Kopacz przyznała w TVN24, że prezydent Lech Kaczyński zadawał jej pytanie, a potem przerywał w połowie zdania i mówił, że nie usłyszał odpowiedzi. "Albo nie chciał jej usłyszeć, albo rzeczywiście był tak bardzo podenerwowany i tak bardzo się spieszył, zerkając na zegarek, że niekoniecznie chciał wiedzieć, co mam do powiedzenia" - powiedziała minister zdrowia.
Dodała, że na posiedzenie Rady Gabinetowej poszła przygotowana i z kompletem dokumentów. "Byłam zaskoczona, że osoba zapraszająca nie bardzo chciała wiedzieć, co tam jest. Jakby z góry zakładała, że ma swoją opinię o czymś, czego tak naprawdę nie przeczytała, nie zgłębiła" - podkreśliła Ewa Kopacz.
Minister zdrowia mówiła, że podczas posiedzenia Rady wyjaśniała prezydentowi, iż rząd nie może odpowiadać za szpital, bo odpowiada za niego jednoosobowo dyrektor placówki. Dodała, że trzeba zmienić prawo i PO właśnie to proponuje. Jak wyjaśniła, chodzi o przekształcenie zakładów opieki zdrowotnej w spółki prawa handlowego, gdzie za podejmowane decyzje dyrektor odpowiada także własnym majątkiem.
Prezydent - otwierając posiedzenie Rady - za jeden z bieżących problemów służby zdrowia uznał przygotowania ewentualnego planu reagowania w sytuacji awaryjnej, chociaż - jak dodawał - liczy, że do takiej trudnej sytuacji w służbie zdrowia nie dojdzie.
Odnosząc się do słów na temat "sytuacji awaryjnej" minister Kopacz odpowiedziała, że jeśli głowie państwa chodziło o ewakuacje szpitali, to dyrektorzy szpitali w stu procentach podpisali kontrakty z NFZ i wzięli na siebie odpowiedzialność za zapewnienie opieki pacjentom. Na nich też spoczywa odpowiedzialność za ewentualne ewakuacje - dodała.
Zaapelowała do dyrektorów, by porozumiewając się z pracownikami w sprawie płac nie zapominali o pielęgniarkach.
Odnosząc się do projektu o ubezpieczeniach dodatkowych Kopacz powiedziała, że wierzy w dobre intencje prezydenta. Po posiedzeniu Rady Gabinetowej premier Donald Tusk mówił, że prezydent "dał do zrozumienia, że jest skłonny zawetować projekt ustawy o ubezpieczeniach dodatkowych".
Kopacz wyjaśniała, że rządowi zależy na tym, by system ochrony zdrowia był sprawny, solidarny i sprawiedliwy. I dodała, że solidarny byłby wówczas, gdyby bogatsi, wykupując ubezpieczenie dodatkowe, "dorzucali" środków do systemu. Zaznaczyła, że wyrazem solidarności nie jest ponoszenie składki zdrowotnej, co proponuje PiS.pap, ss