Konwent fikcji

Dodano:   /  Zmieniono: 
Konwent Europejski to jedynie klub dyskusyjny zasłużonych, niegdyś wpływowych polityków - niemiecki politolog Arnulf Baring nie ma złudzeń co do szans powodzenia misji, jaką temu szacownemu gremium wyznaczyli przywódcy zjednoczonej Europy

Unia Europejska zafundowała sobie kolejny klub dyskusyjny

Zadaniem członków konwentu ma być wskazanie kierunków reformy Unii Europejskiej, a może nawet przygotowanie projektu jej konstytucji. Za zasiadanie na kolejnej eurokanapie przewodniczący konwentu, były prezydent Francji Valéry Giscard d’Estaing, zażądał 20 tys. euro miesięcznie (około 70 tys. zł). Jest to pokaźna kwota jak na dodatek do prezydenckiej emerytury. Piętnastka zdecydowanie mu jednak odmówiła. Ma pracować społecznie, co świadczy o tym, że państwa UE chcą zminimalizować rangę konwentu. Czy z jego prac unia będzie więc miała wymierne korzyści? Wątpliwości są jak najbardziej uzasadnione. Dotychczasowe doświadczenia wskazują bowiem, że unia doskonale radzi sobie z tworzeniem rad mędrców, których słucha potem bez specjalnej uwagi, bo i tak decyzje podczas burzliwych spotkań podejmują przywódcy państw.

Rada starszych
Koszt realizacji przedsięwzięcia (wynajęcie sal, hoteli, opłacenie personelu pomocniczego, tłumaczy) szacowany jest na 35 mln euro. W porównaniu z gigantycznym budżetem unii suma nie wydaje się wielka, ale państwa członkowskie ciągle nie mogą ustalić, skąd wziąć na to pieniądze. Innym problemem jest słuszny wiek znacznej części członków. Zaraz po nominacji na grudniowym szczycie w Laeken 75-letniego Giscarda d’Estainga na szefa prezydium konwentu w "Le Monde" zadano pytanie, czy jego zaawansowany wiek to dobry sygnał dla młodych obywateli unii, a dziennikarz belgijskiej agencji prasowej dopytywał się, czy przewidziano procedurę na wypadek śmierci któregoś z członków prezydium.
Unia, zwłaszcza w obliczu zbliżającego się rozszerzenia, potrzebuje jasnego podziału kompetencji między unijną centralą a państwami członkowskimi. Przede wszystkim członkowie konwentu będą musieli znaleźć odpowiedź na pytanie, czy Unia Europejska powinna mieć konstytucję. Na uchwaleniu karty praw zasadniczych - konstytucji, będącej integralną częścią europejskich traktatów - zależy Belgom i Niemcom, chociaż Berlin przy nazwie "konstytucja" się nie upiera. Brytyjczycy z kolei alergicznie reagują już na sam dźwięk tego wyrazu (zwłaszcza w europejskim kontekście).

Gdzie kucharek sześć...
Członkowie konwentu będą mieli nad czym łamać sobie głowy. Czy przewodniczący Komisji Europejskiej powinien być wybierany w wyborach bezpośrednich, czy przez deputowanych Parlamentu Europejskiego? Czy należy zachować system zmieniającej się co pół roku prezydencji? Czy Rada UE, w której zasiadają przedstawiciele rządów, mogłaby się stać czymś w rodzaju eurosenatu, a Komisja Europejska - rządem Europy?
Czy jednak tak licznemu gremium (105 osób) uda się wypracować wspólne, sensowne stanowisko? Giscard d’Estaing jest oczywiście dobrej myśli. Stosowanie dotychczasowej metody pracy unii, czyli tzw. konferencji międzyrządowych - tłumaczy d’Estaing - kończyło się zwykle impasem, bo każdy bronił swojego narodowego interesu. Jego zastępca, były chadecki premier Belgii Jean-Luc Dehaene, przyznaje jednak, że o konsensus w gronie stu pięciu osób także może być niezwykle trudno.

Gąsienica ze skrzydłami?
Wśród dotychczas nominowanych reprezentantów krajów nie ma zdecydowanych zwolenników przekształcenia unii w superpaństwo. Większość z nich zgadza się jednak, że sprawnie działać może tylko unia mocno zintegrowana, podejmująca decyzje większością głosów - bez prawa weta.
Ostatnie nominacje do konwentu wskazują, że unijni przywódcy przynajmniej próbują poważnie traktować stworzoną przez siebie gąsienicę o stu pięciu nogach. Aby przerodziła się ona w motyla, potrzebuje jednak skrzydeł. Być może dodadzą jej ich młodsi wiekiem politycy, którzy nadal liczą się w swoich krajach, jak oddelegowany przez Francję Pierre Moscovici, ambitny minister ds. europejskich. W konwencie stanie się on zapewne jednym z filarów frakcji zwolenników silnej pozycji Brukseli. Należeć będą do niej też wiceprzewodniczący konwentu Giuliano Amato i desygnowany przez Luksemburg Jacques Santer, były szef Komisji Europejskiej. Wyznaczeni przez KE komisarze Francuz Michel Barnier i Portugalczyk Antonio Vitorino będą naciskać na wzmocnie-nie rangi "władz centralnych" unii w kwestii kreowania polityki zagranicznej i bezpieczeństwa zewnętrznego. Także Klausa Hänscha, byłego przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, trudno podejrzewać o chęć zmniejszenia roli Brukseli, podobnie jak delegowanego przez Danię byłego komisarza Henninga Christophersena.
Po drugiej stronie barykady szyki zwierają przeciwnicy europejskiego centralizmu. Znajdzie się tam przedstawiciel brytyjskiego rządu, sekretarz stanu ds. europejskich Peter Hain, mimo że wśród tradycyjnie eurosceptycznych wyspiarzy uchodzi za jednego z najbardziej proeuropejskich polityków. Znacznie ostrzejszego stanowiska należy się spodziewać po nominowanym przez parlament konserwatyście Davidzie Heathcote-Amorym, który zrezygnował z funkcji ministra w rządzie Johna Majora, by "móc walczyć przeciwko centralistycznej Europie". Równie sceptyczny wobec brukselskiej hegemonii jest przedstawiciel Parlamentu Europejskiego, Duńczyk Jens Peter Bonde z ugrupowania Europejska Demokracja i Różnorodność.
Niezależnie od tego, jakie będą efekty prac konwentu, po raz pierwszy Polska została potraktowana poważnie w dyskusji na temat Europy. Kandydaci uzyskali prawo głosu, chociaż nie mają prawa weta. Przedstawicielem polskiego rządu prawdopodobnie zostanie minister Danuta Hübner. Z kolei nasz parlament mają reprezentować szef sejmowej Komisji Europejskiej Józef Oleksy i senator Edmund Wittbrodt.

Rewolucji nie będzie
Ci, którzy spodziewają się po konwencie przełomu, będą najpewniej rozczarowani. "Nawet jeśli nie będzie to tym, czego byśmy sobie życzyli, trzeba się zgodzić na coś, co wszyscy zaakceptują" - podsumowuje komisarz ds. rozszerzenia UE Günter Verheugen. Historia Unii Europejskiej to historia zmian ewolucyjnych - porównanie Wspólnoty Węgla i Stali z obecną Unią Europejską, a zwłaszcza unią walutową pokazuje, że integracja kontynentu postępuje, choć następuje to powoli.
Szefowie rządów i tym razem nie chcą zanadto wiązać sobie rąk decyzjami konwentu, dlatego zażądali półrocznej przerwy pomiędzy końcem jego prac a rozpoczęciem dyskusji w ramach kolejnej konferencji międzyrządowej. Już podczas prac tzw. grupy z Laeken, powołanej przy belgijskim premierze Verhofstadtcie, wiceprzewodniczący konwentu Jean-Luc Dehaene przekonał się, że wiele z wypracowywanych przez "mędrców" rozwiązań trafia do kosza. Na szczycie w Laeken przywódcy państw unii w ciągu jednego dnia doszczętnie przerobili przygotowany przez grupę dokument. Dehaene, zapytany przez "Wprost", czy wierzy w powodzenie swej misji, odpowiada więc ostrożnie: - Czy to się uda, zobaczymy... Ale na pewno warto rozpocząć dyskusję.

Więcej możesz przeczytać w 5/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.