Trzeba rozumieć żal ustępującego wiceprezesa Jerzego Pruskiego. Nie jest on zwykłym publicznym urzędnikiem, który musi dokładnie wypełniać polecenia przełożonych. Jego mocną pozycję w banku określa ustawa, a zwłaszcza tryb powoływania wiceprezesów NBP - przez prezydenta. Dlatego jeśli rzeczywiście Pruski był spychany na margines, jeśli jego zdanie nie miało znaczenia, a prezes blokował jego wyjazdy na ważne zagraniczne spotkania, oznacza to, że w ścisłym kierownictwie Narodowego Banku Polskiego był bardzo poważny konflikt - ocenia publicysta.
Podobna sytuacja miała miejsce również wówczas, gdy bankiem kierował Leszek Balcerowicz. Tylko wtedy mało kto wiedział, że jeden z wiceprezesów ma w banku niewiele do powiedzenia. Dziś wiceprezes Jerzy Pruski, przedstawiając publicznie swoje oskarżenia, wyświadczył niedźwiedzią przysługę nie tylko prezesowi Skrzypkowi, ale także całej Polsce.
Dużo lepiej zachowała się Rada Polityki Pieniężnej, której również nie podobało się zarządzanie NBP. Jej członkowie - nie mówiąc o tym mediom - zwrócili się ze swoimi zastrzeżeniami do prawników. Gdyby ich uwagi zostały potwierdzone, pewnie Sławomir Skrzypek musiałby przywrócić odpowiednią pozycję Jerzemu Pruskiemu. Tyle tylko, że wiedziałoby o tym jedynie wąskie grono ludzi. A tak - mamy wielki skandal, którym musieli się zająć politycy.
Mamy powszechny spór o to, jak zarządzać bankiem centralnym, i poczucie, że źle się dzieje w instytucji kojarzonej z siłą polskiej waluty i z bezpieczeństwem naszych banków. Zamiast dobrej reputacji mamy debatę, czy i jak powinno się odwoływać prezesa NBP.
To wszystko nie wpływa dobrze na naszą gospodarkę i na wizerunek Polski. I chyba jest jeszcze jednym argumentem dla entuzjastów przyjęcia euro.