Rekordowy wzrost PKB na Słowacji (w ostatnim kwartale ubiegłego roku aż o 14,3 proc., a w całym 2007 r. o 10,4 proc.) postawił gospodarkę tego kraju w rzędzie tak dynamicznych jak gospodarka chińska, pompowana przecież dodatkowo inwestycjami przez Igrzyskami Olimpijskimi.
Kto był u naszych południowych sąsiadów kilka lat temu i niedawno wie, że wzrost zamożności jest widoczny gołym okiem – bardziej w dużych miastach (Bratysława, Koszyce), ale i na prowincji. Słowacja rozwija się niemal dwukrotnie szybciej niż Polska. Dlaczego, skoro reformy gospodarcze rozpoczęły się tam na dobre 8 lat później niż u nas?
Ma w tym udział 19-procentowy podatek liniowy (ta sama stawka dla PIT, CIT i VAT), który nasi socjaliści i pseudo-liberałowie uznają za „niesprawiedliwy społecznie". Ale to zbyt proste wytłumaczenie. Słowacy przeprowadzili też znacznie bardziej kompleksową reformę emerytalną (wprowadzili prywatne OFE i indywidualne konta emerytalne na sensowniejszych zasadach, realizują stopniowe podnoszenie wieku emerytalnego do 2014 r.), obniżyli państwowe emerytury i zasiłki socjalne. W połowie 2003 r. rozpoczęli reformę służby zdrowia, przy której nasze dotychczasowe „reformy” to pozoranctwo (wprowadzili m.in. symboliczne opłaty za usługi zdrowotne, prywatne ubezpieczalnie kupujące te usługi dla klientów, zaczęli komercjalizować szpitale). Ograniczyli i usprawnili biurokrację, co m.in. ułatwiło pozyskanie wielu inwestycji zagranicznych oraz rozwój rodzimego biznesu.
Mikuláš Dzurinda, któremu Słowacja zawdzięcza liberalną rewolucję i przebudzenie z letargu, obiecywał niczym Winston Churchill „krew, znój, łzy i pot" i słowa dotrzymał – nie oglądając się na sondaże. Jako jedyny premier w Europie Środkowej rządził przez dwie kadencje z rzędu. W końcu zmęczeni tempem reform Słowacy wybrali w 2006 r. egzotyczną koalicję na czele z postkomunistą Robertem Fico. Tak jak Brytyjczycy, którzy po wojnie odesłali na emeryturę Churchilla. Obaj – przy zachowaniu skali - zyskali w swoich krajach nimb bohaterów, ale za bardzo kojarzyli się ludziom z trudnymi czasami (Dziurinda głównie z obniżeniem emerytur i zasiłków). Mimo to, zasług Dziurnidy nikt nie podważy, a ich pozytywne skutki Słowacy odczuwają i będą odczuwali jeszcze długo. Nawet pochodzący z zupełnie innej bajki rząd Fico nie odwołał jego reform.
Słowacy w ciągu ostatniej dekady zrobili wszystko to, o czym nasi politycy tylko mówią albo – znacznie częściej – czym straszą swoich wyborców. Nie wynaleźli koła, mieli za to szczęście, że trafił im się polityk z prawdziwego zdarzenia, taki, który przychodzi i robi to, co trzeba zrobić, zamiast ględzić. Taki, którego w Polsce nie ma.
Ma w tym udział 19-procentowy podatek liniowy (ta sama stawka dla PIT, CIT i VAT), który nasi socjaliści i pseudo-liberałowie uznają za „niesprawiedliwy społecznie". Ale to zbyt proste wytłumaczenie. Słowacy przeprowadzili też znacznie bardziej kompleksową reformę emerytalną (wprowadzili prywatne OFE i indywidualne konta emerytalne na sensowniejszych zasadach, realizują stopniowe podnoszenie wieku emerytalnego do 2014 r.), obniżyli państwowe emerytury i zasiłki socjalne. W połowie 2003 r. rozpoczęli reformę służby zdrowia, przy której nasze dotychczasowe „reformy” to pozoranctwo (wprowadzili m.in. symboliczne opłaty za usługi zdrowotne, prywatne ubezpieczalnie kupujące te usługi dla klientów, zaczęli komercjalizować szpitale). Ograniczyli i usprawnili biurokrację, co m.in. ułatwiło pozyskanie wielu inwestycji zagranicznych oraz rozwój rodzimego biznesu.
Mikuláš Dzurinda, któremu Słowacja zawdzięcza liberalną rewolucję i przebudzenie z letargu, obiecywał niczym Winston Churchill „krew, znój, łzy i pot" i słowa dotrzymał – nie oglądając się na sondaże. Jako jedyny premier w Europie Środkowej rządził przez dwie kadencje z rzędu. W końcu zmęczeni tempem reform Słowacy wybrali w 2006 r. egzotyczną koalicję na czele z postkomunistą Robertem Fico. Tak jak Brytyjczycy, którzy po wojnie odesłali na emeryturę Churchilla. Obaj – przy zachowaniu skali - zyskali w swoich krajach nimb bohaterów, ale za bardzo kojarzyli się ludziom z trudnymi czasami (Dziurinda głównie z obniżeniem emerytur i zasiłków). Mimo to, zasług Dziurnidy nikt nie podważy, a ich pozytywne skutki Słowacy odczuwają i będą odczuwali jeszcze długo. Nawet pochodzący z zupełnie innej bajki rząd Fico nie odwołał jego reform.
Słowacy w ciągu ostatniej dekady zrobili wszystko to, o czym nasi politycy tylko mówią albo – znacznie częściej – czym straszą swoich wyborców. Nie wynaleźli koła, mieli za to szczęście, że trafił im się polityk z prawdziwego zdarzenia, taki, który przychodzi i robi to, co trzeba zrobić, zamiast ględzić. Taki, którego w Polsce nie ma.