Politycy powinni zrozumieć, że wielki rynek to taki, gdzie jest dużo pieniędzy, a nie ludzi
Wizyta prezydenta Putina wywołała niemało entuzjazmu, rozbudziła nadzieje na przełom. Kręgi rządzące piały niemal z zachwytu, zapowiadając nowe, wspaniałe perspektywy. Teraz już na pewno ruszy ekspansja gospodarcza na wielki rynek rosyjski (zaniedbywany w dodatku przez poprzednie rządy...). Szkoda, że wśród doradców wszystkowiedzących polityków nie było na przykład moich studentów. Oni z pewnością wytłumaczyliby niezbyt widać kształconym entuzjastom, że wielki rynek to taki, gdzie jest dużo pieniędzy, a nie taki, gdzie jest dużo ludzi.
Holandia, czyli dziesięć Rosji
Na wykładzie z międzynarodowego handlu i finansów na trzecim roku studiów, gdy mowa o wielkości rynków, przedstawiam zwykle przykład dwóch krajów - Rosji właśnie i Holandii. Rosja ma prawie 150 mln mieszkańców, a Holandia równo dziesięć razy mniej. PKB Rosji jest jednak większy od holenderskiego tylko o jedną trzecią (dane z 1997 r. za "Rocznikiem statystyki międzynarodowej"). Ale i to nie jest właściwa miara wielkości rynku z punktu widzenia zagranicy. Dla zagranicznych producentów ważne jest, ile dany kraj importuje, bo ich dochody pochodzą głównie z eksportu. I tu zaczynają się schody. Wartość importu w Rosji w roku największego przywozu (1997) wyniosła niespełna 74 mld USD, a w Holandii - 178 mld USD, czyli ponad dwa razy więcej. Z punktu widzenia zagranicznych producentów rynek rosyjski jest więc wart w najlepszym razie około 40 proc. rynku holenderskiego. Piszę "w najlepszym razie", ponieważ od kryzysu w 1998 r. wartość importu w Rosji spadła i dziś wynosi mniej więcej tyle, ile w Polsce, to znaczy mniej niż 50 mld USD. Z punktu widzenia handlu międzynarodowego Polska i Rosja są podobnymi rynkami średniej wielkości.
Jeśli więc chce się serio określić perspektywy eksportu do Rosji w warunkach gospodarki rynkowej, to trzeba sprawdzić, ile eksportujemy do Holandii, i przemnożyć to przez 0,4 - czyli przez różnicę między wielkością importu Rosji i Holandii. Oczywiście, modele handlu zagranicznego uwzględniają poza rzeczywistą wielkością rynku także m.in. odległość geograficzną między krajami. Jesteśmy nieco bliżej Rosji niż Holandii (również, niestety, pod względem obyczajów!) i dlatego potrzebna jest korekta powyższych rachunków, ale niewielka. W rezultacie okaże się, że potencjalna wartość eksportu do Rosji nie będzie się bardzo różnić od tego, co mamy obecnie. I do tego potencjału, w miarę normalnienia relacji rynkowych w Rosji, będziemy dochodzili.Zanim zajmę się specyfiką eksportu na rynek średniej wielkości, czyli do Rosji, chciałbym wrócić do porównań z Holandią. Na znaczenie rynku można też spojrzeć przez pryzmat zagranicznych inwestycji bezpośrednich. Zarabiać można bowiem nie tylko eksportując na dany rynek, ale także budując bądź przejmując istniejące zakłady i sprzedając wytwarzane w nich produkty na obcym rynku, a następnie przywożąc zyski do swego kraju. Z tego punktu widzenia Rosja jest ponad dziesięć razy mniejsza od Holandii (zagraniczne inwestycje bezpośrednie w Rosji wyniosły ponad 13 mld USD, a w Holandii - 169 mld USD). Podsumowując porównanie, należy stwierdzić, że Holandia i Rosja to rynki średniej wielkości. Z punktu widzenia zagranicznych inwestorów, a więc i polskich, rynek holenderski jest jednak znacznie atrakcyjniejszy od rosyjskiego, bo jest po prostu większy - handlowo i inwestycyjnie. O możliwości ekspansji na rynek holenderski nasze władze powinny zatem dbać - w myśl modnego ostatnio politycznego słowolejstwa - co najmniej równie starannie jak o pozycję na rynku rosyjskim. Wprowadzając raz jeszcze do powyższych porównań akcent polski, warto dodać, że w 1997 r. zagraniczne inwestycje bezpośrednie w Polsce były o połowę wyższe niż w Rosji. Dziś są trzy razy większe, bo brak zaufania zagranicznych inwestorów do gospodarki rosyjskiej spowodował tam niemal zupełny zastój. Z punktu widzenia zagranicy - uwzględniając import i inwestycje bezpośrednie - Polska jest bardziej atrakcyjnym rynkiem średniej wielkości niż Rosja.
Mit pasiastej torby
Być może w tej mitologii ekspansji pewną rolę odgrywają wspomnienia. W odróżnieniu od mitologii gierkowskiego dobrobytu nie dotyczą one czasów zbyt odległych, a więc nie są podszyte sklerozą, ale za to są równie fałszywe. W wielu wypowiedziach nawiązuje się pośrednio do handlu w pasiastych torbach, eksportu rozmaitej tandety kupowanej przez biedniejsze warstwy rosyjskiego społeczeństwa czy wreszcie do eksportu naszych niesprzedawalnych nigdzie indziej nadwyżek żywności. Otóż w odniesieniu do Rosji należy tego rodzaju ekspansję traktować już raczej wspominkowo, jako sukcesy osiągnięte w sytuacji - mówiąc bardzo dyplomatycznie - wielce odległej od normalnych relacji rynkowych. Było to możliwe w warunkach politycznych zawirowań, chaotycznie prowadzonej polityki gospodarczej, przy absurdalnie zawyżonym kursie rubla, który czynił opłacalnym import wszystkiego. Zakładając powolną, mniej lub bardziej konsekwentną korektę rosyjskiej transformacji, należy jednocześnie założyć, że tego rodzaju sytuacje nie będą się powtarzać zbyt często. Nieprędko zdarzy się więc kolejna ekspansja w stylu Dzikiego Wschodu. Rosja będzie zmierzać, choć nie od razu prostą drogą, ku normalności. Powinniśmy się z tego cieszyć, bo lepiej mieć normalniejszego, bardziej przewidywalnego i lepiej zorganizowanego gospodarczo sąsiada.
Rosja, czyli wszechwładza państwa
Powinniśmy mieć jednak świadomość, że rosyjska transformacja potrwa dziesięciolecia. Rosja, której największym sukcesem ostatniej dekady było rozstanie z komunizmem, pod względem rozwoju kapitalistycznej gospodarki rynkowej jest na etapie porównywalnym do reform Wittego i Stołypina na przełomie XIX i XX wieku. Współczesne reformy - mimo że ograniczone i odgórnie wprowadzane - są oczywiście dużym krokiem naprzód w stosunku do tego, co było i przed ponad stu laty, i przed 1991 r., ale pod względem instytucjonalnego i gospodarczego rozwoju nie stawiają Rosji na poziomie, jaki Europa Środkowa i Wschodnia osiąg-nęła po 1989 r. (nie mówiąc już o krajach zachodniej Europy...). Wspomniałem o stagnacji w sektorze zagranicznych inwestycji bezpośrednich w Rosji. Chodzi o to, że inwestycje zagraniczne czy w ogóle bardziej złożone transakcje finansowe wymagają wiarygodności partnerów oraz ich przekonania o stabilności politycznej i gospodarczej, o spójności i przejrzystości reguł gry stosowanych przez administrację i sądy. Z różnych przyczyn warunki te nigdy nie były w Rosji spełnione, a każdy ostry zakręt polityki - w szczególności polityki gospodarczej - pogłębiał niepewność inwestorów. Niepewność jest zaś wrogiem stosunków gospodarczych. Tak dzieje się zresztą nadal. Weźmy wydarzenie sprzed paru tygodni, a więc już z Rosji putinowskiej, uważanej za bardziej stabilną niż Rosja jelcynowska. Deputowani do Dumy przyjęli ustawę o warunkach nacjonalizacji sprywatyzowanego wcześniej majątku narodowego. Wynikało z niej, że nacjonalizować można praktycznie zawsze, kiedy władza sobie tego zażyczy. Można upaństwowić prywatną firmę ze względu na "bezpieczeństwo narodowe", potrzebę "stabilizacji politycznej", potrzebę pobudzania "wzrostu gospodarczego i dobrobytu obywateli" czy nawet "zdrowie człowieka i moralność ogólnospołeczną". Wystarczy? Wprawdzie ustawę przyjęto w środę, a unieważniono w piątek ("Gazeta Wyborcza", 26-27 stycznia), ale ten przykład świadczy o tym, że w Rosji kłębią się pozostałości wszechwładnego państwa rodem z czasów samodzierżawia, stosunku do prawa i własności prywatnej rodem z bolszewizmu i rozmaite inne zaszłości cywilizacyjne. Na "średniość" rosyjskiej gospodarki wszystko to wpływać będzie jeszcze długie dziesięciolecia.
Holandia, czyli dziesięć Rosji
Na wykładzie z międzynarodowego handlu i finansów na trzecim roku studiów, gdy mowa o wielkości rynków, przedstawiam zwykle przykład dwóch krajów - Rosji właśnie i Holandii. Rosja ma prawie 150 mln mieszkańców, a Holandia równo dziesięć razy mniej. PKB Rosji jest jednak większy od holenderskiego tylko o jedną trzecią (dane z 1997 r. za "Rocznikiem statystyki międzynarodowej"). Ale i to nie jest właściwa miara wielkości rynku z punktu widzenia zagranicy. Dla zagranicznych producentów ważne jest, ile dany kraj importuje, bo ich dochody pochodzą głównie z eksportu. I tu zaczynają się schody. Wartość importu w Rosji w roku największego przywozu (1997) wyniosła niespełna 74 mld USD, a w Holandii - 178 mld USD, czyli ponad dwa razy więcej. Z punktu widzenia zagranicznych producentów rynek rosyjski jest więc wart w najlepszym razie około 40 proc. rynku holenderskiego. Piszę "w najlepszym razie", ponieważ od kryzysu w 1998 r. wartość importu w Rosji spadła i dziś wynosi mniej więcej tyle, ile w Polsce, to znaczy mniej niż 50 mld USD. Z punktu widzenia handlu międzynarodowego Polska i Rosja są podobnymi rynkami średniej wielkości.
Jeśli więc chce się serio określić perspektywy eksportu do Rosji w warunkach gospodarki rynkowej, to trzeba sprawdzić, ile eksportujemy do Holandii, i przemnożyć to przez 0,4 - czyli przez różnicę między wielkością importu Rosji i Holandii. Oczywiście, modele handlu zagranicznego uwzględniają poza rzeczywistą wielkością rynku także m.in. odległość geograficzną między krajami. Jesteśmy nieco bliżej Rosji niż Holandii (również, niestety, pod względem obyczajów!) i dlatego potrzebna jest korekta powyższych rachunków, ale niewielka. W rezultacie okaże się, że potencjalna wartość eksportu do Rosji nie będzie się bardzo różnić od tego, co mamy obecnie. I do tego potencjału, w miarę normalnienia relacji rynkowych w Rosji, będziemy dochodzili.Zanim zajmę się specyfiką eksportu na rynek średniej wielkości, czyli do Rosji, chciałbym wrócić do porównań z Holandią. Na znaczenie rynku można też spojrzeć przez pryzmat zagranicznych inwestycji bezpośrednich. Zarabiać można bowiem nie tylko eksportując na dany rynek, ale także budując bądź przejmując istniejące zakłady i sprzedając wytwarzane w nich produkty na obcym rynku, a następnie przywożąc zyski do swego kraju. Z tego punktu widzenia Rosja jest ponad dziesięć razy mniejsza od Holandii (zagraniczne inwestycje bezpośrednie w Rosji wyniosły ponad 13 mld USD, a w Holandii - 169 mld USD). Podsumowując porównanie, należy stwierdzić, że Holandia i Rosja to rynki średniej wielkości. Z punktu widzenia zagranicznych inwestorów, a więc i polskich, rynek holenderski jest jednak znacznie atrakcyjniejszy od rosyjskiego, bo jest po prostu większy - handlowo i inwestycyjnie. O możliwości ekspansji na rynek holenderski nasze władze powinny zatem dbać - w myśl modnego ostatnio politycznego słowolejstwa - co najmniej równie starannie jak o pozycję na rynku rosyjskim. Wprowadzając raz jeszcze do powyższych porównań akcent polski, warto dodać, że w 1997 r. zagraniczne inwestycje bezpośrednie w Polsce były o połowę wyższe niż w Rosji. Dziś są trzy razy większe, bo brak zaufania zagranicznych inwestorów do gospodarki rosyjskiej spowodował tam niemal zupełny zastój. Z punktu widzenia zagranicy - uwzględniając import i inwestycje bezpośrednie - Polska jest bardziej atrakcyjnym rynkiem średniej wielkości niż Rosja.
Mit pasiastej torby
Być może w tej mitologii ekspansji pewną rolę odgrywają wspomnienia. W odróżnieniu od mitologii gierkowskiego dobrobytu nie dotyczą one czasów zbyt odległych, a więc nie są podszyte sklerozą, ale za to są równie fałszywe. W wielu wypowiedziach nawiązuje się pośrednio do handlu w pasiastych torbach, eksportu rozmaitej tandety kupowanej przez biedniejsze warstwy rosyjskiego społeczeństwa czy wreszcie do eksportu naszych niesprzedawalnych nigdzie indziej nadwyżek żywności. Otóż w odniesieniu do Rosji należy tego rodzaju ekspansję traktować już raczej wspominkowo, jako sukcesy osiągnięte w sytuacji - mówiąc bardzo dyplomatycznie - wielce odległej od normalnych relacji rynkowych. Było to możliwe w warunkach politycznych zawirowań, chaotycznie prowadzonej polityki gospodarczej, przy absurdalnie zawyżonym kursie rubla, który czynił opłacalnym import wszystkiego. Zakładając powolną, mniej lub bardziej konsekwentną korektę rosyjskiej transformacji, należy jednocześnie założyć, że tego rodzaju sytuacje nie będą się powtarzać zbyt często. Nieprędko zdarzy się więc kolejna ekspansja w stylu Dzikiego Wschodu. Rosja będzie zmierzać, choć nie od razu prostą drogą, ku normalności. Powinniśmy się z tego cieszyć, bo lepiej mieć normalniejszego, bardziej przewidywalnego i lepiej zorganizowanego gospodarczo sąsiada.
Rosja, czyli wszechwładza państwa
Powinniśmy mieć jednak świadomość, że rosyjska transformacja potrwa dziesięciolecia. Rosja, której największym sukcesem ostatniej dekady było rozstanie z komunizmem, pod względem rozwoju kapitalistycznej gospodarki rynkowej jest na etapie porównywalnym do reform Wittego i Stołypina na przełomie XIX i XX wieku. Współczesne reformy - mimo że ograniczone i odgórnie wprowadzane - są oczywiście dużym krokiem naprzód w stosunku do tego, co było i przed ponad stu laty, i przed 1991 r., ale pod względem instytucjonalnego i gospodarczego rozwoju nie stawiają Rosji na poziomie, jaki Europa Środkowa i Wschodnia osiąg-nęła po 1989 r. (nie mówiąc już o krajach zachodniej Europy...). Wspomniałem o stagnacji w sektorze zagranicznych inwestycji bezpośrednich w Rosji. Chodzi o to, że inwestycje zagraniczne czy w ogóle bardziej złożone transakcje finansowe wymagają wiarygodności partnerów oraz ich przekonania o stabilności politycznej i gospodarczej, o spójności i przejrzystości reguł gry stosowanych przez administrację i sądy. Z różnych przyczyn warunki te nigdy nie były w Rosji spełnione, a każdy ostry zakręt polityki - w szczególności polityki gospodarczej - pogłębiał niepewność inwestorów. Niepewność jest zaś wrogiem stosunków gospodarczych. Tak dzieje się zresztą nadal. Weźmy wydarzenie sprzed paru tygodni, a więc już z Rosji putinowskiej, uważanej za bardziej stabilną niż Rosja jelcynowska. Deputowani do Dumy przyjęli ustawę o warunkach nacjonalizacji sprywatyzowanego wcześniej majątku narodowego. Wynikało z niej, że nacjonalizować można praktycznie zawsze, kiedy władza sobie tego zażyczy. Można upaństwowić prywatną firmę ze względu na "bezpieczeństwo narodowe", potrzebę "stabilizacji politycznej", potrzebę pobudzania "wzrostu gospodarczego i dobrobytu obywateli" czy nawet "zdrowie człowieka i moralność ogólnospołeczną". Wystarczy? Wprawdzie ustawę przyjęto w środę, a unieważniono w piątek ("Gazeta Wyborcza", 26-27 stycznia), ale ten przykład świadczy o tym, że w Rosji kłębią się pozostałości wszechwładnego państwa rodem z czasów samodzierżawia, stosunku do prawa i własności prywatnej rodem z bolszewizmu i rozmaite inne zaszłości cywilizacyjne. Na "średniość" rosyjskiej gospodarki wszystko to wpływać będzie jeszcze długie dziesięciolecia.
Więcej możesz przeczytać w 8/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.