Polska kocha Amerykę, mimo że ojczyzna Elvisa nie odróżnia nas za bardzo od Albanii
W Polsce zachwyt nad Ameryką jest powszechny i dorównuje zachwytowi nad papieżem. Kochamy wszystko, co amerykańskie, a każdy bzdet z napisem made in USA uznajemy za najlepszą rzecz na świecie. Nie jesteśmy w tym osamotnieni. Fioła na punkcie Ameryki (pomijając Arabów) ma cały świat. Popkultura zerżnęła wszystkim mózgi do tego stopnia, że staliśmy się mentalnymi niewolnikami amerykańskiej estetyki. Jedynie dzielni Anglicy, producenci słynnej angielskiej flegmy, opierają się amerykanizacji.
Wystarczy, że jakaś amerykańska gwiazda wymyśli coś głupiego, na przykład przypali sobie uszy żelazkiem, opasa się rolką papy, nałoży koszulkę z kitu do uszczelniania okien lub za pomocą dźwigu i spychacza wetknie w gacie pawie piórko, a już za pięć minut cała młodzież w Europie zrobi to samo. Chodzenie w kowbojskim kapeluszu uznawano przez lata za szczyt wieśniactwa. Poza gwiazdami country, dla których jest to strój organizacyjny, w takich kapeluszach chodzili co najwyżej odurzeni denaturatem sezonowi kopacze rowów. Wystarczyło jednak, że Madonna podczas promocji swej płyty "Music" nałożyła taki kapelusz i już na drugi dzień w podobnych kapelindrach paradowały dziewczyny w Paryżu, Oslo i Skierniewicach.
Gdy na początku lat 90. zespoły z Seattle wywołały muzyczną rewolucję grunge, wszyscy zaczęli je naśladować i chodzić podobnie ubrani. Modne stały się flanelowe koszule w kratę, duże wełniane czapki. Pojawiły się sklepy oferujące komplety strojów w stylu grunge. Tymczasem to nie był wymyślony przez menedżerów styl, a w Seattle wszyscy chodzą tak ubrani, bo jest tam po prostu zimno. Grunge to stara historia. Teraz modny jest hip hop. Przygnieceni potęgą Ameryki artyści hip hopu z Europy nie są w stanie wymyślić niczego oryginalnego. Wszyscy zachowują się tak, jakby się urodzili w nowojorskim Harlemie, a nie na Ursynowie czy w paryskim metrze.
Mistrzami lizania tyłka Ameryce są Niemcy. Ich artyści stali się królami kopiowania wzorów amerykańskich. Poza oryginalną grupą Rammstein pozostałe formacje muzyczne to bardziej lub mniej udane kalki jankeskich zespołów. Co tam zakompleksieni Niemcy! Przecież my wszyscy - od Moskwy po Madryt - jemy hamburgery i popcorn, chodzimy w dżinsach i z zaciekawieniem oglądamy ambitne filmy, w których Sylvester Stallone masakruje gęby swym adwersarzom, walcząc o dobro i sprawiedliwość.
Gdy nad Wisłą nastał kapitalizm, Polacy z wielką ochotą rzucili się w szpony amerykanizacji i nikt specjalnie (poza Romanem Giertychem) z tego powodu nie biadolił. Polska kocha Amerykę, mimo że ojczyzna Elvisa nie odróżnia nas za bardzo od Albanii. Tak jak Mieszko I przyjął z Rzymu chrześcijaństwo, tak my przyjęliśmy z Waszyngtonu Halloween i walentynki. Nie wszystkie jednak zwyczaje i przepisy amerykańskie da się przeszczepić na grunt polski. Szczególnie trudne byłyby do zastosowania zwyczaje związane ze spożywaniem alkoholu. W USA nie wolno chłeptać wódy ani nawet piwa prosto z butelki. Możesz pić z butelki, ale musi być ona zasłonięta papierową torbą. Co więcej, w sklepie nikt nie sprzeda ci alkoholu, jeśli nie masz przy sobie dokumentów. Nawet jak masz sto lat, kuśka ci dawno nie dyga i z wyglądu przypominasz grzyba purchawkę - musisz pokazać sprzedawcy papier zaświadczający, że jesteś dorosły. Jak córka prezydenta Busha, która nie ma jeszcze 21 lat, poprosiła na stacji benzynowej o piwo, obsługa zadzwoniła na policję. U nas jak syn dygnitarza zamawia wódę, to dzwoni się po policję, żeby tę wódę przywiozła.
W USA w wielu miastach istnieje zakaz picia alkoholu po godzinie drugiej w nocy. Ostatnio policja w Newport Beach zatrzymała byłego mistrza NBA Dennisa Rodmana, który pił alkohol po drugiej w nocy we własnej knajpie. Inne głupie przepisy to te zabraniające podawania w knajpie alkoholu w butelce. Możesz go dostać tylko w drinku, a butelka stojąca na stole może spowodować aresztowanie właściciela knajpy, utratę koncesji i w efekcie zamknięcie lokalu. W kilku stanach istnieją zakazy wożenia alkoholu w samochodzie czy wchodzenia z piwem do parku.
Gdyby te zwyczaje i przepisy spróbować przenieść do Polski, w ciągu kilku dni wybuchłaby rewolucja. Bo czy wyobrażacie sobie polskich meneli, jak piją piwo, ukrywając butelkę w torbie papierowej, albo jak zamykają knajpę tylko dlatego, że na stoliku kelner postawił buteleczkę czystej w wiaderku z lodem zamiast podać ją w drinkach? Czy wyobrażacie sobie, jak aresztują Bogusława Lindę i zakuwają w kajdany Marka Kondrata w Prohibicji tylko za to, że ci raczą się koniaczkiem po drugiej w nocy? Jeśli Wisława Szymborska zapragnęłaby kupić sobie markowe francuskie wino, czy ktoś w sklepie żądałby od niej dowodu osobistego, by sprawdzić, czy poetka jest aby na pewno w wieku maturalnym?
Politycy narodowi, chcąc bronić nas przed obcymi wpływami, powinni się zastanowić, czy nie warto zainwestować w pijącą część narodu. A jak wiadomo, jest to część niemała. Liga Polskich Rodzin, Radio Maryja i inni prawdziwi polscy patrioci, walcząc z amerykańską hydrą, powinni postawić na alkoholików, meneli i muzyków rockowych. Jak wiadomo, najwięcej piją artyści, szewcy i posłowie PSL. Żaden prawdziwy pijak i hulaka nigdy się nie zgodzi na debilne amerykańskie zwyczaje. Cała nadzieja na uratowanie resztek polskości tkwi więc w pijusach. Każdy łyk wódy może się stać chwiejnym krokiem w kulturowej obronie ojczyzny.
Zbliża się wiosna. Menele po obejrzeniu porannego programu "Domowe przedszkole, na stole dwa jabole" niczym pąki na drzewach pojawią się z fioletowymi nosami w miejskich parkach. To dobry czas, by rozpocząć patriotyczną kampanię pod hasłem "Wolna Polska - czysta wóda, Ameryce się nie uda". Akcji towarzyszyć powinna przeróbka utworu Led Zeppelin "Schody do chlewa".
Wystarczy, że jakaś amerykańska gwiazda wymyśli coś głupiego, na przykład przypali sobie uszy żelazkiem, opasa się rolką papy, nałoży koszulkę z kitu do uszczelniania okien lub za pomocą dźwigu i spychacza wetknie w gacie pawie piórko, a już za pięć minut cała młodzież w Europie zrobi to samo. Chodzenie w kowbojskim kapeluszu uznawano przez lata za szczyt wieśniactwa. Poza gwiazdami country, dla których jest to strój organizacyjny, w takich kapeluszach chodzili co najwyżej odurzeni denaturatem sezonowi kopacze rowów. Wystarczyło jednak, że Madonna podczas promocji swej płyty "Music" nałożyła taki kapelusz i już na drugi dzień w podobnych kapelindrach paradowały dziewczyny w Paryżu, Oslo i Skierniewicach.
Gdy na początku lat 90. zespoły z Seattle wywołały muzyczną rewolucję grunge, wszyscy zaczęli je naśladować i chodzić podobnie ubrani. Modne stały się flanelowe koszule w kratę, duże wełniane czapki. Pojawiły się sklepy oferujące komplety strojów w stylu grunge. Tymczasem to nie był wymyślony przez menedżerów styl, a w Seattle wszyscy chodzą tak ubrani, bo jest tam po prostu zimno. Grunge to stara historia. Teraz modny jest hip hop. Przygnieceni potęgą Ameryki artyści hip hopu z Europy nie są w stanie wymyślić niczego oryginalnego. Wszyscy zachowują się tak, jakby się urodzili w nowojorskim Harlemie, a nie na Ursynowie czy w paryskim metrze.
Mistrzami lizania tyłka Ameryce są Niemcy. Ich artyści stali się królami kopiowania wzorów amerykańskich. Poza oryginalną grupą Rammstein pozostałe formacje muzyczne to bardziej lub mniej udane kalki jankeskich zespołów. Co tam zakompleksieni Niemcy! Przecież my wszyscy - od Moskwy po Madryt - jemy hamburgery i popcorn, chodzimy w dżinsach i z zaciekawieniem oglądamy ambitne filmy, w których Sylvester Stallone masakruje gęby swym adwersarzom, walcząc o dobro i sprawiedliwość.
Gdy nad Wisłą nastał kapitalizm, Polacy z wielką ochotą rzucili się w szpony amerykanizacji i nikt specjalnie (poza Romanem Giertychem) z tego powodu nie biadolił. Polska kocha Amerykę, mimo że ojczyzna Elvisa nie odróżnia nas za bardzo od Albanii. Tak jak Mieszko I przyjął z Rzymu chrześcijaństwo, tak my przyjęliśmy z Waszyngtonu Halloween i walentynki. Nie wszystkie jednak zwyczaje i przepisy amerykańskie da się przeszczepić na grunt polski. Szczególnie trudne byłyby do zastosowania zwyczaje związane ze spożywaniem alkoholu. W USA nie wolno chłeptać wódy ani nawet piwa prosto z butelki. Możesz pić z butelki, ale musi być ona zasłonięta papierową torbą. Co więcej, w sklepie nikt nie sprzeda ci alkoholu, jeśli nie masz przy sobie dokumentów. Nawet jak masz sto lat, kuśka ci dawno nie dyga i z wyglądu przypominasz grzyba purchawkę - musisz pokazać sprzedawcy papier zaświadczający, że jesteś dorosły. Jak córka prezydenta Busha, która nie ma jeszcze 21 lat, poprosiła na stacji benzynowej o piwo, obsługa zadzwoniła na policję. U nas jak syn dygnitarza zamawia wódę, to dzwoni się po policję, żeby tę wódę przywiozła.
W USA w wielu miastach istnieje zakaz picia alkoholu po godzinie drugiej w nocy. Ostatnio policja w Newport Beach zatrzymała byłego mistrza NBA Dennisa Rodmana, który pił alkohol po drugiej w nocy we własnej knajpie. Inne głupie przepisy to te zabraniające podawania w knajpie alkoholu w butelce. Możesz go dostać tylko w drinku, a butelka stojąca na stole może spowodować aresztowanie właściciela knajpy, utratę koncesji i w efekcie zamknięcie lokalu. W kilku stanach istnieją zakazy wożenia alkoholu w samochodzie czy wchodzenia z piwem do parku.
Gdyby te zwyczaje i przepisy spróbować przenieść do Polski, w ciągu kilku dni wybuchłaby rewolucja. Bo czy wyobrażacie sobie polskich meneli, jak piją piwo, ukrywając butelkę w torbie papierowej, albo jak zamykają knajpę tylko dlatego, że na stoliku kelner postawił buteleczkę czystej w wiaderku z lodem zamiast podać ją w drinkach? Czy wyobrażacie sobie, jak aresztują Bogusława Lindę i zakuwają w kajdany Marka Kondrata w Prohibicji tylko za to, że ci raczą się koniaczkiem po drugiej w nocy? Jeśli Wisława Szymborska zapragnęłaby kupić sobie markowe francuskie wino, czy ktoś w sklepie żądałby od niej dowodu osobistego, by sprawdzić, czy poetka jest aby na pewno w wieku maturalnym?
Politycy narodowi, chcąc bronić nas przed obcymi wpływami, powinni się zastanowić, czy nie warto zainwestować w pijącą część narodu. A jak wiadomo, jest to część niemała. Liga Polskich Rodzin, Radio Maryja i inni prawdziwi polscy patrioci, walcząc z amerykańską hydrą, powinni postawić na alkoholików, meneli i muzyków rockowych. Jak wiadomo, najwięcej piją artyści, szewcy i posłowie PSL. Żaden prawdziwy pijak i hulaka nigdy się nie zgodzi na debilne amerykańskie zwyczaje. Cała nadzieja na uratowanie resztek polskości tkwi więc w pijusach. Każdy łyk wódy może się stać chwiejnym krokiem w kulturowej obronie ojczyzny.
Zbliża się wiosna. Menele po obejrzeniu porannego programu "Domowe przedszkole, na stole dwa jabole" niczym pąki na drzewach pojawią się z fioletowymi nosami w miejskich parkach. To dobry czas, by rozpocząć patriotyczną kampanię pod hasłem "Wolna Polska - czysta wóda, Ameryce się nie uda". Akcji towarzyszyć powinna przeróbka utworu Led Zeppelin "Schody do chlewa".
Więcej możesz przeczytać w 10/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.