Amerykanie są narodem praktycznym, mimo to potrafią pozostać idealistami
"Polityka nie jest sztuką tego, co możliwe, lecz tego, co niemożliwe"
Vaclav Havel
Stosunki europejsko-amerykańskie wymagają ostatnio delikatności. Janusz Reiter używa w "Rzeczpospolitej" języka pilotów, którzy przy wchodzeniu w strefę turbulencji proszą pasażerów samolotu o zapięcie pasów. Poza żartem odnotowuję jego trafne spostrzeżenie, że "kiedy Stany Zjednoczone odwołują się do pojęć dobra i zła, Europa woli mówić o zderzeniu nędzy i dobrobytu, zacofania i rozwoju".
Mam przed sobą znany list kilkudziesięciu amerykańskich intelektualistów, który zaleciłbym chętnie jako obowiązkową lekturę zarówno w Polsce, jak i w całej Europie. Bez wątpienia list "Sprawiedliwa wojna z terroryzmem" jest u progu nowego stulecia jednym z najważniejszych tekstów, które powinny posłużyć nam wszystkim do określenia własnego stosunku nie tylko do wojny z terroryzmem, nie tylko do dylematów stosunków europejsko-amerykańskich, ale także do języka polityki.
List zawiera próbę odpowiedzi na trzy pytania: "Jakie są amerykańskie wartości?", "Co z Bogiem?" i "Sprawiedliwa wojna?". Jak na tekst par excellence polityczny, są to pytania raczej nietypowe. Zastanawiają tym bardziej, że sygnatariuszami listu są przedstawiciele najróżniejszych orientacji religijnych. Piszę orientacji, a nie wyznań, bo są wśród nich zarówno katolicy, protestanci, mahometanie, żydzi, jak i agnostycy oraz osoby programowo odcinające się od wszelkich konotacji religijnych, chociaż nie stroniące od odwołań etycznych i moralnych. Zapewne trudno byłoby wysłać go z Europy - i właśnie w tym widzę dodatkowy kłopot.
Jest faktem, że kultura polityczna społeczeństwa amerykańskiego - zbudowana na "Deklaracji niepodległości", słynnych mowach i listach George?a Waszyngtona, Abrahama Lincolna i Martina Luthera Kinga, na zasadzie tolerancji religijnej i równocześnie na oficjalnie eksponowanym zawołaniu "In God we trust" - wytworzyła sposób myślenia, który trudno znaleźć w podzielonej wielowiekowymi wojnami i sporami religijnymi Europie.
Ucieczka od tej niepięknej przeszłości i samozadowolenie ze stabilnego i pokojowego hic et nunc pchnęły Europejczyków ku rezygnacji nie tylko z odwołań religijnych, ale także z przyjmowania kryterium aksjologicznego w ocenie otaczających nas zjawisk. Przez pewien czas mogło się wydawać, że przełom lat 80. i 90., a w szczególności dojście do głosu społeczeństw środkowo- i wschodnioeuropejskich, doświadczonych totalitarną pogardą dla godności osoby ludzkiej, spowoduje zwrot lub przynajmniej ożywienie w tej sferze. Stało się tak jednak w bardzo ograniczonym zakresie.
Na przeszkodzie stanęły zapewne dwa czynniki. Pierwszym okazała się głębokość kryzysu społeczno-intelektualno-moralnego, który przyniosło to doświadczenie. Ograniczę się do polskiego podwórka - kariera pojęcia "solidarność" zatrzymała się, gdy solidarność należało wyrazić w sposób bardziej codzienny niż wznoszenie rewolucyjnego sztandaru... Drugim czynnikiem była i pozostaje małostkowa reakcja rządów (ale i społeczeństw) zachodnich, którym starczyło sił na brawa dla odradzających się demokracji, ale już nie na operację na miarę planu Marshalla.
Granica między naiwnością i idealizmem jest cieniutka, a bywa też niebezpieczna. Nikt nie twierdzi, że Amerykanie nie są narodem praktycznym - bywają tacy aż do bólu. Mimo to potrafią pozostać idealistami. W tekście, do którego się odwołuję, analizują rzeczywistość, łącząc interesy z wartościami.
Kiedy mówi się o Polsce jako koniu trojańskim Stanów Zjednoczonych w Europie, zbyt cicho i nieśmiało odpowiadamy, że owszem, chcielibyśmy nim być, choćby zachęcając Europę do sposobu rozmowy o wartościach, jakiemu stara się być wierna Ameryka. Problemem jest to, że my, Polacy, sami nie bardzo potrafimy w ten sposób rozmawiać.
Więcej możesz przeczytać w 10/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.