedział nigdy, czyim był listonoszem. Składu "grupy trzymającej władzę" nie udało się ustalić też sądom. Choć sędziowie nie mieli wątpliwości, że Rywin nie działał sam. Gdy w 2004 r. sąd apelacyjny w Warszawie skazał go prawomocnie na dwa lata więzienia za pomoc w płatnej protekcji, sędzia Grzegorz Salamon mówił: "Oskarżony nie był autorem przyjścia do Agory, nie był autorem złożonej propozycji, był jedynie pośrednikiem. Nie powoływał się na swoje wpływy, lecz na wpływy innej osoby czy osób".
Te słowa przypominały raport sejmowej komisji śledczej, która badała aferę Rywina. Zwłaszcza że sędziowie napisali, iż GTW szukać trzeba w łonie ówczesnego SLD. A według wersji raportu przyjętego przez Sejm autorstwa Zbigniewa Ziobry, w skład GTW wchodzili: Leszek Miller (premier), Aleksandra Jakubowska (sekretarz stanu w Ministerstwie Kultury), Lech Nikolski (szef gabinetu politycznego premiera), Włodzimierz Czarzasty (sekretarz KRRiT), Robert Kwiatkowski (prezes TVP).
Prokuratura - jeszcze za SLD - nie dostrzegała tego, co widziała komisja śledcza. Zarzucała Rywinowi tylko płatną protekcję i tego - zaskarżając wyrok sądu apelacyjnego - się trzymała. Odcinała Rywina od GTW. Umorzyła też początkowo osobne śledztwo dotyczące sfałszowania projektu ustawy medialnej przez Aleksandrę Jakubowską i troje prawników z KRRiT oraz z Ministerstwa Kultury.
Tej samej ustawy, w sprawie której do Michnika przyszedł Rywin. Ten wątek 20 grudnia 2007 r. warszawski sąd okręgowy zakończył wyrokiem. Jakubowska i dwoje urzędników zostało uniewinnionych. Ale Janina S. legislatorka z KRRiT oskarżona o wycięcie z projektu ustawy słów "lub czasopisma" - skazana.
I znów usłyszeliśmy, że nie działała sama. "Nie ona była pomysłodawcą i zleceniodawcą tego zdarzenia" - mówił sędzia Ireneusz Szulewicz. I dodał, że jest poszlaka wskazująca na ówczesnego sekretarza KRRiT Włodzimierza Czarzastego.
Ta sprawa będzie miała jeszcze drugą instancję, bo prokurator generalny zapowiedział apelację od uniewinnienia Jakubowskiej. Osobne śledztwo, które miało ustalić, kto wysłał Rywina, czyli kto należał do GTW, ciągnęło się latami. Był moment, że minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro zaproponował Rywinowi, by powiedział, kto go posłał, a w nagrodę minister poprze jego starania o ułaskawienie.
Rywin z oferty nie skorzystał. Z orzeczonej kary dwóch lata więzienia odsiedział 14 miesięcy bez jednego tygodnia - czytamy w "Gazecie Wyborczej".
pap, ss