Czy Amerykanie pozbędą się przechowywanego w domach arsenału 300 mln sztuk broni?
Dyskusja na ten temat trwa już od lat, ale podjęcie kroków mających na celu ograniczenie dostępu do broni palnej napotyka zaciekły opór zwolenników świętego prawa do samoobrony, odziedziczonego jeszcze z czasów osadnictwa i podboju Dzikiego Zachodu, a na dodatek popartego powagą konstytucji. Mimo wszystko zwolennicy choćby częściowego ograniczenia "wolności kolta" nie są bez szans.
Po serii tragedii spowodowanych przez uzbrojonych szaleńców bądź przestępców rzecznicy zaostrzenia kontroli broni palnej w Stanach Zjednoczonych zmobilizowali się do działania. Przełomowe znaczenie miała masakra dokonana w kwietniu ubiegłego roku w gimnazjum Columbine koło Denver, gdzie dwóch uczniów zamordowało trzynaście osób, głównie swoich kolegów. Poźniej przyszły kolejne masakry nagłaśniane przez zatroskane (ale też coraz bardziej żądne krwi) media. Amerykanie zaczęli wreszcie poważnie rozmawiać o sposobach opanowania plagi. Sukces odniesiony przez przeciwników palenia papierosów, którzy pokonali armię prawników najpotężniejszych koncernów tytoniowych, dowiódł, że nawet nie naruszając świętości konstytucji, można odnieść sukces w sprawie popieranej przez większość społeczeństwa.
Szacuje się (nikt nie wie tego na pewno), że w Stanach Zjednoczonych w rękach prywatnych znajduje się 200-300 mln karabinów, strzelb, pistoletów i rewolwerów. Z tego 65 mln to pistolety i rewolwery. Każdego roku licencjonowani handlarze sprzedają 7,5 mln sztuk broni - ponad połowa (3,5 mln) to broń krótka. Tylko w 1997 r. - mimo spadającej od lat liczby przestępstw - w wyniku morderstw, samobójstw i przypadkowych postrzeleń zginęło 32 436 osób, z czego 10 369 padło ofiarą mordu (dla porównania podczas wojny koreańskiej zginęło 33 651 Amerykanów). Na sto tysięcy zgonów przynajmniej czternaście jest spowodowanych użyciem broni palnej. Jak wynika z danych federalnego Ośrodka Epidemiologii i Prewencji w Atlancie, w wyniku samobójstw, morderstw, przypadkowych postrzeleń bądź w wypadkach spowodowanych użyciem nie zabezpieczonej broni przez dorosłych ginie w USA ponad 5 tys. nieletnich rocznie.
Obrońcy prawa do posiadania broni twierdzą, że pistolet to najlepsze narzędzie samoobrony. Tymczasem w 1996 r. zanotowano tylko 190 wypadków usprawiedliwionego śmiertelnego postrzelenia napastnika w obronie własnej. Ponad 80 proc. morderstw dokonano w tym czasie przy użyciu broni palnej. Statystyka jest nieubłagana: posiadanie w domu broni zwiększa trzykrotnie ryzyko zabójstwa i pięciokrotnie ryzyko samobójstwa któregoś z domowników. Dane takie stają się jeszcze bardziej przerażające, jeśli porówna się je z innymi państwami. W 1996 r. z broni krótkiej zamordowano w Nowej Zelandii dwie osoby, w Japonii - 15, w Wielkiej Brytanii - 30, w Kanadzie - 106, w Niemczech - 213, a w Stanach Zjednoczonych - 9 390.
Dlaczego więc wobec takiego zagrożenia nie można wprowadzić zakazu posiadania broni palnej, zwłaszcza rewolwerów, pistoletów i broni automatycznej? Odpowiedź jest prosta - na podstawie II poprawki do konstytucji Stanów Zjednoczonych, świętego dokumentu tego sekularnego społeczeństwa, każdy obywatel ma prawo do noszenia broni, a próba zniesienia tej poprawki jest praktycznie niemożliwa, proceduralnie szalenie skomplikowana i... byłaby politycznym samobójstwem. Żadne inne zagadnienie - z wyjątkiem legalności aborcji - nie dzieli amerykańskiego społeczeństwa tak ostro i tak głęboko jak problem kontroli posiadania broni palnej. Obrońcy tego prawa z bogatego w środki i wpływy polityczne "pistoletowego lobby", czyli trzymilionowego Krajowego Związku Strzeleckiego (National Rifle Association), argumentują, że celem twórców konstytucji była obrona praw obywateli przed tyranią władzy (po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce w ogłoszeniach NRA pojawiały się zdjęcia z rozpędzania przez ZOMO demonstracji w Polsce z oczywistą sugestią, że obywatel pozbawiony prawa do posiadania broni jest bezsilną ofiarą wszechpotężnych władz). Trudno jednak używać takiego argumentu w czasach, kiedy rząd federalny dysponuje arsenałem nuklearnym i rakietami balistycznymi, a groźba tyranii elektronicznej jest większa niż możliwość fizycznego zniewolenia nieprawomyślnych Amerykanów. Nic dziwnego, że lewicowi interpretatorzy konstytucji uważają II poprawkę za anachroniczną, a Stanford Levinson, wpływowy profesor prawa konstytucyjnego, porównał ją z "kompromitującym krewnym, powodującym konieczność zmiany tematu rozmowy, jeśli ktoś o nim wspomni".
Batalia o przyjęcie tzw. ustawy Brady'ego (nazwanej tak od nazwiska sekretarza prasowego prezydenta Reagana, Jamesa Brady'ego, sparaliżowanego w wyniku ran postrzałowych odniesionych podczas zamachu na swojego szefa w 1981 r.) trwała aż siedem lat. Ustawa Brady'ego - najambitniejsza do tej pory w historii Stanów Zjednoczonych próba zaostrzenia przepisów o posiadaniu broni palnej przewiduje zakaz sprzedaży broni osobom karanym za poważne przestępstwa w przeszłości oraz przynajmniej pięciodniowy (w niektórych stanach dwutygodniowy) okres oczekiwania na otrzymanie zakupionej broni palnej, co daje władzom możliwość sprawdzenia, czy potencjalny nabywca nie ma przeszłości kryminalnej. Od wejścia ustawy w życie w 1993 r. udaremniono ponad 200 tys. prób nielegalnego nabycia broni. Dodatkowo administracji Clintona udało się wprowadzić w 1994 r. ustawę o zakazie produkcji, sprzedaży i posiadania 19 rodzajów broni o wybitnie wojskowym charakterze (głównie broni automatycznej), a w 1998 r. Bill Clinton zakazał sprowadzania do USA 58 rodzajów broni palnej, w tym chińskich podróbek kałasznikowów AK-47 nazywanych w Ameryce "specjałami sobotniej nocy".
Próby uszczelnienia niektórych luk w ustawie Brady'ego (pozwalających na nabywanie broni palnej na przykład podczas pokazów strzeleckich i kiermaszy broni) ugrzęzły w Kongresie zdominowanym przez republikanów, z reguły sprzyjających Krajowemu Związkowi Strzeleckiemu. Nic dziwnego - do tej pory aż 82 proc. dotacji politycznych Krajowego Związku Strzeleckiego trafiło na konta kandydatów Partii Republikańskiej w wyborach do Kongresu. Zwolennicy ograniczenia prawa do posiadania broni palnej (bo nikt nie odważył się jeszcze publicznie nawoływać do zniesienia II poprawki do konstytucji) zdają sobie sprawę z nastawienia Kongresu. Dlatego postanowili skorzystać z taktyki zastosowanej przez władze stanowe w walce z przedsiębiorstwami tytoniowymi - uderzyć producentów broni po kieszeni. Władze trzydziestu miast i okręgów wytoczyły dwadzieścia odrębnych procesów sądowych producentom broni o odszkodowania za straty poniesione w wyniku przestępstw dokonanych z użyciem broni ich produkcji.
W końcu pojawił się precedens - rzecz niezwykle istotna w amerykańskim systemie prawnym. W ubiegłym roku ława przysięgłych Sądu Federalnego w Nowym Jorku uznała, że producenci broni palnej ponoszą odpowiedzialność za konsekwencje jej użycia przez kryminalistów i osoby nieupoważnione. Sąd przyznał więc Stevenowi Foxowi, przypadkowo postrzelonemu przez kolegę, odszkodowanie w wysokości 560 tys. dolarów. Kolega Foxa nabył pistolet od ulicznego handlarza bronią. Fox oraz rodziny sześciu osób zastrzelonych z broni palnej w Nowym Jorku oskarżyły 25 producentów pistoletów i rewolwerów o sprzedawanie broni w stanach, gdzie nie ma surowych przepisów regulujących posiadanie takiej broni - głównie w rolniczych stanach na południu Ameryki. Stamtąd pistolety, rewolwery, a nawet karabiny maszynowe trafiają do Nowego Jorku i innych dużych miast. W wyniku procesu zbiorowego, wzorowanego przez oskarżycieli na procesach wytoczonych z powodzeniem producentom papierosów, piętnastu producentów pistoletów, w tym tak znani, jak Beretta USA, Colt's Manufacturing Co. i Jennings Firearms Inc., uznano winnymi "lekkomyślnej sprzedaży broni palnej".
Pierwszy poddał się jeden z najstarszych i najbardziej cenionych producentów broni, firma Smith and Wesson, która w zamian za zaniechanie kilku procesów zgodziła się w ciągu dwóch najbliższych lat zainstalować we wszystkich nowych modelach pistoletów zamki bezpieczeństwa uniemożliwiające użycie pistoletów przez dzieci oraz umieszczać w każdym pistolecie czy rewolwerze w niewidocznym miejscu numer seryjny, co pomoże policji w odnalezieniu nabywcy. Dodatkowo Smith and Wesson zgodził się przeznaczyć 2 proc. swoich wpływów brutto na opracowanie technologii "sprytnych pistoletów", które dzięki rozpoznawaniu linii papilarnych będą działały tylko w ręku zarejestrowanych właścicieli.
Na początku kwietnia parlament niewielkiego stanu Maryland (uchodzącego za bastion Partii Demokratycznej) i władze Massachusetts podjęły decyzje zapowiadające ciężkie czasy dla producentów broni. Maryland jest pierwszym stanem, który wprowadził obowiązek wyposażenia w "dziecioodporne" zamki bezpieczeństwa wszystkich nowych modeli pistoletów i rewolwerów sprzedawanych na jego obszarze, a prokurator Massachusetts rozszerzył przepisy dotyczące bezpieczeństwa i ochrony praw konsumenta także na broń.
Za przykładem Massachusetts i Maryland pójdą zapewne inne stany, szczególnie te, w których parlamenty zdominowane są przez demokratów. "Krok po kroku gromadzimy materiał dowodowy, aż osiągnie on masę krytyczną i wtedy dochodzi do gwałtownej zmiany. Myślę, że doszliśmy właśnie do takiego punktu" - powiedział po głosowaniu w sejmiku stanu Maryland prof. Stephen Teret, dyrektor ośrodka zajmującego się badaniem polityki w dziedzinie broni palnej, działającego przy Uniwersytecie Johna Hopkinsa. Jak wykazał sondaż przeprowadzony przez Associated Press, po rzezi w Columbine szeregi zwolenników wprowadzenia dalszych obostrzeń w przepisach o posiadaniu broni wzrosły z 55 proc. do 64 proc.
14 maja - w amerykański Dzień Matki - organizacje kobiece planują "marsz miliona kobiet" na Waszyngton w celu poparcia kroków zmierzających do dalszego ograniczenia prawa do posiadania pistoletów. Opowiada się za tym aż 90 proc. Amerykanek (w porównaniu z 75 proc. Amerykanów). Wiele uczestniczek marszu pójdzie w listopadzie do urn wyborczych, z czego doskonale zdają sobie sprawę politycy. Nic dziwnego, że kandydat demokratów Al Gore uczynił z kontroli broni palnej jedno z głównych haseł swojej kampanii, a jego konkurent z Partii Republikańskiej George Bush Jr. próbuje się zdystansować od coraz bardziej politycznie niepoprawnego Krajowego Związku Strzeleckiego.
Po serii tragedii spowodowanych przez uzbrojonych szaleńców bądź przestępców rzecznicy zaostrzenia kontroli broni palnej w Stanach Zjednoczonych zmobilizowali się do działania. Przełomowe znaczenie miała masakra dokonana w kwietniu ubiegłego roku w gimnazjum Columbine koło Denver, gdzie dwóch uczniów zamordowało trzynaście osób, głównie swoich kolegów. Poźniej przyszły kolejne masakry nagłaśniane przez zatroskane (ale też coraz bardziej żądne krwi) media. Amerykanie zaczęli wreszcie poważnie rozmawiać o sposobach opanowania plagi. Sukces odniesiony przez przeciwników palenia papierosów, którzy pokonali armię prawników najpotężniejszych koncernów tytoniowych, dowiódł, że nawet nie naruszając świętości konstytucji, można odnieść sukces w sprawie popieranej przez większość społeczeństwa.
Szacuje się (nikt nie wie tego na pewno), że w Stanach Zjednoczonych w rękach prywatnych znajduje się 200-300 mln karabinów, strzelb, pistoletów i rewolwerów. Z tego 65 mln to pistolety i rewolwery. Każdego roku licencjonowani handlarze sprzedają 7,5 mln sztuk broni - ponad połowa (3,5 mln) to broń krótka. Tylko w 1997 r. - mimo spadającej od lat liczby przestępstw - w wyniku morderstw, samobójstw i przypadkowych postrzeleń zginęło 32 436 osób, z czego 10 369 padło ofiarą mordu (dla porównania podczas wojny koreańskiej zginęło 33 651 Amerykanów). Na sto tysięcy zgonów przynajmniej czternaście jest spowodowanych użyciem broni palnej. Jak wynika z danych federalnego Ośrodka Epidemiologii i Prewencji w Atlancie, w wyniku samobójstw, morderstw, przypadkowych postrzeleń bądź w wypadkach spowodowanych użyciem nie zabezpieczonej broni przez dorosłych ginie w USA ponad 5 tys. nieletnich rocznie.
Obrońcy prawa do posiadania broni twierdzą, że pistolet to najlepsze narzędzie samoobrony. Tymczasem w 1996 r. zanotowano tylko 190 wypadków usprawiedliwionego śmiertelnego postrzelenia napastnika w obronie własnej. Ponad 80 proc. morderstw dokonano w tym czasie przy użyciu broni palnej. Statystyka jest nieubłagana: posiadanie w domu broni zwiększa trzykrotnie ryzyko zabójstwa i pięciokrotnie ryzyko samobójstwa któregoś z domowników. Dane takie stają się jeszcze bardziej przerażające, jeśli porówna się je z innymi państwami. W 1996 r. z broni krótkiej zamordowano w Nowej Zelandii dwie osoby, w Japonii - 15, w Wielkiej Brytanii - 30, w Kanadzie - 106, w Niemczech - 213, a w Stanach Zjednoczonych - 9 390.
Dlaczego więc wobec takiego zagrożenia nie można wprowadzić zakazu posiadania broni palnej, zwłaszcza rewolwerów, pistoletów i broni automatycznej? Odpowiedź jest prosta - na podstawie II poprawki do konstytucji Stanów Zjednoczonych, świętego dokumentu tego sekularnego społeczeństwa, każdy obywatel ma prawo do noszenia broni, a próba zniesienia tej poprawki jest praktycznie niemożliwa, proceduralnie szalenie skomplikowana i... byłaby politycznym samobójstwem. Żadne inne zagadnienie - z wyjątkiem legalności aborcji - nie dzieli amerykańskiego społeczeństwa tak ostro i tak głęboko jak problem kontroli posiadania broni palnej. Obrońcy tego prawa z bogatego w środki i wpływy polityczne "pistoletowego lobby", czyli trzymilionowego Krajowego Związku Strzeleckiego (National Rifle Association), argumentują, że celem twórców konstytucji była obrona praw obywateli przed tyranią władzy (po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce w ogłoszeniach NRA pojawiały się zdjęcia z rozpędzania przez ZOMO demonstracji w Polsce z oczywistą sugestią, że obywatel pozbawiony prawa do posiadania broni jest bezsilną ofiarą wszechpotężnych władz). Trudno jednak używać takiego argumentu w czasach, kiedy rząd federalny dysponuje arsenałem nuklearnym i rakietami balistycznymi, a groźba tyranii elektronicznej jest większa niż możliwość fizycznego zniewolenia nieprawomyślnych Amerykanów. Nic dziwnego, że lewicowi interpretatorzy konstytucji uważają II poprawkę za anachroniczną, a Stanford Levinson, wpływowy profesor prawa konstytucyjnego, porównał ją z "kompromitującym krewnym, powodującym konieczność zmiany tematu rozmowy, jeśli ktoś o nim wspomni".
Batalia o przyjęcie tzw. ustawy Brady'ego (nazwanej tak od nazwiska sekretarza prasowego prezydenta Reagana, Jamesa Brady'ego, sparaliżowanego w wyniku ran postrzałowych odniesionych podczas zamachu na swojego szefa w 1981 r.) trwała aż siedem lat. Ustawa Brady'ego - najambitniejsza do tej pory w historii Stanów Zjednoczonych próba zaostrzenia przepisów o posiadaniu broni palnej przewiduje zakaz sprzedaży broni osobom karanym za poważne przestępstwa w przeszłości oraz przynajmniej pięciodniowy (w niektórych stanach dwutygodniowy) okres oczekiwania na otrzymanie zakupionej broni palnej, co daje władzom możliwość sprawdzenia, czy potencjalny nabywca nie ma przeszłości kryminalnej. Od wejścia ustawy w życie w 1993 r. udaremniono ponad 200 tys. prób nielegalnego nabycia broni. Dodatkowo administracji Clintona udało się wprowadzić w 1994 r. ustawę o zakazie produkcji, sprzedaży i posiadania 19 rodzajów broni o wybitnie wojskowym charakterze (głównie broni automatycznej), a w 1998 r. Bill Clinton zakazał sprowadzania do USA 58 rodzajów broni palnej, w tym chińskich podróbek kałasznikowów AK-47 nazywanych w Ameryce "specjałami sobotniej nocy".
Próby uszczelnienia niektórych luk w ustawie Brady'ego (pozwalających na nabywanie broni palnej na przykład podczas pokazów strzeleckich i kiermaszy broni) ugrzęzły w Kongresie zdominowanym przez republikanów, z reguły sprzyjających Krajowemu Związkowi Strzeleckiemu. Nic dziwnego - do tej pory aż 82 proc. dotacji politycznych Krajowego Związku Strzeleckiego trafiło na konta kandydatów Partii Republikańskiej w wyborach do Kongresu. Zwolennicy ograniczenia prawa do posiadania broni palnej (bo nikt nie odważył się jeszcze publicznie nawoływać do zniesienia II poprawki do konstytucji) zdają sobie sprawę z nastawienia Kongresu. Dlatego postanowili skorzystać z taktyki zastosowanej przez władze stanowe w walce z przedsiębiorstwami tytoniowymi - uderzyć producentów broni po kieszeni. Władze trzydziestu miast i okręgów wytoczyły dwadzieścia odrębnych procesów sądowych producentom broni o odszkodowania za straty poniesione w wyniku przestępstw dokonanych z użyciem broni ich produkcji.
W końcu pojawił się precedens - rzecz niezwykle istotna w amerykańskim systemie prawnym. W ubiegłym roku ława przysięgłych Sądu Federalnego w Nowym Jorku uznała, że producenci broni palnej ponoszą odpowiedzialność za konsekwencje jej użycia przez kryminalistów i osoby nieupoważnione. Sąd przyznał więc Stevenowi Foxowi, przypadkowo postrzelonemu przez kolegę, odszkodowanie w wysokości 560 tys. dolarów. Kolega Foxa nabył pistolet od ulicznego handlarza bronią. Fox oraz rodziny sześciu osób zastrzelonych z broni palnej w Nowym Jorku oskarżyły 25 producentów pistoletów i rewolwerów o sprzedawanie broni w stanach, gdzie nie ma surowych przepisów regulujących posiadanie takiej broni - głównie w rolniczych stanach na południu Ameryki. Stamtąd pistolety, rewolwery, a nawet karabiny maszynowe trafiają do Nowego Jorku i innych dużych miast. W wyniku procesu zbiorowego, wzorowanego przez oskarżycieli na procesach wytoczonych z powodzeniem producentom papierosów, piętnastu producentów pistoletów, w tym tak znani, jak Beretta USA, Colt's Manufacturing Co. i Jennings Firearms Inc., uznano winnymi "lekkomyślnej sprzedaży broni palnej".
Pierwszy poddał się jeden z najstarszych i najbardziej cenionych producentów broni, firma Smith and Wesson, która w zamian za zaniechanie kilku procesów zgodziła się w ciągu dwóch najbliższych lat zainstalować we wszystkich nowych modelach pistoletów zamki bezpieczeństwa uniemożliwiające użycie pistoletów przez dzieci oraz umieszczać w każdym pistolecie czy rewolwerze w niewidocznym miejscu numer seryjny, co pomoże policji w odnalezieniu nabywcy. Dodatkowo Smith and Wesson zgodził się przeznaczyć 2 proc. swoich wpływów brutto na opracowanie technologii "sprytnych pistoletów", które dzięki rozpoznawaniu linii papilarnych będą działały tylko w ręku zarejestrowanych właścicieli.
Na początku kwietnia parlament niewielkiego stanu Maryland (uchodzącego za bastion Partii Demokratycznej) i władze Massachusetts podjęły decyzje zapowiadające ciężkie czasy dla producentów broni. Maryland jest pierwszym stanem, który wprowadził obowiązek wyposażenia w "dziecioodporne" zamki bezpieczeństwa wszystkich nowych modeli pistoletów i rewolwerów sprzedawanych na jego obszarze, a prokurator Massachusetts rozszerzył przepisy dotyczące bezpieczeństwa i ochrony praw konsumenta także na broń.
Za przykładem Massachusetts i Maryland pójdą zapewne inne stany, szczególnie te, w których parlamenty zdominowane są przez demokratów. "Krok po kroku gromadzimy materiał dowodowy, aż osiągnie on masę krytyczną i wtedy dochodzi do gwałtownej zmiany. Myślę, że doszliśmy właśnie do takiego punktu" - powiedział po głosowaniu w sejmiku stanu Maryland prof. Stephen Teret, dyrektor ośrodka zajmującego się badaniem polityki w dziedzinie broni palnej, działającego przy Uniwersytecie Johna Hopkinsa. Jak wykazał sondaż przeprowadzony przez Associated Press, po rzezi w Columbine szeregi zwolenników wprowadzenia dalszych obostrzeń w przepisach o posiadaniu broni wzrosły z 55 proc. do 64 proc.
14 maja - w amerykański Dzień Matki - organizacje kobiece planują "marsz miliona kobiet" na Waszyngton w celu poparcia kroków zmierzających do dalszego ograniczenia prawa do posiadania pistoletów. Opowiada się za tym aż 90 proc. Amerykanek (w porównaniu z 75 proc. Amerykanów). Wiele uczestniczek marszu pójdzie w listopadzie do urn wyborczych, z czego doskonale zdają sobie sprawę politycy. Nic dziwnego, że kandydat demokratów Al Gore uczynił z kontroli broni palnej jedno z głównych haseł swojej kampanii, a jego konkurent z Partii Republikańskiej George Bush Jr. próbuje się zdystansować od coraz bardziej politycznie niepoprawnego Krajowego Związku Strzeleckiego.
Więcej możesz przeczytać w 16/2000 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.