Dlaczego potrafimy zbiorowo wyznawać winy, a indywidualnie już nam to nie wychodzi?
"Łapy przy sobie" - powiedział Chrystus po zmartwychwstaniu próbującej go dotknąć Marii Magdalenie. Tak będzie wyglądało tłumaczenie zwrotu "Noli me tangere" w popularnych przekładach Biblii, uprzystępniających młodzieży prawdy wiary. Łapy przy sobie, nie obmacuj mnie - to kategoryczne odepchnięcie jawnogrzesznicy nie znaczy jednak, że Jezus był molestowany (w dodatku odmawiając, nie ryzykował utraty pracy czy stypendium). Nie można się w tym wypadku posunąć do nadinterpretacji - ulubionego słowa tych, którzy rozumieją je jako udupianie. Zarówno arcybiskup Paetz, jak i profesor Iwiński twierdzą, że ich zachowanie jest nadinterpretowane. Arcybiskup swoje natarczywe gesty nazywa uczenie lingua del corpo (mowa ciała). Dla profesora publiczne obmacywanie jest "wrodzoną przesadną gestykulacją". Może biorąc przykład z Monty Pythona, mającego swoje mi-nisterstwo dziwnych kroków, SLD mianowałby Iwińskiego ministrem dziwnych gestów? Chociażby takich jak ten z Barcelony - poklepywania po tyłku, czy ten z Kalisza - obcałowywania ziemi.
Iwiński i Paetz, oskarżani nie wprost o molestowanie, sami uważają się za ofiary molestowania przez media. Umożliwiają im to prześladowani, nie mogący lub nie chcący wnieść oficjalnego oskarżenia, gdyż ryzykowaliby zsyłkę na misję do Zanzibaru. Tym samym źródła krzywd i motywy niepoddania ich pod bezstronny osąd pozostaną publiczną tajemnicą.
Natomiast świeccy niezależni intelektualiści z Poznania, zamiast skłonić arcybiskupa do oskarżenia "Rzeczpospolitej" o zniesławienie, wypichcili w obronie ulubionego duszpasterza list - poręczenie moralne. Tym samym pokazali mu drogę: "Jesteś ofiarą prześladowań, idź w zaparte". Paetz napisał więc swoją wersję listu do odczytania w podległych mu parafiach, jakby prasowe oskarżenia i ofiary jego domniemanych molestowań seksualnych pochodziły tylko z diecezji poznańskiej. Wykorzystał (zdaje się nie po raz pierwszy) swoją pozycję, moralnie molestując podległych mu księży. Wielu duchownych odmówiło jednak przeczytania na koniec mszy listu Paetza, kończącego się słowami: "Módlcie się za mnie". Popełnili grzech niesubordynacji, a ja za nimi grzech braku miłosierdzia, gdyż arcybiskup zachowujący się w ten sposób jest ostatnią osobą, za którą miałabym ochotę się modlić. Cóż, nie należy oceniać intelektualistów po intelekcie, a Kościoła po jego arcybiskupach.
Na okładce "Timesa" dostojnik Kościoła woła do wspólnoty wiernych: "Kościół to my razem!". My razem: wierni amatorzy i zawodowi katolicy. Watykan jednak, chroniąc i tuszując wykroczenia duchownych, często postępuje tak, jakby był tylko związkiem zawodowym. Chociaż jest jeden wyjątek, gdy szacowna instytucja dostaje speedu i porzuca feudalne dostojeństwo działania: w wypadku podejrzeń o pedofilię Kościół reaguje natychmiast. Ale czyż wszyscy nie są dziećmi bożymi? I gdy krzywda dzieje się chociaż jednemu pełnoletniemu, skarżącemu się na molestowanie, Watykan także powinien rzucić się na ratunek. Afery z arcybiskupem nie rozpętało przecież "Nie" (sam Urban by chyba tego nie wymyślił), ale klerycy i protestujący od dwóch lat najbliżsi współpracownicy Paetza.
Wracając do bezgrzesznych czasów pierwszych chrześcijan, gdy nie było mediów i arcybiskupów. Maria Magdalena po zobaczeniu zmartwychwstałego Chrystusa zaczęła głosić dobrą nowinę tym, którzy go nie widzieli. Kiedy natomiast miliony telewidzów oglądają Iwińskiego obmacującego tłumaczkę, a on wmawia im ślepotę, mam wrażenie, że to bardzo zła nowina. Może nadchodzi koniec świata i zapowiadany antychryst. Nie, żeby profesor miał coś wspólnego z jurnym kozłem Apokalipsy. Po prostu to koniec naszego świata demokracji, opierającego się na umowach społecznych wynikających ze zgodnej oceny rzeczywistości. Jasne, w demokracji równość praw nie gwarantuje jednakowej jakości telewizorów. Ale nawet niewyraźne ciało na ekranie nie jest tylko mglistym medialnym obrazem - chociaż nic nie mówi, ale dotyka czy jest dotykane. Albo liczy się opinia większości, jako tako oświeconej blaskiem migających telewizorów, albo profesor kłamie. Dlaczego nie powie zwyczajnie, wykazując minimum odwagi: "Przepraszam, posunąłem się za daleko". Dlaczego potrafimy zbiorowo wyznawać winy i przepraszać Żydów czy Niemców, a indywidualnie już nam to nie wychodzi? Gdy przepraszamy wszyscy, to tak naprawdę nie przeprasza nikt? Jakaś nie istniejąca zbiorowość? Czy Polska w ogóle istnieje? Ale to już może podinterpretacja.
Iwiński i Paetz, oskarżani nie wprost o molestowanie, sami uważają się za ofiary molestowania przez media. Umożliwiają im to prześladowani, nie mogący lub nie chcący wnieść oficjalnego oskarżenia, gdyż ryzykowaliby zsyłkę na misję do Zanzibaru. Tym samym źródła krzywd i motywy niepoddania ich pod bezstronny osąd pozostaną publiczną tajemnicą.
Natomiast świeccy niezależni intelektualiści z Poznania, zamiast skłonić arcybiskupa do oskarżenia "Rzeczpospolitej" o zniesławienie, wypichcili w obronie ulubionego duszpasterza list - poręczenie moralne. Tym samym pokazali mu drogę: "Jesteś ofiarą prześladowań, idź w zaparte". Paetz napisał więc swoją wersję listu do odczytania w podległych mu parafiach, jakby prasowe oskarżenia i ofiary jego domniemanych molestowań seksualnych pochodziły tylko z diecezji poznańskiej. Wykorzystał (zdaje się nie po raz pierwszy) swoją pozycję, moralnie molestując podległych mu księży. Wielu duchownych odmówiło jednak przeczytania na koniec mszy listu Paetza, kończącego się słowami: "Módlcie się za mnie". Popełnili grzech niesubordynacji, a ja za nimi grzech braku miłosierdzia, gdyż arcybiskup zachowujący się w ten sposób jest ostatnią osobą, za którą miałabym ochotę się modlić. Cóż, nie należy oceniać intelektualistów po intelekcie, a Kościoła po jego arcybiskupach.
Na okładce "Timesa" dostojnik Kościoła woła do wspólnoty wiernych: "Kościół to my razem!". My razem: wierni amatorzy i zawodowi katolicy. Watykan jednak, chroniąc i tuszując wykroczenia duchownych, często postępuje tak, jakby był tylko związkiem zawodowym. Chociaż jest jeden wyjątek, gdy szacowna instytucja dostaje speedu i porzuca feudalne dostojeństwo działania: w wypadku podejrzeń o pedofilię Kościół reaguje natychmiast. Ale czyż wszyscy nie są dziećmi bożymi? I gdy krzywda dzieje się chociaż jednemu pełnoletniemu, skarżącemu się na molestowanie, Watykan także powinien rzucić się na ratunek. Afery z arcybiskupem nie rozpętało przecież "Nie" (sam Urban by chyba tego nie wymyślił), ale klerycy i protestujący od dwóch lat najbliżsi współpracownicy Paetza.
Wracając do bezgrzesznych czasów pierwszych chrześcijan, gdy nie było mediów i arcybiskupów. Maria Magdalena po zobaczeniu zmartwychwstałego Chrystusa zaczęła głosić dobrą nowinę tym, którzy go nie widzieli. Kiedy natomiast miliony telewidzów oglądają Iwińskiego obmacującego tłumaczkę, a on wmawia im ślepotę, mam wrażenie, że to bardzo zła nowina. Może nadchodzi koniec świata i zapowiadany antychryst. Nie, żeby profesor miał coś wspólnego z jurnym kozłem Apokalipsy. Po prostu to koniec naszego świata demokracji, opierającego się na umowach społecznych wynikających ze zgodnej oceny rzeczywistości. Jasne, w demokracji równość praw nie gwarantuje jednakowej jakości telewizorów. Ale nawet niewyraźne ciało na ekranie nie jest tylko mglistym medialnym obrazem - chociaż nic nie mówi, ale dotyka czy jest dotykane. Albo liczy się opinia większości, jako tako oświeconej blaskiem migających telewizorów, albo profesor kłamie. Dlaczego nie powie zwyczajnie, wykazując minimum odwagi: "Przepraszam, posunąłem się za daleko". Dlaczego potrafimy zbiorowo wyznawać winy i przepraszać Żydów czy Niemców, a indywidualnie już nam to nie wychodzi? Gdy przepraszamy wszyscy, to tak naprawdę nie przeprasza nikt? Jakaś nie istniejąca zbiorowość? Czy Polska w ogóle istnieje? Ale to już może podinterpretacja.
Więcej możesz przeczytać w 13/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.