Usuwaniu "ludzi z zaciągu Krzaklewskiego" z tzw. spółek skarbu państwa towarzyszy niemal powszechny entuzjazm - "działania ministra Kaczmarka" popiera aż 68 proc. ankietowanych przez CBOS. "Minister Kaczmarek pozbywa się pasożytów, złodziei, malwersantów i na pewno zrobi porządek" - orzekł w najlepszym stylu Andrzeja Leppera słuchacz radia Tok FM. OK, tylko na czym ten "porządek" ma polegać? Tu, niestety, nie ma zgody. Prywatyzować, prywatyzować, jeszcze raz prywatyzować, choćby za złotówkę! - wołają gromko ekonomiści. Tymczasem aż 61 proc. respondentów Pentora (vide: "Barometr wprost") uważa, że państwo powinno zachować udziały w przedsiębiorstwach i mieć wpływ na obsadę ich kierownictw. "Nie można ot, tak sobie, za bezcen pozbywać się szacowanego na 150 mld zł majątku nas wszystkich, nie możemy jako naród stracić nad nim kontroli. I tu jest pies pogrzebany" - wyrażał niedawno obawy opinii publicznej jeden z posłów PSL. Otóż, szanowny panie pośle PSL, którego nazwisko pozwolę sobie litościwie zmilczeć - ten nasz wspólny majątek, o którym raczyłeś pan wspomnieć, tak naprawdę zdaje się psu na budę.
Porachowałem szybko i wyszło mi, że gdyby uwierzyć, że ponad 2 tys. spółek skarbu państwa jest warte 150 mld zł, co niektórzy wciąż z upodobaniem powtarzają, znaczyłoby to, że Kaczmarek ma dziś pod ręką aktywa, jakimi dysponuje ni mniej, ni więcej tylko sam William H. Gates, najbogatszy zaraz po sułtanie Brunei człowiek globu! Jakiż można by cudowny użytek uczynić z takiej kasy! Choćby wydzierżawić dla Rzeczypospolitej ze dwa lub nawet trzy niemal kompletnie obecnie wyludnione landy wschodnioniemieckie (vide: "Drang nach Westen"). Ale by miał minę ten nasz aktualnie wróg publiczny numer 1, Sven Hannawald! Problem polega na tym, że w biznesie coś jest warte tyle, ile ktoś chce za to coś dać. A na moje oko, nikt nie jest zainteresowany przejęciem grubo ponad 90 proc. wspomnianego "majątku" owych ponad 2 tys. spółek skarbu państwa. Wyłączywszy, rzecz jasna, polityków.
Tyle że politycy nic nie chcą kupić, oni chcą zarobić. Na trzy miliardy złotych rocznie szacuje utrzymanie zarządów i rad nadzorczych nomenklaturowych firm Michał Zieliński (vide: "Skarb partii"). Dla "krewnych i znajomych królika" to chyba nawet lepszy interes niż zasiadanie w podkomisjach sejmowych pracujących nad niezliczonymi nowelizacjami tzw. ustawy hazardowej (vide: "Hazard polityczny") - zero ryzyka, zero odpowiedzialności. Przynajmniej przez cztery lata. "Najgorsze jest to - pisze Zieliński - że zahamowanie prywatyzacji oraz nasilenie korupcyjnych powiązań między sektorem publicznym i prywatnym wpływa hamująco na wzrost gospodarczy. I to nie tylko z tego względu, że owe państwowe spółki zajmują się wszystkim, tylko nie zwiększaniem efektywności. Także dlatego, że są współodpowiedzialne - ponieważ otrzymują kryptodotacje i odprowadzają niewielkie podatki - za powiększanie się dziury budżetowej. Także dlatego, że znajdując się na uprzywilejowanej pozycji, mają łatwiejszy dostęp do banków i wypierają z rynku kapitałowego inne firmy".
Pragnąłbym wierzyć, że znany z twardej ręki Kanclerz Leszek Miller spróbuje położyć tamę kolejnej, coraz bardziej wzbierającej fali "patriotyzmu", przy której tsunami może wyglądać jak garść piany. Zapowiedział przecież na początku urzędowania, że "będzie mniej dyrektorów, radnych, prezesów, agencji, funduszy, fundacji, w których znikają pieniądze z budżetu". Doświadczenie wszakże uczy, że na samych swoich nie ma mocnych w III RP. Albo więc radykalnie zostanie zredukowany sektor publiczny, autonomiczne agencje rządowe, a także fundusze włączy się w struktury odpowiednich ministerstw i przestanie traktować większość instytucji państwowych i spółek jako powyborczy łup - likwidując polityczne beneficja - albo też wkrótce dziś tak zażarcie demaskowaną i piętnowaną partię TKM (Teraz K... My) zastąpi ugrupowanie nie mniej agresywne i żarłoczne, choć o bardziej elegancko brzmiącej nazwie - Teraz Znowu My.
Porachowałem szybko i wyszło mi, że gdyby uwierzyć, że ponad 2 tys. spółek skarbu państwa jest warte 150 mld zł, co niektórzy wciąż z upodobaniem powtarzają, znaczyłoby to, że Kaczmarek ma dziś pod ręką aktywa, jakimi dysponuje ni mniej, ni więcej tylko sam William H. Gates, najbogatszy zaraz po sułtanie Brunei człowiek globu! Jakiż można by cudowny użytek uczynić z takiej kasy! Choćby wydzierżawić dla Rzeczypospolitej ze dwa lub nawet trzy niemal kompletnie obecnie wyludnione landy wschodnioniemieckie (vide: "Drang nach Westen"). Ale by miał minę ten nasz aktualnie wróg publiczny numer 1, Sven Hannawald! Problem polega na tym, że w biznesie coś jest warte tyle, ile ktoś chce za to coś dać. A na moje oko, nikt nie jest zainteresowany przejęciem grubo ponad 90 proc. wspomnianego "majątku" owych ponad 2 tys. spółek skarbu państwa. Wyłączywszy, rzecz jasna, polityków.
Tyle że politycy nic nie chcą kupić, oni chcą zarobić. Na trzy miliardy złotych rocznie szacuje utrzymanie zarządów i rad nadzorczych nomenklaturowych firm Michał Zieliński (vide: "Skarb partii"). Dla "krewnych i znajomych królika" to chyba nawet lepszy interes niż zasiadanie w podkomisjach sejmowych pracujących nad niezliczonymi nowelizacjami tzw. ustawy hazardowej (vide: "Hazard polityczny") - zero ryzyka, zero odpowiedzialności. Przynajmniej przez cztery lata. "Najgorsze jest to - pisze Zieliński - że zahamowanie prywatyzacji oraz nasilenie korupcyjnych powiązań między sektorem publicznym i prywatnym wpływa hamująco na wzrost gospodarczy. I to nie tylko z tego względu, że owe państwowe spółki zajmują się wszystkim, tylko nie zwiększaniem efektywności. Także dlatego, że są współodpowiedzialne - ponieważ otrzymują kryptodotacje i odprowadzają niewielkie podatki - za powiększanie się dziury budżetowej. Także dlatego, że znajdując się na uprzywilejowanej pozycji, mają łatwiejszy dostęp do banków i wypierają z rynku kapitałowego inne firmy".
Pragnąłbym wierzyć, że znany z twardej ręki Kanclerz Leszek Miller spróbuje położyć tamę kolejnej, coraz bardziej wzbierającej fali "patriotyzmu", przy której tsunami może wyglądać jak garść piany. Zapowiedział przecież na początku urzędowania, że "będzie mniej dyrektorów, radnych, prezesów, agencji, funduszy, fundacji, w których znikają pieniądze z budżetu". Doświadczenie wszakże uczy, że na samych swoich nie ma mocnych w III RP. Albo więc radykalnie zostanie zredukowany sektor publiczny, autonomiczne agencje rządowe, a także fundusze włączy się w struktury odpowiednich ministerstw i przestanie traktować większość instytucji państwowych i spółek jako powyborczy łup - likwidując polityczne beneficja - albo też wkrótce dziś tak zażarcie demaskowaną i piętnowaną partię TKM (Teraz K... My) zastąpi ugrupowanie nie mniej agresywne i żarłoczne, choć o bardziej elegancko brzmiącej nazwie - Teraz Znowu My.
Więcej możesz przeczytać w 8/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.