O sprawie biskupa Paetza w Watykanie wiedziano od kilku lat: wiedzieli watykanolodzy, wiedziała co najmniej połowa Kurii Rzymskiej.
Wkrótce ma dojść do dymisji osób, które wiedziały o aferze Paetza i ukrywały ją przed papieżem
Znali ją też członkowie Episkopatu Polski - wyszło na jaw w Rzymie. Skoro tak, dlaczego odwoływanie arcybiskupa Juliusza Paetza trwało tak długo? Dobrze poinformowane źródła watykańskie twierdzą, że sprawa Paetza jeszcze się nie zakończyła: w najbliższym czasie ma dojść do kilku sensacyjnych dymisji - osób, które wiedziały o aferze i ukrywały ją przed papieżem.
Upokarzająca dymisja
Stare żydowskie powiedzenie powiada: "Kiedy trzy osoby mówią ci, że jesteś pijany, kładź się do łóżka". Biskupowi Paetzowi na niewłaściwość jego postępowania zwracało uwagę więcej osób niż trzy, a nawet więcej niż trzydzieści. Zagadką pozostaje fakt, dlaczego doskonale znający problem polscy hierarchowie oraz nuncjatura (od prymasa Józefa Glempa, poprzez sekretarza Konferencji Episkopatu Polski bp. Piotra Liberę, po nuncjusza Józefa Kowalczyka) nie robili nic, żeby uniknąć nadciągającego skandalu. Dlaczego była potrzebna aż osobista interwencja papieża, który - jak się wydaje - przeżył tę sprawę o wiele boleśniej niż polscy biskupi?
Arcybiskup Paetz był po raz ostatni w Rzymie w lutym tego roku, jeszcze przed publikacją "Rzeczpospolitej". Prawdopodobnie wtedy zaproponowano mu posadę w Rzymie, o której wspomniał w ubiegły czwartek w mowie pożegnalnej. Kto złożył tę propozycję? Watykańskie źródła twierdzą, że z inicjatywą wystąpił prefekt kongregacji ds. kleru, kolumbijski kardynał Dario Castrillon Hoyos, który od dawna wiedział o zarzutach stawianych arcybiskupowi i robił sporo, by sprawę zatuszować. A Hoyos jest osobą bardzo wpływową - zaczyna się go wymieniać wśród papabili, czyli następców papieża.
Wiele mówiono w ostatnich tygodniach, że opóźnienie w rozwiązaniu "afery Paetza" wynika z przedłużania się pracy komisji badającej sprawę "z wielką uwagą i odpowiedzialnością, starając się dbać o interesy wszystkich zainteresowanych" (tak oświadczył dyrektor watykańskiego biura prasowego Joaquin Navarro-Valls). W rzeczywistości papieżowi wcale opinia komisji nie była potrzebna - mógł odwołać arcybiskupa, kierując się dobrem diecezji oraz kościołów polskiego i powszechnego. I tak się prawdopodobnie stało. Nie ma zresztą pewności, czy wyniki prac komisji do papieża w ogóle dotarły, a już prawie na pewno nie interesował go jej raport. To, że sprawa
Paetza wyrządzała Kościołowi wielkie szkody, było dla Jana Pawła II oczywiste. I postąpił z właściwą sobie energią. To z jego woli do wielkoczwartkowego, mało zazwyczaj interesującego dla laików, listu do kapłanów dodano rozdział 11 - o księżach, którzy "sprzeniewierzyli się łasce otrzymanej w sakramencie święceń, ulegając najgorszym przejawom mysterium iniquitatis". To rozdział jakby skrojony na miarę sprawy Paetza.
Miał rację arcybiskup Józef Życiński, gdy przed miesiącem prorokował, że sprawa zostanie rozwiązana jeszcze przed Wielkanocą. Na przyjęcie dymisji papież wybrał Wielki Czwartek, święto stanu kapłańskiego. Jeszcze nigdy w ten dzień nie dymisjonował on biskupów. Nie ma bowiem większego upokorzenia dla kapłana, niż odwołanie go właśnie w dniu jego święta.
Niebezpieczne tajemnice
Na temat przyczyn długiego milczenia Episkopatu Polski i Kurii Rzymskiej krążą w Watykanie dwie hipotezy. Wedle pierwszej, przestały działać "wentyle bezpieczeństwa", jakimi dysponuje Kościół. A jako że nie jest to pierwszy wypadek tego rodzaju (tylko w USA co najmniej 230 kapłanów usunięto w ostatnich latach z Kościoła za pedofilię lub "czyny homoseksualne"), oznacza to, że te wentyle nie działają od dawna. Druga hipoteza mówi, że biskup Paetz "szedł w zaparte" i - co gorsza - szantażował episkopat i kurię. Z racji swego stanowiska i skłonności poznał tyle tajemnic, że groźby ich ujawnienia mogły powstrzymywać od reakcji wielu dostojników w Warszawie i Rzymie.
Nie wiadomo, czy kiedykolwiek dowiemy się, jak było naprawdę. Kościół potrafi przecież dochowywać swoich tajemnic. Co będzie dalej z byłym metropolitą poznańskim? Z pewnością pozostanie arcybiskupem seniorem. Ten tytuł jest dożywotni i by go odebrać, trzeba by "przesunąć" biskupa do stanu świeckiego, co jest raczej wykluczone. Musiano by bowiem udowodnić mu przewinienia znacznie cięższe od tych, jakie zarzucała mu "Rzeczpospolita" i inne media. Do ubiegłej środy wydawało się możliwe objęcie przez Juliusza Paetza innego stanowiska. Obecnie jest to raczej niemożliwe: wszak papież zdymisjonował go de facto ze stanowiska w Wielki Czwartek, co miało specjalną wymowę! Roma locuta, causa finita - Rzym przemówił, sprawa zakończona.
Znali ją też członkowie Episkopatu Polski - wyszło na jaw w Rzymie. Skoro tak, dlaczego odwoływanie arcybiskupa Juliusza Paetza trwało tak długo? Dobrze poinformowane źródła watykańskie twierdzą, że sprawa Paetza jeszcze się nie zakończyła: w najbliższym czasie ma dojść do kilku sensacyjnych dymisji - osób, które wiedziały o aferze i ukrywały ją przed papieżem.
Upokarzająca dymisja
Stare żydowskie powiedzenie powiada: "Kiedy trzy osoby mówią ci, że jesteś pijany, kładź się do łóżka". Biskupowi Paetzowi na niewłaściwość jego postępowania zwracało uwagę więcej osób niż trzy, a nawet więcej niż trzydzieści. Zagadką pozostaje fakt, dlaczego doskonale znający problem polscy hierarchowie oraz nuncjatura (od prymasa Józefa Glempa, poprzez sekretarza Konferencji Episkopatu Polski bp. Piotra Liberę, po nuncjusza Józefa Kowalczyka) nie robili nic, żeby uniknąć nadciągającego skandalu. Dlaczego była potrzebna aż osobista interwencja papieża, który - jak się wydaje - przeżył tę sprawę o wiele boleśniej niż polscy biskupi?
Arcybiskup Paetz był po raz ostatni w Rzymie w lutym tego roku, jeszcze przed publikacją "Rzeczpospolitej". Prawdopodobnie wtedy zaproponowano mu posadę w Rzymie, o której wspomniał w ubiegły czwartek w mowie pożegnalnej. Kto złożył tę propozycję? Watykańskie źródła twierdzą, że z inicjatywą wystąpił prefekt kongregacji ds. kleru, kolumbijski kardynał Dario Castrillon Hoyos, który od dawna wiedział o zarzutach stawianych arcybiskupowi i robił sporo, by sprawę zatuszować. A Hoyos jest osobą bardzo wpływową - zaczyna się go wymieniać wśród papabili, czyli następców papieża.
Wiele mówiono w ostatnich tygodniach, że opóźnienie w rozwiązaniu "afery Paetza" wynika z przedłużania się pracy komisji badającej sprawę "z wielką uwagą i odpowiedzialnością, starając się dbać o interesy wszystkich zainteresowanych" (tak oświadczył dyrektor watykańskiego biura prasowego Joaquin Navarro-Valls). W rzeczywistości papieżowi wcale opinia komisji nie była potrzebna - mógł odwołać arcybiskupa, kierując się dobrem diecezji oraz kościołów polskiego i powszechnego. I tak się prawdopodobnie stało. Nie ma zresztą pewności, czy wyniki prac komisji do papieża w ogóle dotarły, a już prawie na pewno nie interesował go jej raport. To, że sprawa
Paetza wyrządzała Kościołowi wielkie szkody, było dla Jana Pawła II oczywiste. I postąpił z właściwą sobie energią. To z jego woli do wielkoczwartkowego, mało zazwyczaj interesującego dla laików, listu do kapłanów dodano rozdział 11 - o księżach, którzy "sprzeniewierzyli się łasce otrzymanej w sakramencie święceń, ulegając najgorszym przejawom mysterium iniquitatis". To rozdział jakby skrojony na miarę sprawy Paetza.
Miał rację arcybiskup Józef Życiński, gdy przed miesiącem prorokował, że sprawa zostanie rozwiązana jeszcze przed Wielkanocą. Na przyjęcie dymisji papież wybrał Wielki Czwartek, święto stanu kapłańskiego. Jeszcze nigdy w ten dzień nie dymisjonował on biskupów. Nie ma bowiem większego upokorzenia dla kapłana, niż odwołanie go właśnie w dniu jego święta.
Niebezpieczne tajemnice
Na temat przyczyn długiego milczenia Episkopatu Polski i Kurii Rzymskiej krążą w Watykanie dwie hipotezy. Wedle pierwszej, przestały działać "wentyle bezpieczeństwa", jakimi dysponuje Kościół. A jako że nie jest to pierwszy wypadek tego rodzaju (tylko w USA co najmniej 230 kapłanów usunięto w ostatnich latach z Kościoła za pedofilię lub "czyny homoseksualne"), oznacza to, że te wentyle nie działają od dawna. Druga hipoteza mówi, że biskup Paetz "szedł w zaparte" i - co gorsza - szantażował episkopat i kurię. Z racji swego stanowiska i skłonności poznał tyle tajemnic, że groźby ich ujawnienia mogły powstrzymywać od reakcji wielu dostojników w Warszawie i Rzymie.
Nie wiadomo, czy kiedykolwiek dowiemy się, jak było naprawdę. Kościół potrafi przecież dochowywać swoich tajemnic. Co będzie dalej z byłym metropolitą poznańskim? Z pewnością pozostanie arcybiskupem seniorem. Ten tytuł jest dożywotni i by go odebrać, trzeba by "przesunąć" biskupa do stanu świeckiego, co jest raczej wykluczone. Musiano by bowiem udowodnić mu przewinienia znacznie cięższe od tych, jakie zarzucała mu "Rzeczpospolita" i inne media. Do ubiegłej środy wydawało się możliwe objęcie przez Juliusza Paetza innego stanowiska. Obecnie jest to raczej niemożliwe: wszak papież zdymisjonował go de facto ze stanowiska w Wielki Czwartek, co miało specjalną wymowę! Roma locuta, causa finita - Rzym przemówił, sprawa zakończona.
Więcej możesz przeczytać w 14/2002 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.