Wprowadźmy częściową odpłatność za niektóre usługi publiczne (w tym medyczne) - zaproponował Marek Belka, wicepremier, minister finansów
Cztery mity polskiej służby zdrowia
Możemy wszystkich Polaków leczyć dobrze za darmo, całkowicie z pieniędzy budżetowych, a jedyną metodą reformowania systemu opieki medycznej może być centralizacja - odpowiedział minister zdrowia Mariusz Łapiński. Basuje mu Naczelna Rada Lekarska, która stwierdziła, że służbę zdrowia mamy świetną i będziemy mieli jeszcze lepszą, jeżeli podatnicy dadzą na nią więcej pieniędzy. Nie zreformuje się dobrze systemu, wychodząc z fałszywych założeń, czyli rozpowszechniając kłamstwa.
Kłamstwo pierwsze: za mało lekarzy i łóżek
Pod względem liczby lekarzy i łóżek szpitalnych dorównujemy krajom najbogatszym, w których PKB na mieszkańca jest trzy-, czterokrotnie wyższy niż u nas, a przewyższamy kraje o dochodzie porównywalnym z naszym, takie jak Meksyk czy Turcja. Wskaźniki te są wprawdzie wyższe w Bułgarii czy Rosji, ale żadna z osób, które skorzystały z usług medycznych w owych przodujących państwach, nie chciałaby ponownie zaznać tego szczęścia.
Polska nie tylko lekarzy ma dużo. Także pod względem liczby wszystkich pracowników służby zdrowia jesteśmy mocarstwem. W dziale tym zatrudnionych jest 802 tys. osób, co oznacza, że jeden "dobry duch Hipokratesa" przypada u nas na piętnaście rodzin. I tutaj pojawia się zagadka istotna dla omawianego problemu. W służbie zdrowia pracuje 802 tys. osób, ale lekarzy, stomatologów, farmaceutów, felczerów, pielęg-niarek i położnych jest w sumie 335 tys. Kogo wobec tego reprezentuje tajemnicza liczba 467 tys.? Czyżby były to salowe i inny personel pomocniczy?
Kłamstwo drugie: za mało wydajemy na służbę zdrowia
W 2001 r. kasy chorych przejęły prawie 30 mld zł ze źródeł podatkowych. Na służbę zdrowia 4 mld zł wydał też budżet państwa, trochę bud-żety samorządowe, trochę inne resorty (MON, MSW, MEN itd.), a do tego placówki medyczne zadłużyły się (to także wydatek publiczny) na 5 mld zł. Tylko z naszych podatków poszło zatem na ten cel ponad 40 mld zł! Jest to 5,5 proc. PKB lub - jak kto woli - półtora tysiąca złotych na podatnika.
To jednak nie wszystko. Odpisy podatkowe wskazują, że prywatnie na leczenie wydaliśmy 2,5 mld zł. Kwotę tę trzeba jednak uznać za bardzo zaniżoną ze względu na limit odpisu oraz wyłączenia z możliwości skorzystania z niego rolników.
Trudniej określić wysokość wydatków nielegalnych. W przygotowanym na zlecenie poprzedniego rządu raporcie "Diagnoza 2000" stwierdzono, że gospodarstwa domowe na tzw. dowody wdzięczności za opiekę szpitalną wydały średnio 547 zł, co pomnożone przez sześć milionów pacjentów szpitali daje 3 mld zł. To jednak tylko część korupcyjnych wydatków. Z przeprowadzonych w 1998 r. badań Banku Światowego wynika, że nieformalną opłatę musiało ponieść 78 proc. chorych. Ten wynik daje polskiej służbie zdrowia zaszczytne trzecie miejsce na świecie pod względem skali łapownictwa. Korupcja w służbie zdrowia jest u nas tak powszechna, że poczytne gazety drukują nawet cenniki usług.
Dopiero zsumowanie tych wszystkich wydatków pokazuje rzeczywistą skalę nakładów na ochronę zdrowia. Z bardzo ostrożnego szacunku wynika, że chodzi o 55-60 mld zł. A to już jest 8 proc. PKB, czyli tyle, ile przeznaczają na ten cel najbogatsze państwa! Trzeba więc przestać się łudzić, że jakość opieki medycznej można w Polsce poprawić, zwiększając składki (czytaj: podatek). Problem nie polega bowiem na tym, że wydajemy za mało, tylko że wydając dużo, dostajemy tak mało.
Kłamstwo trzecie: na zdrowie zawsze brakuje pieniędzy
W służbie zdrowia mamy typową gospodarkę niedoboru, która - wbrew nazwie - nie polega na tym, że za mała jest podaż. Przeciwnie, podaż jest nadmierna, a niedobór powstaje wskutek kreowania zbytecznego popytu. Gospodarki niedoboru nie można zlikwidować, zwiększając podaż, gdyż mechanizm kreujący nadwyżkowy popyt będzie zawsze szybszy. I zawsze będzie tak, że im więcej dostarczamy danego dobra, tym bardziej go brakuje. Tę lekcję braliśmy przez 50 lat w odniesieniu do sfery produkcji materialnej, a teraz powtarzamy klasę.
Teza o nadmiernej podaży na rynku medycznym, mimo że udokumentowana wskaźnikami statystycznymi, może budzić protest. Jaka nadmierna podaż, skoro na skorzystanie ze standardowych procedur trzeba czekać miesiącami?
Zbytecznego popytu na socjalistycznym rynku służby zdrowia finansowanej z podatków jest pełno. Ze względu na nadmiar miejsc szpitalnych kreowaniem popytu na nie zainteresowany jest personel, który najchętniej trzymałby chorego jak najdłużej (pod warunkiem że jest zdrowy i nie wymaga kosztownej opieki). Do powstania nadwyżkowego popytu przyczynia się też to, że nie mamy instrumentów opieki gerontologicznej, oraz to, iż dla ludzi starych wizyta w przychodni jest często jedyną formą kontaktu ze światem (każdy lekarz potwierdzi, że gwałtowny wzrost wizyt ludzi starszych zdarza się nie przy pogorszeniu - co byłoby logiczne - lecz przy poprawie pogody). Prowadzi to do zaniechania bądź ograniczenia profilaktyki medycznej, a inwestycje takie są przecież najbardziej rentownymi nakładami na ochronę zdrowia (profilaktyka powinna być nie tylko darmowa, ale i obowiązkowa i stanowić warunek korzystania z systemu ubezpieczeniowego). Nadwyżkowy popyt stymuluje wreszcie znany mechanizm korupcji i wyłudzeń rent oraz zwolnień lekarskich.
Kłamstwo czwarte: nie stać nas na płatną służbę zdrowia
Socjaliści wszelkiej maści mogą spać spokojnie: nikt w Polsce nie proponuje wprowadzenia całkowicie rynkowego systemu dystrybucji usług medycznych. Tak jak w innych krajach może to dotyczyć jedynie jego części. Jakiej? Na to pytanie łatwiej odpowiedzieć od drugiej strony, wskazując, co powinno być "za darmo", czyli opłacane z naszych podatków. A za darmo, poza profilaktyką, powinno być to, co przekracza możliwości płatnicze przeciętnego obywatela. Chodzi tutaj o cztery sytuacje: starość, następstwa wypadków, choroby przewlekłe i ciężkie.
Starość sama w sobie jest chorobą i to kosztowną. Trzy czwarte pieniędzy na ochronę zdrowia wydawanych jest przez obywateli w ciągu ostatnich dwóch lat życia. Skoro jednak przeciętny pacjent przez 70 lat nie kosztuje prawie nic, a przez dwa lata krocie, jest to idealna sytuacja do wprowadzenia systemu ubezpieczeniowego. Indywidualna składka jest w nim kumulowana (i pomnażana za pomocą inwestycji), aby było co wydawać po latach. Podobnie - choć z uwzględnieniem rachunku ryzyka - można by rozwiązać kwestie leczenia osób po wypadkach i przewlekle chorych. Inaczej natomiast trzeba by postąpić z ciężko chorymi. Jak pokazuje praktyka, nie ma tak bogatego kraju i tak wspaniałego systemu finansowania, który by wszystkim udostępnił najnowsze zdobycze medycyny.
Pozostałe usługi medyczne mogą być płatne wedle rynkowych cen (a nie widzimisię urzędnika), ustalonych w następstwie konkurencji firm medycznych. Płatne nie musi jednak oznaczać wykładania przez pacjenta całej sumy z kieszeni. Fakt, że jedną z dwunastu naszych pensji pochłania podatek na służbę zdrowia, do czegoś nas upoważnia. Nie ma też powodu, by owej odpłatności nie zróżnicować w zależności od dochodu pacjenta.
Możemy wszystkich Polaków leczyć dobrze za darmo, całkowicie z pieniędzy budżetowych, a jedyną metodą reformowania systemu opieki medycznej może być centralizacja - odpowiedział minister zdrowia Mariusz Łapiński. Basuje mu Naczelna Rada Lekarska, która stwierdziła, że służbę zdrowia mamy świetną i będziemy mieli jeszcze lepszą, jeżeli podatnicy dadzą na nią więcej pieniędzy. Nie zreformuje się dobrze systemu, wychodząc z fałszywych założeń, czyli rozpowszechniając kłamstwa.
Kłamstwo pierwsze: za mało lekarzy i łóżek
Pod względem liczby lekarzy i łóżek szpitalnych dorównujemy krajom najbogatszym, w których PKB na mieszkańca jest trzy-, czterokrotnie wyższy niż u nas, a przewyższamy kraje o dochodzie porównywalnym z naszym, takie jak Meksyk czy Turcja. Wskaźniki te są wprawdzie wyższe w Bułgarii czy Rosji, ale żadna z osób, które skorzystały z usług medycznych w owych przodujących państwach, nie chciałaby ponownie zaznać tego szczęścia.
Polska nie tylko lekarzy ma dużo. Także pod względem liczby wszystkich pracowników służby zdrowia jesteśmy mocarstwem. W dziale tym zatrudnionych jest 802 tys. osób, co oznacza, że jeden "dobry duch Hipokratesa" przypada u nas na piętnaście rodzin. I tutaj pojawia się zagadka istotna dla omawianego problemu. W służbie zdrowia pracuje 802 tys. osób, ale lekarzy, stomatologów, farmaceutów, felczerów, pielęg-niarek i położnych jest w sumie 335 tys. Kogo wobec tego reprezentuje tajemnicza liczba 467 tys.? Czyżby były to salowe i inny personel pomocniczy?
Kłamstwo drugie: za mało wydajemy na służbę zdrowia
W 2001 r. kasy chorych przejęły prawie 30 mld zł ze źródeł podatkowych. Na służbę zdrowia 4 mld zł wydał też budżet państwa, trochę bud-żety samorządowe, trochę inne resorty (MON, MSW, MEN itd.), a do tego placówki medyczne zadłużyły się (to także wydatek publiczny) na 5 mld zł. Tylko z naszych podatków poszło zatem na ten cel ponad 40 mld zł! Jest to 5,5 proc. PKB lub - jak kto woli - półtora tysiąca złotych na podatnika.
To jednak nie wszystko. Odpisy podatkowe wskazują, że prywatnie na leczenie wydaliśmy 2,5 mld zł. Kwotę tę trzeba jednak uznać za bardzo zaniżoną ze względu na limit odpisu oraz wyłączenia z możliwości skorzystania z niego rolników.
Trudniej określić wysokość wydatków nielegalnych. W przygotowanym na zlecenie poprzedniego rządu raporcie "Diagnoza 2000" stwierdzono, że gospodarstwa domowe na tzw. dowody wdzięczności za opiekę szpitalną wydały średnio 547 zł, co pomnożone przez sześć milionów pacjentów szpitali daje 3 mld zł. To jednak tylko część korupcyjnych wydatków. Z przeprowadzonych w 1998 r. badań Banku Światowego wynika, że nieformalną opłatę musiało ponieść 78 proc. chorych. Ten wynik daje polskiej służbie zdrowia zaszczytne trzecie miejsce na świecie pod względem skali łapownictwa. Korupcja w służbie zdrowia jest u nas tak powszechna, że poczytne gazety drukują nawet cenniki usług.
Dopiero zsumowanie tych wszystkich wydatków pokazuje rzeczywistą skalę nakładów na ochronę zdrowia. Z bardzo ostrożnego szacunku wynika, że chodzi o 55-60 mld zł. A to już jest 8 proc. PKB, czyli tyle, ile przeznaczają na ten cel najbogatsze państwa! Trzeba więc przestać się łudzić, że jakość opieki medycznej można w Polsce poprawić, zwiększając składki (czytaj: podatek). Problem nie polega bowiem na tym, że wydajemy za mało, tylko że wydając dużo, dostajemy tak mało.
Kłamstwo trzecie: na zdrowie zawsze brakuje pieniędzy
W służbie zdrowia mamy typową gospodarkę niedoboru, która - wbrew nazwie - nie polega na tym, że za mała jest podaż. Przeciwnie, podaż jest nadmierna, a niedobór powstaje wskutek kreowania zbytecznego popytu. Gospodarki niedoboru nie można zlikwidować, zwiększając podaż, gdyż mechanizm kreujący nadwyżkowy popyt będzie zawsze szybszy. I zawsze będzie tak, że im więcej dostarczamy danego dobra, tym bardziej go brakuje. Tę lekcję braliśmy przez 50 lat w odniesieniu do sfery produkcji materialnej, a teraz powtarzamy klasę.
Teza o nadmiernej podaży na rynku medycznym, mimo że udokumentowana wskaźnikami statystycznymi, może budzić protest. Jaka nadmierna podaż, skoro na skorzystanie ze standardowych procedur trzeba czekać miesiącami?
Zbytecznego popytu na socjalistycznym rynku służby zdrowia finansowanej z podatków jest pełno. Ze względu na nadmiar miejsc szpitalnych kreowaniem popytu na nie zainteresowany jest personel, który najchętniej trzymałby chorego jak najdłużej (pod warunkiem że jest zdrowy i nie wymaga kosztownej opieki). Do powstania nadwyżkowego popytu przyczynia się też to, że nie mamy instrumentów opieki gerontologicznej, oraz to, iż dla ludzi starych wizyta w przychodni jest często jedyną formą kontaktu ze światem (każdy lekarz potwierdzi, że gwałtowny wzrost wizyt ludzi starszych zdarza się nie przy pogorszeniu - co byłoby logiczne - lecz przy poprawie pogody). Prowadzi to do zaniechania bądź ograniczenia profilaktyki medycznej, a inwestycje takie są przecież najbardziej rentownymi nakładami na ochronę zdrowia (profilaktyka powinna być nie tylko darmowa, ale i obowiązkowa i stanowić warunek korzystania z systemu ubezpieczeniowego). Nadwyżkowy popyt stymuluje wreszcie znany mechanizm korupcji i wyłudzeń rent oraz zwolnień lekarskich.
Kłamstwo czwarte: nie stać nas na płatną służbę zdrowia
Socjaliści wszelkiej maści mogą spać spokojnie: nikt w Polsce nie proponuje wprowadzenia całkowicie rynkowego systemu dystrybucji usług medycznych. Tak jak w innych krajach może to dotyczyć jedynie jego części. Jakiej? Na to pytanie łatwiej odpowiedzieć od drugiej strony, wskazując, co powinno być "za darmo", czyli opłacane z naszych podatków. A za darmo, poza profilaktyką, powinno być to, co przekracza możliwości płatnicze przeciętnego obywatela. Chodzi tutaj o cztery sytuacje: starość, następstwa wypadków, choroby przewlekłe i ciężkie.
Starość sama w sobie jest chorobą i to kosztowną. Trzy czwarte pieniędzy na ochronę zdrowia wydawanych jest przez obywateli w ciągu ostatnich dwóch lat życia. Skoro jednak przeciętny pacjent przez 70 lat nie kosztuje prawie nic, a przez dwa lata krocie, jest to idealna sytuacja do wprowadzenia systemu ubezpieczeniowego. Indywidualna składka jest w nim kumulowana (i pomnażana za pomocą inwestycji), aby było co wydawać po latach. Podobnie - choć z uwzględnieniem rachunku ryzyka - można by rozwiązać kwestie leczenia osób po wypadkach i przewlekle chorych. Inaczej natomiast trzeba by postąpić z ciężko chorymi. Jak pokazuje praktyka, nie ma tak bogatego kraju i tak wspaniałego systemu finansowania, który by wszystkim udostępnił najnowsze zdobycze medycyny.
Pozostałe usługi medyczne mogą być płatne wedle rynkowych cen (a nie widzimisię urzędnika), ustalonych w następstwie konkurencji firm medycznych. Płatne nie musi jednak oznaczać wykładania przez pacjenta całej sumy z kieszeni. Fakt, że jedną z dwunastu naszych pensji pochłania podatek na służbę zdrowia, do czegoś nas upoważnia. Nie ma też powodu, by owej odpłatności nie zróżnicować w zależności od dochodu pacjenta.
Więcej możesz przeczytać w 9/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.