Jak informował m.in. poniedziałkowy "Dziennik", gdy rejsowy Boeing z Tuskiem leciał nad Atlantykiem, do biura LOT w Nowym Jorku zadzwoniła anonimowa osoba z informacją, że na pokładzie samolotu jest bomba. Na skutek fałszywego alarmu odjazd premiera z lotniska opóźnił się o 40 minut.
Szef klubu parlamentarnego PiS Przemysław Gosiewski komentuje sprawę krótko: "uważam, że to komedia".
"W świecie cywilizowanym premierzy państw latają samolotami rządowymi i wówczas unikają tego typu spraw, jak choćby zdejmowanie butów. Ja wiem, że pan Donald Tusk odniósł już duży sukces, bo przez dwa miesiące wynegocjowano, że pan premier nie będzie zdejmował butów" - ironizował w rozmowie z PAP polityk.
Jego zdaniem, "nie byłoby tych spraw związanych z kwestiami bezpieczeństwa", gdyby premier poleciał - "tak jak wszyscy latają" - samolotem rządowym. "Tu chęć PR się zemściła. Dlatego można mówić o takich czy innych oszczędnościach, ale one nie mogą być na granicy śmieszności" - powiedział Gosiewski.
Z kolei szef klubu LiD Wojciech Olejniczak uważa, że premier zagalopował się w haśle pod tytułem "Tanie państwo". "Sytuacja z bombą na pokładzie ośmiesza nas, a to osłabia pozycję negocjacyjną i polityczną. Jest to niepoważne i kiedyś może się źle skończyć" - dodał.
W opinii Olejniczaka, jeśli premier leci do Ameryki samolotem rejsowym, a nie specjalnym, "od razu są problemy natury organizacyjnej i premier tego doświadczył". "Możliwości, jakie wiążą się z taką wizytą, są niewykorzystywane, bo czasowo premier podporządkowany jest kursowi rejsowego samolotu" - stwierdził polityk LiD.
Inaczej sprawę widzi wicemarszałek Sejmu Stefan Niesiołowski z PO. Jak mówi, cała sytuacja to "jakiś żart bez znaczenia". "Mało głupków jest?" - pytał w rozmowie z PAP.
Wicemarszałek jest zdania, że premier nie powinien zmieniać decyzji dotyczącej latania samolotami rejsowymi pod wpływem telefonu "głupka".
"Nie będzie jakiś głupek decydował, jak premier ma podróżować" - argumentował polityk PO. Zwrócił uwagę, że taki "żartowniś" mógłby też zadzwonić z informacją o bombie na lotnisku, nawet w przypadku, gdyby premier leciał samolotem rządowym.
"Tak jak terroryści nie mogą wpływać na komunikację, nie można ustępować przed terrorystami i szantażystami" - podkreślił.
W jego ocenie, ustępstwo byłoby ogromnym sukcesem osoby, która zadzwoniła z informacją o bombie. Gdyby Tusk to zrobił - zdaniem Niesiołowskiego - oznaczałoby to triumf "mieszaniny kretynizmu i politycznej nienawiści do premiera i PO".
Szef klubu PSL Stanisław Żelichowski uważa, że najlepszym rozwiązaniem byłby zakup "dobrego, oszczędnego" samolotu lub jego wyczarterowanie. "Trzeba kupić przyzwoity samolot, którego by się Polska nie wstydziła. Tu-154 są już zdecydowanie za stare" - ocenił.
"Nie ma co bawić się w rejsowe loty, bo różnych ludzi taka sytuacja pobudza i robią jakieś głupie kawały, np. z bombami. Zagrożenie dla ludzi w samolocie rejsowym jest większe, kiedy leci premier" - powiedział PAP Żelichowski.
Tadeusz Iwiński (LiD) żartuje, że takie przeloty mogą jedynie "przysporzyć wpływów i znaczenia Polskim Liniom Lotniczym, przez to, że premier leci na ich pokładzie".
W opinii posła lewicy, "tego typu alarmów nie czynią terroryści ale sensaci". Jak ocenił, chodziło raczej o "bombę medialną" niż realne zagrożenie.
pap, ss