Rząd zebrał w kupę i nazwał nową strategią gospodarczą wszystkie swoje dotychczasowe pomysły
Ze strategii Millera i Belki przebija wizja wrogiego państwa opiekuńczego
Wspaniale - był kryzys finansów publicznych, lada chwila go nie będzie. O tym kryzysie mówi się u nas dużo i na ogół są to konstatacje trafne. Wiadomo, że pacjent jest chory. Leszek Miller, a zwłaszcza Marek Belka zdają sobie z tego sprawę aż nadto. Wyjście z nadzwyczaj trudnej sytuacji to być albo nie być nie tylko ich rządu, lecz także ich formacji. Program jest ambitny, owszem, ale to program socjaldemokratyczny, stworzony nawet nie na miarę trzeciej drogi Blaira i Schrödera.
Trochę miodu, trochę dziegciu
Zacznę od miodu: program jest prawidłowo ukierunkowany. Nie można bowiem w otaczającej nas gospodarce rynkowej zapewnić przyspieszenia rozwoju bez stworzenia warunków sprzyjających ekspansji przedsiębiorczości, bez stworzenia klimatu do osiągania wysokich zysków, wysokiej akumulacji, wysokich inwestycji prywatnych. Tylko taki klimat, a nie doraźne roboty publiczne, gwarantuje trwały wzrost zatrudnienia. Teraz jednak łyżka dziegciu. Program nie eksponuje w dostatecznym stopniu zasadniczego znaczenia zdolności do wytwarzania nadwyżek, zwłaszcza w sektorze prywatnym. Rząd zamierza jedynie wprzęgnąć gospodarkę prywatną do realizacji preferencji państwa, a nie dostrzega w niej głównej, samoistnej siły ekonomicznej.
Wypada się zgodzić z tezą, że dotychczasowa polityka pieniężna była zbyt restrykcyjna, za mało ekspansywna. Trudno jednak to samo powiedzieć o polityce budżetowej, która wymaga większej restrykcyjności, o czym świadczy chociażby przyjęta zasada: stopa inflacji + 1 proc. Tymczasem po wszystkich tych zastrzeżeniach rząd, a raczej prof. Belka, przekonuje, że "konstruowanie budżetu nie będzie podporządkowane wyłącznie obniżeniu deficytu i równoważeniu budżetu za wszelką cenę". To zapowiedź pozostawienia sobie furtki, która może być nadużywana do osiągnięcia doraźnych celów.
Wiara i niewiara
W programie widoczna jest wiara (sprzeczna z dorobkiem teorii) w nieneutralność pieniądza, w możność uzyskania realnego wzrostu dzięki zwiększeniu podaży pieniądza. Ekspansywna polityka pieniężna wywołuje jednak odroczony efekt inflacyjny. Przypomnijmy, że nawet "późny keynesizm" spowodował w USA inflację sięgającą w 1978 r. 12 proc. Przypomnę też, że w roku 2001, gdy polski PKB wzrósł jedynie o l proc., podaż pieniądza w Polsce zwiększyła się o l0 proc. Wiele elementów programu wskazuje na niewiarę w przyspieszenie wzrostu PKB bez potężnych dodatkowych zastrzyków finansowanych ze źródeł prywatnych (funduszy emerytalnych czy depozytów bankowych). Konieczny w tej sytuacji gigantyczny wzrost gwarancji państwowych może się okazać trudny do udźwignięcia i niebezpieczny.
Niepokoi mnie terminarz osiągania wyznaczanych celów. Kiedy polska gospodarka zacznie wytwarzać nadwyżki ekonomiczne? Kiedy przyrost produktu krajowego przestanie być okupywany wysokim ujemnym saldem bilansu obrotów bieżących i znacznym wzrostem długu publicznego? Do tej pory coroczny wzrost PKB (nawet w dobrych latach!) był często mniejszy od ujemnego salda obrotów bieżących i przyrostu długu publicznego. Dotychczas przejadaliśmy cały wzrost PKB. Zapowiedź ekspansywnej polityki pieniężnej i budżetowej przy jednoczesnym braku istotnych zmian strukturalnych to dalszy ciąg przejadania.
Diabeł tkwi w szczegółach
Na wypadek całkowitego lub częściowego niepowodzenia programu jest już ewentualny winny - Rada Polityki Pieniężnej i zbyt wysokie stopy procentowe. Tymczasem nadawanie nadmiernego znaczenia dalszym obniżkom stóp procentowych jest tym samym, co liczenie na nieograniczony popyt na polskie papiery dłużne bez względu na ich oprocentowanie.
Autorzy programu nie doceniają ujemnego salda bilansu obrotów bieżących i zbyt optymistycznie liczą na dodatnie saldo obrotu kapitałowego. Zbyt ogólnikowo stawiają także problem popierania mieszkalnictwa. Wątpliwości budzi również postawienie znaku równości między "kontrolą państwa" a "domeną własności publicznej" - to przecież nie to samo.
Strategia niedoborów?
Ciekawy jestem, czy nasz lewicowo-obrotowy rząd zdecyduje się wreszcie na jasne stwierdzenie, że czas zadbać o wytwarzanie nadwyżek, a nie powiększać niedobory. Ale do tego potrzebna jest wola całkowitej zmiany struktury wydatków budżetowych i przekształcenia półsocjalistycznej gospodarki polskiej w gospodarkę prywatną.
Czy tak oczekiwana przeze mnie wola się pojawi? Jako odpowiedź na to pytanie przytoczę stary dowcip o warszawskim pochodzie pierwszomajowym: "Woli jeszcze nie ma, a Ochota już przeszła". Pocieszam się, że tym razem Ochota jeszcze podąża dziarskim krokiem. Boję się jednak, że iście pionierska dziarskość może poprowadzić Wolę na ścieżki biegnące obok ekonomicznych, zdroworozsądkowych drogowskazów.
Wspaniale - był kryzys finansów publicznych, lada chwila go nie będzie. O tym kryzysie mówi się u nas dużo i na ogół są to konstatacje trafne. Wiadomo, że pacjent jest chory. Leszek Miller, a zwłaszcza Marek Belka zdają sobie z tego sprawę aż nadto. Wyjście z nadzwyczaj trudnej sytuacji to być albo nie być nie tylko ich rządu, lecz także ich formacji. Program jest ambitny, owszem, ale to program socjaldemokratyczny, stworzony nawet nie na miarę trzeciej drogi Blaira i Schrödera.
Trochę miodu, trochę dziegciu
Zacznę od miodu: program jest prawidłowo ukierunkowany. Nie można bowiem w otaczającej nas gospodarce rynkowej zapewnić przyspieszenia rozwoju bez stworzenia warunków sprzyjających ekspansji przedsiębiorczości, bez stworzenia klimatu do osiągania wysokich zysków, wysokiej akumulacji, wysokich inwestycji prywatnych. Tylko taki klimat, a nie doraźne roboty publiczne, gwarantuje trwały wzrost zatrudnienia. Teraz jednak łyżka dziegciu. Program nie eksponuje w dostatecznym stopniu zasadniczego znaczenia zdolności do wytwarzania nadwyżek, zwłaszcza w sektorze prywatnym. Rząd zamierza jedynie wprzęgnąć gospodarkę prywatną do realizacji preferencji państwa, a nie dostrzega w niej głównej, samoistnej siły ekonomicznej.
Wypada się zgodzić z tezą, że dotychczasowa polityka pieniężna była zbyt restrykcyjna, za mało ekspansywna. Trudno jednak to samo powiedzieć o polityce budżetowej, która wymaga większej restrykcyjności, o czym świadczy chociażby przyjęta zasada: stopa inflacji + 1 proc. Tymczasem po wszystkich tych zastrzeżeniach rząd, a raczej prof. Belka, przekonuje, że "konstruowanie budżetu nie będzie podporządkowane wyłącznie obniżeniu deficytu i równoważeniu budżetu za wszelką cenę". To zapowiedź pozostawienia sobie furtki, która może być nadużywana do osiągnięcia doraźnych celów.
To dobry program | Róże i chwasty | To zły program |
---|---|---|
WITOLD ORŁOWSKI doradca ekonomiczny prezydenta RP Kręgosłupem tego programu jest strategia finansów publicznych. Pokazuje ona, jak wyplątać państwo z kłopotów finansowych i znaleźć pieniądze na członkostwo w UE. Korzystny dla gospodarki będzie program wspierania przedsiębiorczości oraz liberalizacja rynku pracy. Projekty, zakładające wydawanie publicznych środków, mogą się nie powieść. | TADEUSZ SYRYJCZYK polityk UW Niepokojące są próby pozabudżetowego zadłużania państwa. Za mało jest w programie ułatwień dla przedsiębiorców, ale te, które są, to krok we właściwym kierunku. Powodzenie programu zależy od przeforsowania odpowiednich ustaw, których uchwalenie może się okazać trudne dla obecnego układu rządzącego. | JAROSŁAW KACZYŃSKI poseł PiS Twórcy rządowej strategii wyznają słuszną zasadę, że państwo powinno odegrać aktywną rolę w wychodzeniu gospodarki z kryzysu. Sam program jest jednak mało realny. Zakłada, iż Polska jest sprawnym i zdrowym państwem, tymczasem prawda jest taka, że z każdej zainwestowanej złotówki na właściwy cel trafi zaledwie 50 groszy. |
JÓZEF OLEKSY poseł SLD Główne zalety programu to stabilizacja i przygotowanie reformy finansów publicznych oraz położenie nacisku na zmniejszenie inflacji i deficytu budżetowego. Ważnym impulsem do rozwoju przedsiębiorczości będzie odbiurokratyzowanie gospodarki, zmniejszenie obciążeń, uelastycznienie prawa pracy. | KRZYSZTOF RYBIŃSKI ekonomista BZ WBK Strategia rządu zawiera róże i chwasty. Do tych pierwszych należy zaliczyć program rozwoju przedsiębiorczości i racjonalizację wydatków socjalnych. Do drugich - utrzymywanie ogromnego deficytu budżetowego i zahamowanie prywatyzacji. Program zasługuje na 3+, tak samo prawdopodobnie ocenimy jego efekty. | ZYTA GILOWSKA posłanka PO Program zawiera słuszne cele, częściowo z sobą sprzeczne. Jego realizacja zakłada zaangażowanie na dużą skalę pieniędzy z budżetu oraz udzielenie gwarancji kredytowych i poręczeń (tylko w tym roku na 29 mld zł!). Takie połączenie grozi drastycznym zwiększeniem długu publicznego. Program cechuje centralizm i etatyzm, a to jest złym rokowaniem. |
Wiara i niewiara
W programie widoczna jest wiara (sprzeczna z dorobkiem teorii) w nieneutralność pieniądza, w możność uzyskania realnego wzrostu dzięki zwiększeniu podaży pieniądza. Ekspansywna polityka pieniężna wywołuje jednak odroczony efekt inflacyjny. Przypomnijmy, że nawet "późny keynesizm" spowodował w USA inflację sięgającą w 1978 r. 12 proc. Przypomnę też, że w roku 2001, gdy polski PKB wzrósł jedynie o l proc., podaż pieniądza w Polsce zwiększyła się o l0 proc. Wiele elementów programu wskazuje na niewiarę w przyspieszenie wzrostu PKB bez potężnych dodatkowych zastrzyków finansowanych ze źródeł prywatnych (funduszy emerytalnych czy depozytów bankowych). Konieczny w tej sytuacji gigantyczny wzrost gwarancji państwowych może się okazać trudny do udźwignięcia i niebezpieczny.
Niepokoi mnie terminarz osiągania wyznaczanych celów. Kiedy polska gospodarka zacznie wytwarzać nadwyżki ekonomiczne? Kiedy przyrost produktu krajowego przestanie być okupywany wysokim ujemnym saldem bilansu obrotów bieżących i znacznym wzrostem długu publicznego? Do tej pory coroczny wzrost PKB (nawet w dobrych latach!) był często mniejszy od ujemnego salda obrotów bieżących i przyrostu długu publicznego. Dotychczas przejadaliśmy cały wzrost PKB. Zapowiedź ekspansywnej polityki pieniężnej i budżetowej przy jednoczesnym braku istotnych zmian strukturalnych to dalszy ciąg przejadania.
Diabeł tkwi w szczegółach
Na wypadek całkowitego lub częściowego niepowodzenia programu jest już ewentualny winny - Rada Polityki Pieniężnej i zbyt wysokie stopy procentowe. Tymczasem nadawanie nadmiernego znaczenia dalszym obniżkom stóp procentowych jest tym samym, co liczenie na nieograniczony popyt na polskie papiery dłużne bez względu na ich oprocentowanie.
Autorzy programu nie doceniają ujemnego salda bilansu obrotów bieżących i zbyt optymistycznie liczą na dodatnie saldo obrotu kapitałowego. Zbyt ogólnikowo stawiają także problem popierania mieszkalnictwa. Wątpliwości budzi również postawienie znaku równości między "kontrolą państwa" a "domeną własności publicznej" - to przecież nie to samo.
Strategia niedoborów?
Ciekawy jestem, czy nasz lewicowo-obrotowy rząd zdecyduje się wreszcie na jasne stwierdzenie, że czas zadbać o wytwarzanie nadwyżek, a nie powiększać niedobory. Ale do tego potrzebna jest wola całkowitej zmiany struktury wydatków budżetowych i przekształcenia półsocjalistycznej gospodarki polskiej w gospodarkę prywatną.
Czy tak oczekiwana przeze mnie wola się pojawi? Jako odpowiedź na to pytanie przytoczę stary dowcip o warszawskim pochodzie pierwszomajowym: "Woli jeszcze nie ma, a Ochota już przeszła". Pocieszam się, że tym razem Ochota jeszcze podąża dziarskim krokiem. Boję się jednak, że iście pionierska dziarskość może poprowadzić Wolę na ścieżki biegnące obok ekonomicznych, zdroworozsądkowych drogowskazów.
Prof. Wacław Wilczyński to jeden z najbardziej cenionych polskich ekonomistów, od 1948 r. związany z Akademią Ekonomiczną w Poznaniu. Jest członkiem Komitetu Nauk Ekonomicznych PAN, przewodniczącym Rady Ekonomicznej przy Prezesie NBP oraz przewodniczącym Towarzystwa Ekonomistów Polskich. Laureat Nagrody Kisiela. Od roku 1985 stale współpracuje z "Wprost". |
Więcej możesz przeczytać w 10/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.