Oprócz zagłuszarek przeciwko pielęgniarkom skierowano też policjantki, które udawały pracownice kancelarii premiera.
Pielęgniarki rozpoczęły okupację 19 czerwca. Tego samego dnia podjęto decyzję o zagłuszaniu komórek, by odciąć je od kontaktu z mediami i koleżankami przebywającymi w białym miasteczku przed siedzibą rządu. Specjalistyczne urządzenie dostarczył BOR i prawdopodobnie Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Zagłuszanie stało się tak intensywne, że unieruchomiło stacje przekaźnikowe telefonii komórkowej w trójkącie ulic: Aleje Ujazdowskie, aleja Szucha i Polna.
Skarga do UKE została wysłana 22 czerwca o godz. 11.08. Urząd nie zdążył nic zrobić, by pomóc operatorowi. Dlaczego? - Prośba natychmiast została przez nich samych anulowana, wobec czego nie zdążyliśmy podjąć interwencji - ujawnia w rozmowie z "Dziennikiem" prezes UKE Anna Streżyńska.
Gdyby 22 czerwca Polkomtel nie wycofał skargi i UKE zajął się tą sprawą, wysłał przed kancelarię premiera wóz pomiarowy jeszcze w trakcie protestu pielęgniarek, wyszło by na jaw, że były one zagłuszane przez rząd Jarosława Kaczyńskiego. Tym bardziej że według specjalistów od zagłuszania urządzenia musiały być ustawione na maksymalną moc.
"Dziennik" ustalił, że do "opieki" nad protestującymi skierowano policjantki, które udawały pracownice kancelarii premiera. W rzeczywistości były psycholożkami z Komendy Głównej Policji.
Miały za zadanie, doprowadzić do sytuacji, że pielęgniarki same opuszcza budynek. W tym celu kazano im np. przerywać sen kobietom.