Artyści przez wieki pisali na zamówienie. W zależności od epoki nazywano to twórczością dworską lub propagandową
"Rząd się sam wyżywi" - to powiedzenie Jerzego Urbana zrobiło przed laty w Polsce większą karierę niż obecnie cycki Britney Spears. Według dietetyków, ludzie od dawna dzielą się na tych, którzy się wyżywią, i na tych, których trzeba dokarmiać. Od zawsze dokarmiania potrzebowali artyści. Ręka władzy czasem groziła palcem talentom, ale najczęściej pieściła i dobrodusznie dokarmiała. Dokarmiony artysta dziękował władzy, tworząc miłe dzieła sztuki. Najbardziej zdolnym władza pozwalała nawet lekko się opluwać, bo być zjechanym przez geniusza to zawsze coś.
Gdy nad Wisłą nastał kapitalizm, wszystkie te zależności wzięły w łeb. Władzę ani ziębią, ani grzeją dzieła sztuki. Jedynie władza kościelna wykazuje zainteresowanie nimi, zwykle gdy artyści kłócą się po swojemu z Panem Bogiem. Na władzę państwową można ujadać albo lizać ją po tyłku - nic to nie da. Nikt nie przyzna darmowych deputatów węglowych, nie przydzieli mieszkań, nie ma nawet wczasów w Bułgarii i dziwek na Kubie czy innych łakoci, którymi obsypywano twórców.
Oczywiście sieroty po PRL błąkają się po korytarzach Ministerstwa Kultury w nadziei na dotację, ale o jej przydzieleniu nie decyduje ani kryterium polityczne, ani artystyczne, tylko kumpelskie. Kumpelstwo to znana na całym świecie forma więzi międzyludzkich. Ktoś jest znajomym Basi, bo załatwił jej kuzynce studia na akademii, córka Mietka chodzi do przedszkola z synem Edka, Lucynka za komuny rzucała ulotki razem z bratem Stefana itd. Dla polityków ważniejsi (bo bardziej niebezpieczni) od artystów stali się ci, którzy mogą wyjść na ulicę i puścić zgniłego bąka władzy w twarz - zdesperowani rolnicy, wściekli górnicy czy producenci czołgów. To im trzeba obiecywać złote góry, snuć brednie, że ich się nie opuści w biedzie. A artyści? Artyści, podobnie jak rząd Urbana, muszą się wyżywić sami.
Wyżywić się samemu jest łatwo jedynie chorym na anoreksję. Co prawda angielscy naukowcy odkryli niedawno, że głodne myszy żyją dłużej od obżartych, ale - mówiąc szczerze - na ch... komu takie odkrycie. Skoro zabrakło mecenatu państwa, artystom najlepiej się wyżywić przy pomocy sponsora. Nie każdy jest jednak supersexymegastar Bogusławem Lindą i może reklamować modne gacie, buły z kotletem czy ubezpieczenia. Nie każdy jest takim katolikiem jak Piotr Fronczewski i może się pokazywać w reklamówkach wycieczek do Lichenia. Co ma zrobić artysta, który nie chce występować w reklamówkach lub może by i wystąpił, ale ze względu na aparycję nadaje się wyłącznie do reklamy płyt paździerzowych?
Świetny pomysł na ciężkie dla twórców czasy znalazł pisarz Paweł Huelle. Tytułem jego najnowszej powieści jest znana marka samochodu. Na okładce książki "Mercedes-Benz" jest nalepka informująca, że firma produkująca auta jest patronem wydania. Dowiadujemy się z niej również, że zasłużony wytwórca samochodów obchodzi stulecie istnienia. Czy właśnie z tej okazji Huelle napisał książkę? A może napisał ją już wcześniej i tylko czekał, aż "patron wydania" dobije setki? Nie jest to aż tak istotne. W końcu przez wieki wybitni artyści pisali na zamówienie i pod różne rocznice. W zależności od epoki nazywano to twórczością dworską lub propagandową. Huelle jest pionierem twórczości, którą można by nazwać łagodnie sponsorską, inteligentnie kryptoreklamową lub sprytnie mercedesowo podświadomą.
W książce Huellego są ciekawe fragmenty nie tylko o mercedesach. Negatywnymi bohaterami są citroeny i pewien zdolny neurochirurg z gdańskiej Akademii Medycznej. Opisany lekarz istnieje naprawdę i oberwał słusznie, bo to zwykłe ludzkie zero, które wyłudza od rodzin pieniądze za operacje ich bliskich. Czemu jednak oberwał citroen? Czy takie fragmenty: "Francuska myśl techniczna to podobnie jak francuska polityka zawracanie głowy" - były konsultowane z dyrektorami marketingu firmy DaimlerChrysler Automotive Polska, będącej wyłącznym przedstawicielem marki Mercedes-Benz? Pewnie nigdy się tego nie dowiemy. Związki prozy Huellego z Mercedesem są jednak bezspornie głębokie. Jak kupowałem książkę, mercedesa dano mi na zdjęciu jako zakładkę do książki. Pewnie jak się kupuje mercedesa w salonie, to dają książkę.
Pomysł Huellego jest genialny i z pewnością posłuży za przykład wielu twórcom. Wisława Szymborska najnowszy tom felietonów zatytułuje "Lektury nadobowiązkowe przy kawie Tchibo". Tadeusz Różewicz napisze nową wersję swojej znanej sztuki, która teraz będzie się nazywać "Stara kobieta wysiaduje, bo jej syn jest w salonie Peugeota". Marcin Świetlicki wspólnie z producentem żarówek wyda tomik "Osram", a w prasie pojawią się reklamy "Świetlicki i wszystko jasne". Jerzy Pilch napisze kolejną książkę życia i picia "Bezpowrotnie utracona łódka Bols". Producenci pił elektrycznych wspomogą Andrzeja Stasiuka, który ujawni się wreszcie z prawdziwym dziełem męskiej prozy bieszczadzkiej "Tnij jak Husqvarna". Manuela Gretkowska dogada się z producentami bielizny i jej najnowsza powieść zatytułowana będzie "Mój Triumph". Z przykładu Huellego korzystać będą nie tylko polscy twórcy. Sława jego powieści dotarła już do samego Umberta Eco, który wyda wkrótce "Zapiski na pudełku po Marlboro".
Wspaniałe możliwości sponsorskie zachęcą też polityków i filmowców. Premier Jerzy Buzek napisze wstrząsającą książkę dla dzieci "Kto mi zabrał klocki Lego?", a Andrzej Wajda nakręci film o Unii Wolności, sponsorowany przez czeską filię Volkswagena "Skoda gadać".
Gdy nad Wisłą nastał kapitalizm, wszystkie te zależności wzięły w łeb. Władzę ani ziębią, ani grzeją dzieła sztuki. Jedynie władza kościelna wykazuje zainteresowanie nimi, zwykle gdy artyści kłócą się po swojemu z Panem Bogiem. Na władzę państwową można ujadać albo lizać ją po tyłku - nic to nie da. Nikt nie przyzna darmowych deputatów węglowych, nie przydzieli mieszkań, nie ma nawet wczasów w Bułgarii i dziwek na Kubie czy innych łakoci, którymi obsypywano twórców.
Oczywiście sieroty po PRL błąkają się po korytarzach Ministerstwa Kultury w nadziei na dotację, ale o jej przydzieleniu nie decyduje ani kryterium polityczne, ani artystyczne, tylko kumpelskie. Kumpelstwo to znana na całym świecie forma więzi międzyludzkich. Ktoś jest znajomym Basi, bo załatwił jej kuzynce studia na akademii, córka Mietka chodzi do przedszkola z synem Edka, Lucynka za komuny rzucała ulotki razem z bratem Stefana itd. Dla polityków ważniejsi (bo bardziej niebezpieczni) od artystów stali się ci, którzy mogą wyjść na ulicę i puścić zgniłego bąka władzy w twarz - zdesperowani rolnicy, wściekli górnicy czy producenci czołgów. To im trzeba obiecywać złote góry, snuć brednie, że ich się nie opuści w biedzie. A artyści? Artyści, podobnie jak rząd Urbana, muszą się wyżywić sami.
Wyżywić się samemu jest łatwo jedynie chorym na anoreksję. Co prawda angielscy naukowcy odkryli niedawno, że głodne myszy żyją dłużej od obżartych, ale - mówiąc szczerze - na ch... komu takie odkrycie. Skoro zabrakło mecenatu państwa, artystom najlepiej się wyżywić przy pomocy sponsora. Nie każdy jest jednak supersexymegastar Bogusławem Lindą i może reklamować modne gacie, buły z kotletem czy ubezpieczenia. Nie każdy jest takim katolikiem jak Piotr Fronczewski i może się pokazywać w reklamówkach wycieczek do Lichenia. Co ma zrobić artysta, który nie chce występować w reklamówkach lub może by i wystąpił, ale ze względu na aparycję nadaje się wyłącznie do reklamy płyt paździerzowych?
Świetny pomysł na ciężkie dla twórców czasy znalazł pisarz Paweł Huelle. Tytułem jego najnowszej powieści jest znana marka samochodu. Na okładce książki "Mercedes-Benz" jest nalepka informująca, że firma produkująca auta jest patronem wydania. Dowiadujemy się z niej również, że zasłużony wytwórca samochodów obchodzi stulecie istnienia. Czy właśnie z tej okazji Huelle napisał książkę? A może napisał ją już wcześniej i tylko czekał, aż "patron wydania" dobije setki? Nie jest to aż tak istotne. W końcu przez wieki wybitni artyści pisali na zamówienie i pod różne rocznice. W zależności od epoki nazywano to twórczością dworską lub propagandową. Huelle jest pionierem twórczości, którą można by nazwać łagodnie sponsorską, inteligentnie kryptoreklamową lub sprytnie mercedesowo podświadomą.
W książce Huellego są ciekawe fragmenty nie tylko o mercedesach. Negatywnymi bohaterami są citroeny i pewien zdolny neurochirurg z gdańskiej Akademii Medycznej. Opisany lekarz istnieje naprawdę i oberwał słusznie, bo to zwykłe ludzkie zero, które wyłudza od rodzin pieniądze za operacje ich bliskich. Czemu jednak oberwał citroen? Czy takie fragmenty: "Francuska myśl techniczna to podobnie jak francuska polityka zawracanie głowy" - były konsultowane z dyrektorami marketingu firmy DaimlerChrysler Automotive Polska, będącej wyłącznym przedstawicielem marki Mercedes-Benz? Pewnie nigdy się tego nie dowiemy. Związki prozy Huellego z Mercedesem są jednak bezspornie głębokie. Jak kupowałem książkę, mercedesa dano mi na zdjęciu jako zakładkę do książki. Pewnie jak się kupuje mercedesa w salonie, to dają książkę.
Pomysł Huellego jest genialny i z pewnością posłuży za przykład wielu twórcom. Wisława Szymborska najnowszy tom felietonów zatytułuje "Lektury nadobowiązkowe przy kawie Tchibo". Tadeusz Różewicz napisze nową wersję swojej znanej sztuki, która teraz będzie się nazywać "Stara kobieta wysiaduje, bo jej syn jest w salonie Peugeota". Marcin Świetlicki wspólnie z producentem żarówek wyda tomik "Osram", a w prasie pojawią się reklamy "Świetlicki i wszystko jasne". Jerzy Pilch napisze kolejną książkę życia i picia "Bezpowrotnie utracona łódka Bols". Producenci pił elektrycznych wspomogą Andrzeja Stasiuka, który ujawni się wreszcie z prawdziwym dziełem męskiej prozy bieszczadzkiej "Tnij jak Husqvarna". Manuela Gretkowska dogada się z producentami bielizny i jej najnowsza powieść zatytułowana będzie "Mój Triumph". Z przykładu Huellego korzystać będą nie tylko polscy twórcy. Sława jego powieści dotarła już do samego Umberta Eco, który wyda wkrótce "Zapiski na pudełku po Marlboro".
Wspaniałe możliwości sponsorskie zachęcą też polityków i filmowców. Premier Jerzy Buzek napisze wstrząsającą książkę dla dzieci "Kto mi zabrał klocki Lego?", a Andrzej Wajda nakręci film o Unii Wolności, sponsorowany przez czeską filię Volkswagena "Skoda gadać".
Więcej możesz przeczytać w 3/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.