Kosowskim Albańczykom udało się to, co pewnie nigdy nie uda się Czeczenom ani tureckim Kurdom. Może już dziś USA i niektóre kraje Europy ekspresowo uznają ich proklamowaną wczoraj niepodległość, choć - legalnie rzecz biorąc - sprawa jest wysoce wątpliwa - ocenia "Gazeta Wyborcza".
Serbia, która traci kolebkę swojej kultury, protestuje, ale jako kraj słaby i odpowiedzialny za większość wojen i wiele zbrodni w byłej Jugosławii została powszechnie zignorowana. Nie jest mocarstwem atomowym jak Rosja, nie ma też dość czołgów (i sojuszu z Waszyngtonem) jak Turcja - zauważa komentator gazety, Mariusz Zawadzki.
Albańczycy są już szczęśliwi i - jak wszyscy zwycięzcy - nie potrzebują moralnego wsparcia (choć potrzebują pieniędzy: na Kosowo idzie ok. 300 mln euro rocznie, głównie z UE). Potrzebują go za to przegrani Serbowie, na których spada kolejna w ostatnich latach klęska - po przegranych wojnach, oderwaniu Czarnogóry, procesach w Hadze itp.
Dlatego natychmiastowe uznawanie nowego państwa, do czego według informacji "GW" skłania się również polski rząd, niekoniecznie jest najlepszym i najbardziej taktownym pomysłem. Może lepiej trochę poczekać, uznać zwycięzców bez ostentacji i bez wdeptywania przegranych w ziemię. Wtedy łatwiej pogodzą się z bolesną rzeczywistością i - jak zauważył w sobotniej "Gazecie Wyborczej" prof. Adam Daniel Rotfeld - zrozumieją, że po wejściu Kosowa i Serbii do Unii Europejskiej problem zniknie jak granica, która wczoraj je rozdzieliła - pisze Mariusz Zawadzki.