Do wtorku prezydent Giorgio Napolitano prowadzi konsultacje na temat rozwiązania obecnego kryzysu rządowego, do którego doszło po dymisji gabinetu Romano Prodiego i jego porażce w Senacie w głosowaniu nad wotum zaufania.
Na dwa dni przed rozmowami z prezydentem Berlusconi oświadczył w Mediolanie: "Jeśli nie będzie wyborów, miliony osób udadzą się do Rzymu, by się ich domagać".
Były premier dał jasno do zrozumienia, że już prowadzi kampanię wyborczą i liczy na koalicję ze swymi dotychczasowymi sojusznikami, z którymi już dwa razy był w rządzie - Sojuszem Narodowym i Ligą Północną, a także z prokatolicką partią UDC.
Jednocześnie, co było wielkim zaskoczeniem, Berlusconi ogłosił, że jeśli wygra wybory, w jego rządzie znajdą się również niektórzy przedstawiciele lewicy. "Wśród lewicy są osoby o zdrowym rozsądku i dobrej woli, które chcą dzielić się z nami odpowiedzialnością za reformy" - zauważył. " Z całą pewnością im nie odmówimy"- dodał najbogatszy Włoch.
Po raz kolejny przeciwko przedterminowym wyborom wypowiedział się lider największego ugrupowania centrolewicy - Partii Demokratycznej Walter Veltroni. Jego zdaniem wybory byłyby "katastrofą dla kraju".
"Musi powstać rząd techniczno-instytucjonalny, który powinien być popierany zarówno przez nas, jak i przez opozycję" - oświadczył Veltroni. Według niego taki rząd potrzebowałby roku na przeprowadzenie najważniejszych reform, w tym uchwalenie nowej ordynacji wyborczej.
Wszystko wskazuje na to, że zwolennikiem takiego właśnie rozwiązania kryzysu jest również prezydent Napolitano.
ab, pap