Zwłokami handluje się w wielu krajach Europy
To nie pracownicy pogotowia ratunkowego sprzedają zakładom pogrzebowym najwięcej informacji o zmarłych. Praktycznie tylko w Łodzi zmonopolizowali oni handel tymi informacjami. Jak ujawnił "Super Express", w tym mieście wystawiali oni aż 66 proc. kart zgonów, podczas gdy w Warszawie i Poznaniu tylko 10 proc.
W Koszalinie (i całym województwie zachodniopomorskim) ponad dwie trzecie sygnałów o zmarłych zakłady pogrzebowe otrzymują od personelu szpitali (stawka wynosi od 500 zł do 1200 zł). Podobnie dzieje się w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Szczecinie, Gdańsku, Lublinie czy Białymstoku.
Handel informacjami o zmarłych nie jest wyłącznie problemem polskim. Dwa lata temu o podobnych praktykach donosiły węgierskie media (artykuł "Łowcy ciał" w "Nepsabadsag"). Za informację brano tam trzykrotnie mniej niż w Polsce (400-500 zł). Proceder ten rozpowszechniony jest też w Niemczech, szczególnie w nowych landach - najbardziej w Saksonii i Brandenburgii (zakłady pogrzebowe płacą informatorom po 100-200 marek), a także na Litwie, Słowacji, we Włoszech, Belgii i Danii. Wszędzie, gdzie działa rynek, informacja jest towarem. Dotyczy to także zakładów pogrzebowych. Biznes ten jest w Polsce opłacalny: rocznie umiera u nas 400 tys. osób, co oznacza, że rynek usług pogrzebowych osiąga 2 mld zł obrotów. O pieniądze te walczy 2,8 tys. zakładów. Po odliczeniu kosztów i opłaceniu podatków przeciętna firma może zarobić pół miliona złotych rocznie.
Pięćdziesięciu podejrzanych
Zwłokami handluje się od lat praktycznie w całej Polsce, o czym świadczy choćby przykład niewielkiego Barcina w województwie kujawsko-pomorskim. O tym procederze pisaliśmy we wrześniu 2000 r. ("Cenny jak nieboszczyk", nr 39), donosiły też o nim inne media, na przykład "Życie Warszawy", "Rzeczpospolita", "Super Express" czy "Gazeta Wyborcza". Prawdziwy wstrząs wywołał artykuł "Łowcy skór" Tomasza Patory i Marcina Stelmasiaka, który ukazał się w "Gazecie Wyborczej", a także reportaż Przemysława Witkowskiego z Radia Łódź. Autorzy napisali, że pracownicy pogotowia mogli uśmiercać chorych (stosując zwiotczający mięśnie pavulon) lub opóźniając interwencję, przyczyniać się do ich zgonu. Po opublikowaniu artykułu w "Gazecie Wyborczej" zwolniono siedmiu pracowników łódzkiego pogotowia i czterech pracowników pogotowia w Olsztynie.
Kilkanaście prokuratur w kraju prowadzi dochodzenie, nadzorowane przez Prokuraturę Krajową. Przesłuchano już ponad 500 osób: wedle zeznań świadków - co ujawnił Karol Napierski, szef Prokuratury Krajowej - mogło dochodzić do uśmiercania chorych środkami farmakologicznymi (na przykład pavulonem). Jak nam powiedziała Małgorzata Wilkosz-Śliwa z Prokuratury Krajowej, na razie podejrzanych jest 50-60 osób, a 10-12 może nawet zostać w najbliższym czasie aresztowanych. Dowiedzieliśmy się, że do łódzkiej prokuratury apelacyjnej zgłosił się były sanitariusz (pracował w pogotowiu w latach 1994-1998), który od kolegów otrzymywał "działkę" za milczenie. Zapisywał on w notatniku sumy, jakie otrzymywał i dane niektórych zmarłych. Prokuratura będzie teraz sprawdzać, czy w tych wypadkach nie doszło do podania chorym leków przyspieszających zgon.
Hieny szpitalne
Rodziny hospitalizowanych pacjentów nagabywane są przez wysłanników zakładów tuż po wyjściu z sali, po spotkaniu z chorym. Wielu odwiedzających jest w szoku, gdyż życie ich krewnych nie jest zagrożone. Osoba zmarła w szpitalu często nie trafia do kostnicy, żeby nie dowiedziała się o tym konkurencja. Zwłoki są ukrywane w piwnicach lub magazynach do czasu, aż rodzina podpisze umowę z daną firmą. Większość szpitalnych prosektoriów jest zresztą dzierżawiona przez zakłady pogrzebowe, mają więc one informację z pierwszej ręki. Gdy do prosektorium zgłasza się rodzina zmarłego, proponuje się jej usługi określonej firmy. W razie odmowy pracownicy nie chcą wydać ciała, twierdząc, że zostało zabrane z pomieszczenia pro morte i umieszczone w kostnicy należącej do jakiegoś zakładu, a za przechowanie zwłok trzeba zapłacić (poznański Charon pobiera za to ryczałtem 90 zł).
- Od sześciu lat walczę z firmami pogrzebowymi. Ich pracownicy są bezwzględni, agresywni. Jestem przekonany, że korumpują pracowników mojego szpitala. Dlatego wydałem zarządzenie, w którym zabroniłem im wstępu na teren obiektu. Mogą to robić tylko po uzyskaniu zezwolenia i identyfikatora - informuje Mirosław Mikietyński, dyrektor Szpitala Wojewódzkiego w Koszalinie. Zakaz okazał się nieskuteczny. Któryś z pracowników placówki przekazał informację o śmierci chorego. - To był cały system: ktoś musiał mieć dostęp do PESEL, bo zakład pogrzebowy ustalił adres zmarłego - ujawnia Mikietyński. W okolicy mieszkały dwie osoby o tym samym nazwisku. Pracownicy firmy przyjechali do rodziny domniemanego nieboszczyka i poinformowali ją o zgonie, oferując załatwienie pochówku. Niestety, trafili pod zły adres. Zmarłym miało być dziecko, więc rodzina wpadła w histerię. Dyrektor złożył do prokuratury zawiadomienie o przestępstwie. Ta odmówiła wszczęcia postępowania, informując Mikietyńskiego, że gdyby sytuacja się powtórzyła, podejmie wobec niego odpowiednie kroki.
Informacjami o zmarłych w szpitalach najczęściej handlują sanitariusze z izby przyjęć. To oni zajmują się zmarłymi po południu i w nocy. Wtedy najłatwiej niezauważenie skontaktować się z zakładem pogrzebowym. Sanitariusze nie pracują dla jednej firmy, dlatego przed szpitalami dochodzi do awantur i bijatyk między przedstawicielami firm pogrzebowych. Żadnego z pracowników szpitala nie udało się jednak złapać za rękę. - Walczące z sobą firmy pogrzebowe informowały, która i w jaki sposób korumpowała personel szpitala. Mówiono o wręczaniu łapówek w wysokości dwustu, trzystu złotych. Wiarygodność tych oskarżeń mogłaby zweryfikować tylko prokuratura, ale nie miała na to ochoty - ujawnia dyrektor Mikietyński.
Wojna o zwłoki
Kilka dni temu na chodniku przed szlabanem zagradzającym wjazd do Szpitala Wojewódzkiego w Koszalinie bili się pracownicy zakładów pogrzebowych. W Gdańsku spłonął karawan firmy Tanatos. Tydzień później próbowano podpalić siedzibę Centrum Pogrzebowego, a następnego dnia ogień strawił samochód tej firmy. Paralizatorem zaatakowano współwłaścicielkę Ostatniej Posługi. Dwukrotnie płonęły lokale Hadesu w Ostrowie Wielkopolskim. Podczas drugiego pożaru ciężko pobity został pracownik firmy, 63-letni rencista.
W Barcinie nieznani sprawcy podłożyli bombę pod zakład pogrzebowy. Drewniany budynek spłonął, a policja oszacowała straty na ponad 50 tys. zł. Wszędzie chodziło o pierwszeństwo dostępu do nieboszczyków.
Zdarzało się, że po ciało przyjeżdżały karawany trzech firm. Zwłoki Marianny R. z Wrocławia czterokrotnie przekładano z trumny do trumny, a walka dwóch zakładów trwała dwa dni. Bój zakończył się dopiero wtedy, gdy trumna stoczyła się po schodach, a zwłoki zatrzymały się na drzwiach mieszkania położonego piętro niżej. Zdarzały się wypadki zamiany zwłok przez konkurujące firmy, szczególnie gdy ciało było zmasakrowane i rodzina nie życzyła sobie otwierania trumny. Na przykład Gustaw H. z Będzina zamiast ojca pochował obcą osobę. Podobnie było w Katowicach, gdzie krewni Justyny P. dzień po pogrzebie dowiedzieli się, że zamiast matki pochowali inną kobietę.
Właścicielka zakładu pogrzebowego w Rykach oskarżyła dyrektora miejscowego szpitala o łapownictwo i poinformowała o tym prokuraturę oraz dziennikarzy programu telewizyjnego "Tylko u nas". Szpital w Rykach nie ma własnego prosektorium i musi korzystać z usług zakładów pogrzebowych. Nie było problemów dopóty, dopóki w mieście działał jeden zakład. Niedawno powstał drugi i szpital zaczął również z nim współpracować. To nie spodobało się właścicielce pierwszej firmy. Dyrektor placówki zdrowia stał się negatywnym bohaterem telewizyjnego reportażu.
- Tymczasem z ustaleń śledztwa wynika, że dyrektor łapówki nie wziął. Mamy świadka, który wyraźnie słyszał, jak zdenerwowany wyrzucił właścicielkę zakładu, krzycząc: "Niech pani to bierze i idzie!" - ujawnia prokurator Marta Romańska, szefowa Prokuratury Rejonowej w Puławach. Teraz kłopoty może mieć kobieta, która złożyła doniesienie. - Nie ma wątpliwości, że przynajmniej usiłowała wręczyć łapówkę - dodaje Romańska.
Komisja ds. Zwłok
Na początku lat 90. działało w naszym kraju około tysiąca zakładów pogrzebowych. Dziś jest ich prawie trzy razy tyle. Liczba nie oznacza jednak cenowej konkurencji. Wręcz przeciwnie - ceny są coraz wyższe: usługi w ostatnich trzech latach podrożały prawie o 30 proc. - Wiele firm działa półlegalnie: z jednym biurkiem, wyrywając sobie klientów. Psują one rynek i opinię o całej branży. Jeśli to, co zostało opisane w "Gazecie Wyborczej", jest prawdą, trzeba napiętnować ten proceder i ścigać jego uczestników. Ale trzeba też pamiętać, by nie wyrządzić krzywdy wszystkim - zauważa Łukasz Koperski, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Przedsiębiorców Pogrzebowych.
Po ujawnieniu handlu "skórami" pojawiły się głosy (sugerował to nawet wiceminister gospodarki), że trzeba uregulować rynek usług pogrzebowych.
Ludwik Dorn, poseł PiS, postulował utworzenie Komisji Zaufania Publicznego, która zaproponuje "program naprawy" (najlepiej, żeby w takiej komisji znalazło się kilku najbardziej zainteresowanych, czyli nieboszczyków). - Przygotowaliśmy projekt zmian w prawie dotyczącym przedsiębiorców pogrzebowych, a raczej projekt całego prawa, bo tego typu działalności gospodarczej nie regulują żadne przepisy - ujawnia Jan Szczeciński, prezes Stołecznego Stowarzyszenia Przedsiębiorców Pogrzebowych. Tymczasem żadne regulacje, a tym bardziej licencje nie są potrzebne. Pozwólmy działać rynkowi - ten wyeliminuje niesolidne firmy. Tyle że zajmie mu to trochę czasu.
Zwyczajna hipokryzja
Oburzenie i zdziwienie, jakie wywołały informacje o handlu zwłokami, jest podszyte hipokryzją. To przecież nie pierwszy wypadek handlowego stosunku do ludzkich zwłok. Gdy rozbiły się ił 62 należący do LOT (marzec 1980 r.) i ił 62M (maj 1987 r.), okradano ludzkie szczątki. Podobnie było podczas katastrof kolejowych, na przykład w lutym 1952 r. w Rzepinie czy w sierpniu 1980 r. koło Torunia. Kilka tygodni temu w Kwidzynie złapano mężczyznę, który rozkopał grobowiec i rozbił trumnę, by ukraść zegarek.
Więcej możesz przeczytać w 5/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.